Jest tylko jedna rzecz lepsza od granatu - skrzynka granatów! T Zapraszamy na naszą stronę - najnowszy Wizjer Manda`Yaim dotyczy materiałów wybuchowych.
Arneun:
- Dwa dni, dokładnie tyle potrzebowałem, żeby się stamtąd wydostać - nie byłem pewien, czy zapytanie Nixa dlaczego tak bardzo lubi materiały wybuchowe było właściwe, ale mieliśmy ponad setkę detonatorów do zrobienia i ciszę w pomieszczeniu.
- Nie wiem, skąd o nas wiedzieli, nasza rodzina raczej siedziała cicho po zniszczeniu siedziby klanu. - W każdym razie, najechali na nas oddziałem tak dużym, że brakowało im tylko ciężkich czołgów i bazyliszków.
Przywieźli ze sobą ogromną ilość chemikaliów, tak przetworzonych, żeby wszystko wysadzić w powietrze - najwyraźniej nie mieli dostępu do normalnych ładunków i musieli kombinować. Byłem chyba jedyny poza domem, a rodzice dbali, żebym zawsze miał ze sobą blaster. Durnie wysłali po mnie tylko jednego człowieka. Nie wiem jak bardzo di`kutem trzeba być, żeby będąc Mandalorianinem nie doceniać innych Mando… ale dość powiedzieć, że akurat wracałem i widziałem praktycznie wszystko co się działo. W tym człowieka jadącego po mnie na skuterze repulsorowym. W sumie dzięki temu idiocie miałem podwózkę przez ostatni odcinek. Dorwali się do zapasów rodzinki i świętowali, przy okazji dosyć mocno żartując z wysłanego, żeby mnie zabić. Oczywiście wszyscy radośnie krzyczeli i radośnie oznajmiali jak bardzo będą zachwycać się widokiem wybuchu na horyzoncie.
Poszli w idiotyzm po całości, więc ich droid protokolarny, będący czymś w stylu instrukcji obsługi mocno reagujących cieczy, nawet nie zarejestrował, że nie powinienem ze mną rozmawiać i radośnie udzielił mi wszystkich potrzebnych informacji. Substancje, których chcieli użyć, miały pewną bardzo radosną właściwość - trzy razem dawały silnie wybuchową reakcję, podczas gdy dowolne dwie zmieszane ze sobą były całkiem stabilne. Od droida dowiedziałem się jaką kolejność mieli w planach, po czym połączyłem dwie z nich, rozdzielając po równo na pojemniki, żeby się nie zorientowali. Najeźdźcy byli mili i nasz rodzinny statek wystawili poza hangar, oczywiście po to, żeby nim odlecieć. Schowałem się na nim na resztę nocy, a następnego dnia, tuż przed planowaną detonacją domu włączyłem tarcze. Gdzieś po drodze zaprogramowałem droida tak, żeby przyszedł na statek tuż przed wymieszaniem. Z niego wyciągnąłem całą masę informacji dotyczących różnych ładunków i ich tworzenia. Nastawiałem się, że będe musiał zużyć ze dwie torpedy protonowe na wyczyszczenie resztek ich statku oraz wyeliminowanie niedobitków, ale nie doceniłem siły mieszanki. Zresztą, wybuch reaktora na statku chyba dorzucił swoją cegiełkę.
Po takim pokazie skuteczności naprawdę polubiłem wybuchy. Ale wyciągnąłem nauczkę z lekcji i nie dopuszczam do moich “zabawek” ludzi, którym nie mogę zaufać. I pamiętam, żeby zawsze sprawdzać co z czym mieszam.
Behot:
Shon zapięła i skalibrowała prawy karwasz, po czym sięgnęła do swojej torby.
– Atin, gdzie trzymasz granaty?
– W lewej części prawej strony ładowni, znajdziesz – odparłem, podnosząc swój buy`ce. – Dwie duże skrzynie ładunków.
– Czyli nie tylko granatów? – Mandalorianka lekko się uśmiechnęła.
– Idź i zobacz.
Parę minut później oboje staliśmy przed wspomnianymi przeze mnie skrzyniami. Ja kończyłem kalibrować swój hełm, jej wisiał spokojnie u pasa. Wpatrywała się w mój asortyment. W końcu westchnęła.
– No… Jakość nad ilość, co?
– Bardziej funkcjonalność, ale tak – powiedziałem, przypinając wreszcie własny buy’ce do pasa – ilość nie jest dla mnie aż tak ważna.
– Czasem jednak ilość decyduje o funkcjonalności… – mruknęła. Nie mogłem się nie zgodzić, więc milczałem. W skrzyniach leżało około dwudziestu granatów przeciwpiechotnych, pięć sporych bomb z zapalnikiem czasowym, zdolnych wysadzić mały frachtowiec, kilkanaście mniejszych do niszczenia maszyn wojennych typu czołgi czy myśliwce, kilka zwojów taśmy termicznej i z dziesięć termodetonatorów. Znalazłoby się także kilkanaście pojedynczych zabawek, których zasady działania czy nawet nazwy czasem sam nie potrafiłbym sprecyzować.
– Ty w ogóle używasz tych rzeczy? – odezwała się wreszcie Shon, sięgając po jeden z termodetonatorów i przyglądając się mu krytycznie. Był całkowicie nowy. Chyba nie miała obiekcji, bo zaczęła pakować je po kolei do swojego plecaka.
– Nie zawsze – odparłem. – No… Prawie w ogóle. Nie lubię. To wszystko jest zbyt nieprzewidywalne, zbyt nienadające się do kontroli, jak dla mnie.
Shon skończyła pakować do plecaka potrzebny asortyment i przez chwilę się nie ruszała. Warkocz luźno opadał jej na plecy.
– Dziwny jesteś – skwitowała w końcu z małym uśmiechem i pozwoliła mi zamknąć skrzynie.
– Cóż, kiedy się pierwszy raz poznaliśmy, nosiłem ze sobą zwykle po dwa termodetonatory…
– I powinieneś był pozostać przy takich nawykach.
– Oj, przestań. Wybuchy zawsze były bardziej twoją działką. Pamiętasz tamtą wieżę? Właśnie wtedy?
– Pamiętam – odparła, wchodząc do świetlicy, i odczepiając hełm od pasa. – Pamiętam również, co działo się potem.
– Tego nie musisz wspominać. Zrewanżowałaś mi się już wiele razy. A wracając do materiałów wybuchowych, to naprawdę nie moja działka. Tylko, kiedy zadanie tego wymaga. Czasem biorę sobie jeden czy dwa granaty na drogę, ale to rzadkość.
Shon westchnęła.
– Ale przechowujesz je, widzę, w odpowiedni sposób. I nadal umiesz ich używać?
– Nie żartuj. Może nie tak dobrze, jak ty, ale mam swoje zdolności.
– To dobrze. – Uśmiechnęła się. – Nie wyszłabym za kogoś, kto nie potrafi rzucić granatem do celu.
Merel::
Drużyna ustawiła się pod drzwiami sali, w której przetrzymywano zakładników. W budynku zawyła syrena alarmowa informująca napastników o wejściu komandosów. Mieli coraz mniej czasu. Dowódca drużyny wydziału realizacyjnego założył ładunek kumulacyjny na śluzie prowadzącej do sali. Ostatni z drużyny - “Szóstka” - stał obok szeregu czekając na otwarcie drzwi. Jego zadanie wymagało skupienia, refleksu oraz czegoś w rodzaju
jasnowidzenia. Potrzebował tego, aby w idealnym momencie rzucić wiązkę granatów hukowo-błyskowych. Dowódca, trzymając w ręku detonator, rozpoczął odliczanie na palcach sekund do detonacji.
5,
4,
3,
2,
1,
"Jedynka" zacisnął pięść w geście "atak, atak, atak". Nastąpiła przeraźliwie głośna eksplozja, która zniszczyła zamek. W tej samej chwili drzwi otworzyły się z charakterystycznym sykiem. “Szóstka” cisnął wiązką do pomieszczenia, która po przekroczeniu progu zalała pomieszczenie serią siedmiu huków migających jaskrawo białym światłem.
W momencie pierwszego wybuchu cała drużyna, jeden za drugim, wbiegła do pomieszczenia likwidując siłę żywą przeciwnika.
Sh`ehn:
– Wayii!... – z ust Machii wyrwał się okrzyk zaskoczenia. Fragment nagrania z holowiadomości, który oglądała – pożar w kosmoporcie Keldabe – wyglądał naprawdę paskudnie. Źle zabezpieczona skrzynka granatów i wadliwy robot-podnośnik. Na szczęście żadnych ofiar śmiertelnych, ale co najmniej dwa lądowiska będą wymagać generalnego remontu, a statek nadaje się chyba tylko na złom. Trzeba się liczyć z tym, że na jakiś czas zamkną cały kompleks.
Nagranie pochodziło z jednej z portowych kamer bezpieczeństwa. Machia skrzywiła się, gdy po raz trzeci pokazano sam moment wypadku; niespodziewany, oślepiający błysk, nagły wykwit płomieni. Mimo wyłączonego dźwięku, wydawało jej się, że słyszy huk eksplozji. Do głowy napłynęły jej wspomnienia z dzieciństwa na Onderonie – przeraźliwy łoskot walących się budynków, drapanie w gardle, fale gorącego powietrza przynoszące duszący pył znad gruzów i rumowisk. Brakowało tylko krzyków. We wspomnieniach nigdy nie słyszała krzyków – tylko ogłuszający huk, a potem martwą ciszę.
Machia nie lubiła materiałów wybuchowych; nie od czasu, gdy, patrząc na to, co zostało z jednej z głównych ulic Iziz, dotarło do niej jakiego spustoszenia można dokonać mając kilka termodetonatorów. Jasne, ładunek da się zabezpieczyć - ale zabezpieczenia czasem zawodzą; a ona wolała nie ryzykować, że Bartleby skończy tak, jak ten nieszczęsny koreliański frachtowiec z nagrania. Dziura w poszyciu statku większa od paszczy rankora była ostatnim, o czym marzyła.
Miny były jeszcze gorsze – sam pomysł, że świat pod jej stopami tylko czeka, by wylecieć w powietrze, budził grozę.
Do dziś jedną z jej zasad pozostało, by nigdy nie brać na pokład większych ilości materiałów wybuchowych. Wiedziała, że kiedyś będzie musiała stawić temu czoła – ale jeszcze nie teraz. Teraz miała Bartleby`ego – i pewność, że na przestrzeni kilkudziesięciu metrów ładowni bez jej wiedzy nie znajdzie się nic, czego mogłaby się obawiać.
Nie można jednak powiedzieć, że zupełnie unikała wszystkiego,co miało związek z pirotechniką. W przeszłości parokrotnie zdarzało jej się przewozić materiały łatwopalne- ale wystarczająco niegroźne, by z ewentualnymi zniszczeniami poradziła sobie gaśnica i ekipa droidów-sprzątaczy. Kilka miesięcy temu dostarczała na Jakelię trzy skrzynie fajerwerków, zamówionych z okazji obchodów tamtejszego letniego festiwalu. Później, podczas kilkudniowego pobytu na planecie miała okazję zobaczyć jak się prezentują - oczywiście z zachowaniem odpowiedniego dystansu. Niebo, rozświetlone feerią barw, przypominało wnętrze klejnotu corusca – i, co tu dużo mówić, nawet ktoś tak sceptycznie nastawiony, jak ona, musiał przyznać, że robiły niesamowite wrażenie. Zdarzało się też jej transportować prywatne sejfy, opatrzone miniaturowymi zapalnikami – wykonane na specjalne zamówienie. Detonacja przy nieautoryzowanej próbie otwarcia wystarczała, by stopić zamek, ale niefortunnemu włamywaczowi zazwyczaj nie groziło nic więcej, niż poparzenia drugiego stopnia.
Machia dopuszczała dwa wyjątki jeśli chodziło o używanie ładunków wybuchowych w charakterze broni – granaty oślepiające i oszałamiające. Prawdę mówiąc, tylko dzięki tym pierwszym poradziła kiedy rok temu grupa intruzów wtargnęła na pokład Bartleby`ego, opanowała ładownię, a następnie podjęła próbę przejęcia reszty statku. Poza tym jednak była zdania, że stary, dobry blaster wiąże się z mniejszym ryzykiem; i zostawia dużo mniej bałaganu.
Wyłączyła holoprojektor i potrząsnęła głową, próbując odegnać wspomnienia. Nagranie z Keldabe wyglądało naprawdę źle – ją jednak powinno obchodzić jedynie to, jak długo kosmoport pozostanie zamknięty, i czy może pozwolić sobie na wynikające z tego opóźnienie. Może tym razem rozsądniej będzie wylądować w Enceri...
· dnia 20 czerwca 2019 17:18:00
·
Zapowiedź nowej gry LEGO
Wczoraj na targach E3 zapowiedziano grę "LEGO Star Wars: The Skywalker Saga", która ma połączyć wszystkie 9 filmów, w tym najnowszy epizod "Skywalker. Odrodzenie". W związku z tym premiera planowana jest na 2020 rok. Dostępna będzie na PC, X-box, Nintendo Switch i Playstation 4. Twórcy zapowiadają też, że będzie można rozpocząć od dowolnego okresu, czyli np. "Przebudzenia Mocy".
Voidhound: Co trzeba zrobić by zostać zaadoptowanym jako Mandalorianin?
Akaavi: To leży w gestii poszczególnych klanów. Nie zawracamy sobie głowy formalnymi procedurami. Nikt jednak nie przyjąłby do grona braci kogoś, kto nie udowodniłby przedtem ile jest wart. Sama siebie nazywałam Mandalorianką od czasu, gdy mając trzy lata opuściłam mamę by zacząć trenować.
W minionym miesiącu galeria wzbogaciła się o sześć prac — po jednej od Mahiyany i Kuela, a także cztery narysowane przez Sh`ehn.
Ponadto Sh`ehn pomalowała też figurkę LEGO. Efekt możecie zobaczyć w Innych dziełach.
Do tego w dziale M`Y w akcji pojawiła się długo wyczekiwana relacja z Pyrkonu.
Twoja zbroja powinna być drugą skórą — bardziej komfortową niż ciepłe łóżko. Jednakże poruszanie się w grubych, ciężkich płytkach pancerza wymaga ćwiczeń i zahartowania.
Dobrze więc. Zdałeś każdy test, jaki dla ciebie przygotowałem i nie mam żadnych wątpliwości, że twoje klony będą najgroźniejszymi żołnierzami, jakich znała Galaktyka.
W odpowiednim czasie będą oni kluczowym elementem w zagładzie Jedi.
Darth Tyranus do Jango Fetta po ostatecznym ustaleniu warunków umowy na wykorzystanie materiału genetycznego łowcy do produkcji klonów na Kamino, Jango Fett: Łowy
Minął kwiecień, tradycyjnie więc, raport!
W tym miesiącu przybyły nam tylko trzy prace — jedna od Nomi oraz dwie od Sh`ehn.
Za to w dziale Manda`Yaim w Akcji pojawiły się dwie relacje z konwentów, w których braliśmy udział, a konkretnie z Grawitacji i Holokronu.
Ponadto Mahiyana pomalowała wielkanocne pisanki, które można zobaczyć w Innych dziełach.
Do tego pojawił się kolejny Wizjer Manda`Yaim dotyczący sposobów przechowywania beskar`gamu.
Mace musiał przyznać, że jego przeciwnik jest doskonałym wojownikiem. Niejeden raz Jedi z najwyższym trudem parował strzały z blastera. Mimo to nie przestawał atakować, szybkimi pchnięciami i cięciami spychając łowcę do defensywy.
Wiedział jednak, że wystarczy jeden fałszywy krok...
I wreszcie stało się. Mace wyprowadził cięcie w lewo, zatrzymał miecz w pół drogi i pchnął wprost przed siebie, a następnie zmienił uchwyt i pociągnął klingę z lewej na prawą stronę. Wykonał jednocześnie pełny obrót i wyszedł z niego w postawie obronnej, gotów odbić błyskawicę... której nie było.
Cios z lewej na prawą stronę dosięgnął szyi Jango Fetta. Głowa łowcy nagród spadła z jego ramion, wysunęła się z hełmu i znieruchomiała na piasku.
Zamknięta na sześć spustów kosmiczna superskrytka, efektowne manekiny w przeszklonych gablotach, a może zwykła, wygodna w transporcie torba albo stary, dobry karton pod łóżkiem? W kolejnej, siedemnastej już edycji Wizjera nasi członkowie piszą o sposobach przechowywania beskar`gamu.
Okiem Arneuna:
Ornin wszedł na pokład „Tancerki” spokojnym krokiem. Wszystko poszło dokładnie tak, jak planowali z Innadą. Zabezpieczenia w kosmoportach były przewidywalnie łatwe, a gniazda dostępowe przyjemnie niepilnowane, co dawało przyjemny efekt w postaci kompletu danych o ich kolejnym celu — transportowcu stojącym parę lądowisk dalej. Oczywiście wylądował pod fałszywym identyfikatorem, ale nie miało to znaczenia — potrzebowali przede wszystkim sposobów na identyfikację właścicieli na tej planecie.
Szybkie spojrzenie omiatające przestrzeń Innady doprowadzało do niepokojących wniosków — zbroja razem z hełmem i kombinezonem leżała na łóżku — jak zwykle przygotowana do szybkiego założenia. Dodatkowo wszystko wskazywało, że Innada znajdowała się poza statkiem — wliczywszy zabezpieczenia przy wejściu.
Niepokój ustąpił dopiero gdy wysunął jedną ze skrytek przemytniczych — Innada założyła drugą zbroję, co oznaczało, że miała określony plan i zadanie do wykonania, Ornin ruszył więc sprawdzać standardowe przestrzenie na wiadomości.
Okiem Behota:
– I jak, lecimy już?
Minąłem Petera bez słowa i ruszyłem wąskim korytarzem w stronę kajut. Zamknął śluzę i dogonił mnie na zakręcie.
– Atin? Masz już całe info?
Ponownie nie odpowiedziałem. Spieszyłem się, by założyć z powrotem pancerz, więc nie chciałem na razie wdawać się w dyskusję. Wracałem z misji rozpoznawczej, podczas której musiałem wmieszać się w tłum, zdjąłem więc moją zbroję. Nie mogłem powiedzieć, żebym bez niej czuł się nieswojo, ale na pewno mniej bezpiecznie.
– Chwilę, Peter – rzuciłem, żeby się wreszcie zamknął – tylko założę `gam.
To go jednak nie powstrzymało.
– No właśnie… gdzie ty w ogóle przechowujesz swoją zbroję? Jest dla ciebie chyba bardzo ważna, nie?
Minąłem ostatni zakręt i podszedłem do drzwi swojej kajuty.
– Nie gadaj, że w swoim pokoju. To pewnie w jakimś schowku, na kod albo coś?
Rzeczywiście, Peter nie miał wielu okazji, żeby widzieć mnie bez zbroi, a tym bardziej nigdy nie widział wnętrza mojej kajuty, kiedy nie nosiłem `gamu. Otworzyłem drzwi i wszedłem do małego pokoju. Nastolatek nie wszedł za mną, rozglądając się, jak zawsze, stojąc w wejściu.
– No, to gdzie ten schowek?
Bez słowa podszedłem do łóżka. I wtedy to dostrzegł.
– Co? Ta wnęka? Że niby… A co jak…?
– Jak co? – spytałem, zdejmując kurtkę i buty. – “Co jak ci ją ukradną?” Serio? Wiesz co, Peter… Pomyśl chwilę czasem.
– No ale przecież… – zająknął się. Ale odniosłem wrażenie, że zaczyna rozumieć.
– Trzymam zbroję we wnęce tuż obok łóżka, bo…? – zawiesiłem głos, zapinając kombinezon. Chwilę się namyślał.
– Żeby móc ją szybko włożyć, kiedy wyniknie gruba akcja!
Uśmiechnąłem się.
– A dlaczego nie ma żadnych zabezpieczeń?
– Z tego samego powodu.
– Tak, ale czy nie przydałyby się zabezpieczenia przed kradzieżą? – Zapiąłem płytki na nogach.
Zmarszczył brwi.
– Coś mi się wydaje, że jeśli komuś udałoby się włamać na statek, kiedy ty akurat nie miałbyś na sobie zbroi, to takiego mistrza nie powstrzymają nawet najlepsze zabezpieczenia.
– Ta-a – mruknąłem – tyle że prawdopodobieństwo takiej sytuacji jest praktycznie zerowe. Ale byłeś blisko.
Zapiąłem naramienniki, przypiąłem hełm do pasa i wyszedłem z kabiny. Nie uszliśmy nawet pięciu metrów, kiedy Petera znowu coś zaciekawiło.
– Ej… A jakbyś miał dwie zbroje, to drugą byś już zabezpieczył, nie?
Nic nie odpowiedziałem. W końcu przypomniał sobie o bardziej naglącym problemie.
– Ej, to co w końcu z tym rozpoznaniem? Robiłeś to już trzeci dzień z rzędu. Czy będziemy już atakować?
Westchnąłem. Czy ja też byłem wtedy taki uparty?
Okiem Sh`ehn:
Machia przewoziła pancerze przy wielu okazjach. Widziała jak właściciele niektórych beskar`gamów, w obawie przed rysami, każdy element z osobna owijali flimsiplastem. Była też świadkiem jak inni bezceremonialnie wrzucali swoje płyty do podróżnych worków czy toreb. Jeden z klientów wpadł na pomysł, by wysłać gablotę z manekinem.
Właściwie, kiedy o tym myślała, zleceniom na transport zbroi zaskakująco często towarzyszyły “niespodzianki”. Przede wszystkim, sami klienci bywali… trudni we współpracy. Pewien Twi`lek wysłał jej jedenaście holowiadomości z pytaniem jak przebiega podróż i czy ładunek jest bezpieczny. Nie byłoby to nic dziwnego, gdyby nie fakt, że tamten lot trwał, bagatela, 70 standardowych jednostek czasu.
Machia pamiętała też Mandaloriankę, upierającą się, by skrzynię, do której trafiły zbroje, wyposażyć w ogromną ilość mechanizmów zabezpieczających. Brawne nie miała nic przeciwko zaopatrzeniu skrzynki w jeden czy dwa dodatkowe panele szyfrujące; ale pomysł, by podłączyć do nich termodetonator zdolny wysadzić w powietrze pół ładowni uznała za ori`suumyc. Przez kilka kolejnych miesięcy uśmiechała się na wspomnienie tej, paranoicznej, jak wówczas myślała, ostrożności — a potem otrzymała zlecenie od klanu Sharrad.
Legendy głoszą, że Sharrad był niegdyś jednym z większych i lepiej zorganizowanych, obecnie jednak liczył zaledwie garść wojowników. Podobno poniósł straszliwą klęskę w czasach Wielkiej Wojny Galaktycznej — jego bazy zostały wysadzone bądź spalone, a prawie wszyscy członkowie, wraz z przywódcą, wybici — i, pomimo trzech tysiącleci, nigdy nie pozbierał się na tyle, by odzyskać dawną pozycję.
Tamto zlecenie zapowiadało się… cóż, jak kolejna rutynowa praca. Trzy poobijane, lecz solidne skrzynki zawierające kompletne pancerze — dla klanu takiego jak Sharrad musiał być to spory wydatek. Miała przewieźć ładunek z Mandalory na jeden z księżyców Bonagala,gdzie siostrzeńcy jej zleceniodawcy czekali na swoje pierwsze prawdziwe zbroje — nagrodę za pomyślne przejście Verd`goten. Trasa, którą miała lecieć, składała się z serii czterech krótkich skoków. Początkowo podróż przebiegała bez komplikacji, ale wszystko, co dobre, ma swój koniec. Za drugim wyjściem z nadprzestrzeni Machiię przywitały fajerwerki strzałów. Czy byli to piraci, którzy dowiedzieli się co transportuje, czy może atakujący statek należał do któregoś z rywali klanu Sharrad — do dziś nie wie. Ostatecznie udało jej się cało wyjść z tarapatów; ale nie obyło się bez bałaganu.
Kiedy pierwszy raz zgodziła się przetransportować kilka beskar`gamów, nie miała pojęcia w co się pakuje. I choć przez ostatnie lata wiele się nauczyła, wciąż przychodzą chwile, gdy ma wrażenie, że niewiele się zmieniło… Trzeba to przyznać, Mando`ade to wyjątkowy lud. Mimo, że mieszka wśród nich od dawna, Machia nadal nie jest pewna czego się po nich spodziewać — zwłaszcza, gdy w grę wchodzą ich słynne zbroje.