Kolejny Wizjer dotyczący zawodowych aspektów życia Mandalorian! Zasady, kredyty, czy może dodatkowe okoliczności – w tym miesiącu podejmujemy temat moralności najemników i zdradzamy jakimi motywacjami kierujemy się przy wyborze zleceń.
Arneun:
Patrzyłem na spokojnie siedzącą Innadę przeglądającą listę zleceń przesłaną nam przez Kute. Byłem zaskoczony widząc, że Duros wyszczególnił większość rzeczy mogących mieć wpływ na wybór zlecenia. W tym to, czy właściciel posiada niewolników, czy zlecenie dotyczy w jakiś sposób niewolnictwa, nawet rodzaj celu był często określony, a przy jednym czy dwóch zauważyłem oznaczenie wskazujące na całkowitą niewinność celu.
Z rozmowy, która nastąpiła później, dowiedziałem się, że o przekazaniu większości z tych informacji łowcom zleceniodawcy nie wiedzą. To Kute wykorzystywał swoje kontakty, co w większości nie było drogie, zwłaszcza patrząc jak wiele z tego jest wiedzą publicznie dostępną. Pobierał za te dodatkowe usługi połowę wartości zlecenia, jednak nam i reszcie współpracujących z nim istot taki układ odpowiadał.
Sama Innada przy okazji napomknęła, że pomijając nieprzystosowanie „Tancerki” nie wzięłaby nigdy zlecenia dotyczącego bezpośrednio niewolnictwa, wspomniała też, że dopóki może, raczej wolałaby unikać moralnie wątpliwych, czyli zleceń opatrzonych znakomitą większością pozostałych oznaczeń. Nie było to coś czym byłbym specjalnie zaskoczony — ostatecznie sam prędzej pomógłbym komuś w ucieczce z niewoli, niż przewiózł do kopalni na Kessel.
Pamiętałem jedno czy dwa mniej przyjemne zlecenia, które wzięliśmy gdy byliśmy w znacznie gorszej sytuacji finansowej niż zwykle i faktycznie, to rzadko było coś, co chciałbym robić gdybym miał wybór. Po obu zadaniach świadomość, że jesteśmy tylko bronią i umiejętnościami do wynajęcia niewiele pomagała. Zwłaszcza pierwsze z nich — wyeliminowanie świadka pewnego zdarzenia — sprawiło, że długo zastanawiałem się nad odmówieniem współpracy, jednak przypomnienie o stanie naszego konta i statku sprawiło, że grzecznie wykonywałem kolejne polecenia Innady.
Ostatecznie postaraliśmy się, by, choć zlecenie zostało wykonane, zapłata otrzymana, zleceniodawca został skazany. Przecież to nie nasza wina, że mało kto wiedział o holodzienniku, który prowadził cel zlecenia… nawet jeśli sam cel dowiedział się o nim gdy kazaliśmy mu go nagrać, a oskarżony długo po zabezpieczeniu nagrań. Byliśmy na tyle ostrożni, że do zarzutów dorzucono mu też zlecenie zabójstwa świadka oraz dodatkowo utrudnianie pracy organów prawa poprzez eliminację świadka, bez żadnych nieprzyjemnych konsekwencji dla nas.
Behot:
Zorientowałem się, że stoję oparty o gródź w maszynowni i patrzę się w bliżej nieokreślony punkt na ścianie. Musiałem się bardzo zamyślić nad tą usterką. Otrząsnąłem się, ucieszony, że nie jestem w terenie, tylko w zawieszonym pośród bezkresnej pustki kosmosu, bezpiecznym frachtowcu. Moim frachtowcu…
Naszło mnie na wspomnienia, więc wróciłem myślami do starych czasów, kiedy jeszcze nie miałem własnego statku. Kiedy musiałem podróżować w najlepszym razie publicznymi jachtami, nie wiedząc, czy przez niekompetencję pilotów nie zostaną one zestrzelone, nie wybuchną lub nie zderzą się z jakimś cieniem grawitacyjnym. Uśmiechnąłem się, rozbawiony emocjami, jakie wtedy odczuwałem. Byłem skłonny przyznać, że jestem zupełnie innym człowiekiem niż wówczas, ale wtedy przypomniałem sobie o pewnej sytuacji, która miała miejsce właśnie w tamtym okresie mojego życia. Do dzisiejszego dnia o niej pamiętam.
Pracowałem dla jednego Hutta jako kolekcjoner długów. Nie chciałem tej pracy, ale wybierałem między tym a posadą ochroniarza kasyna na Nar Shaddaa, więc wybór był oczywisty, a przynajmniej dla tamtego mnie. W chwili bowiem, kiedy rozmyślałem o tym na statku wiele lat później, nie wziąłbym tej roboty, choćbym miał jadać ze śmietników. Być może jednak było to spowodowane złymi wspomnieniami.
Pracowałem więc, zarabiając coraz więcej, w pewnej chwili zacząłem jednak czuć na karku oddech przesympatycznej grupki przemytników, którym kiedyś zalazłem za skórę. Musiałem jak najprędzej uciekać z sektora, a najlepszym sposobem było kupić własny statek kosmiczny. Jako że miałem już odłożone sporo pieniędzy, upatrzyłem sobie sprzedawcę i zamierzałem dokonać transakcji tak szybko, jak szybko na moje konto wpłynęłaby kolejna premia za dobrze wykonaną robotę. Sprawa stała się jednak skomplikowana.
Dostałem pilne zlecenie na akcję, której celem był jakiś ważny dłużnik. Rozpocząłem więc jego obserwację. Po tygodniu wiedziałem już o nim wszystko. Wtedy naszły mnie pierwsze, malutkie wątpliwości. Nie wyglądał mi na kogoś, kto robi interesy z huttami. Był ojcem zwykłej, czteroosobowej rodziny i jego tydzień, a nawet miesiąc życia były tak przewidywalne, że aż nudne. Praca, dom, praca, dom, restauracja, dom, praca, dom – tak wyglądał jego wykres przemieszczania się, doba w dobę. Mimo młodego wieku nie byłem jednak naiwny i uznałem, że skoro w Galaktyce byli ludzie maskujący się jeszcze dokładniej, a w ukryciu prowadzący podwójne, czasem potrójne życie, to moje wątpliwości są nieuzasadnione.
Miałem informację z dobrego źródła, że jeśli to zlecenie wykonam dobrze, dostanę taką premię, że zdążę wynająć kalamariańską operę, żeby odleciała ze mną z tego zapyziałego systemu moim nowym statkiem. Wątpliwości jednak powracały. Mówiłem więc sobie: „Odpuść, stary, jesteś prostym najemnikiem, musisz wyjść na prostą”. Nic to nie dawało, nie mogłem się powstrzymać. Zacząłem szukać. Wszystkiego, co dało się znaleźć o powiązaniach mojego pracodawcy z tym facetem. „Przecież wiedza w niczym nie zaszkodzi, nie?” – mówiłem do siebie. Popełniłem więc podstawowy błąd nowicjusza – zaangażowałem się emocjonalnie. Z perspektywy czasu, kiedy o tym myślałem, uczyniłbym to jednak ponownie, bez wahania. To bowiem, co odkryłem, okazało się bardzo ciekawe.
Mężczyzna został wrobiony w dług o wartości ponad miliona kredytów. Przy jego warunkach finansowych czyniło go to uzależnionym na całe życie. Nie mógł nic zrobić, by zapobiec swojemu losowi. Sprawdziłem tysiące możliwości i nie ulegało wątpliwości, że był bezwolną ofiarą. Okazało się, że ludzie Hutta zabili już jego brata, tylko po to, żeby pokazać, do czego są zdolni.
Co więc zrobiłem? Długo myślałem nad możliwymi opcjami. Wiedziałem, że potrzebuję tej forsy, bo bez niej groziło mi duże niebezpieczeństwo i kolejna spirala wyboru słabych miejsc zatrudnienia z powodu braku pieniędzy. Jeśli nie wybiłbym się wtedy, mógłbym nie zrobić tego już nigdy. Poza tym, jeśli ja nie sterroryzowałbym tej rodziny, zrobiłby to jakiś inny najemnik. Ale coś mi mówiło, że niszczenie życia innej osoby, by chronić swoje, nie jest honorowe. Wspominając tamten moment wiedziałem już, że było tak przez mojego ojca, który wbił mi niegdyś do głowy potrzebę honoru i silnej wiary w to, kim się naprawdę jest. W końcu dokonałem wyboru.
Zwolniłem się z pracy u Hutta i zostałem na planecie. Dodatkowo ostrzegłem dłużnika, choć nie sądzę, by zdołali uciec daleko. Ale ja postąpiłem zgodnie z własnymi wartościami, z honorem, i to się tak naprawdę liczyło. Moje straty były za to dużo bardziej odczuwalne, bo fizyczne: musiałem stawić czoła tamtym przemytnikom i o mało przy tym nie zginąłem, a kupno statku opóźniłem o prawie dwa lata.
Uśmiechnąłem się, wciąż oparty o gródź w maszynowni mojego Ghtroca. Doszedłem do wniosku, że nie zmieniłbym wyboru, gdybym musiał go powtórzyć. Wszyscy twardziele, „bezkompromisowi” i „niesentymentalni” najemnicy z gett`se z beskaru, w tym wielu moich rodaków, mogło być, jacy byli i uważać, jak uważali. Może takich też potrzeba w Galaktyce? Ale jeśli by zapytać mnie, uważam, że niektórych rzeczy po prostu nie należy robić, nawet jeśli taki wybór niesie za sobą ryzyko śmierci. Żeby dobrze zarabiać, najemnik wcale nie musi być niehonorowy ani nie mieć wyższych wartości, którymi się kieruje. Wybieranie zleceń ze względu na osobistą etykę czy moralność nie jest tak złe i ryzykowne, jak się o tym mówi. Byłem tego żywym przykładem.
Odepchnąłem się od metalowej ściany i poszedłem po zestaw narzędzi. Po drodze pomyślałem, że może jednak nie wszystko w człowieku zmienia się z upływem czasu.
Merel:
Holodziennik numer 375. Wpis własny.
PODAJ UŻYTKOWNIKA I HASŁO.
UŻYTKOWNIK: MEREL
HASŁO: BLITZ
DOSTĘP PRZYZNANO.
TRWA DESZYFROWANIE......
Po chwili twoim oczom ukazuje się hologram przedstawiający twarz znanego ci mężczyzny. Merela.
Po chwili namysłu Mandalorianin odzywa się zachrypniętym i trochę bełkotliwym głosem.
Niektórzy z was… zapewne nie wiedzą jak powinno się sortować zlecenia... czy kredyty to najważniejszy motywator przy zleceniach? Może… bezinteresowna pomoc, „bo tak trzeba”? Czy może jest jeszcze inny powód?
Merel na chwilę przerwał monolog, dając ci czas na przetworzenie informacji.
Pobudki moralne i bezinteresowne powinny być brane pod uwagę jako ostatnie. Dlaczego? Bo za „dziękuję” jeszcze nikt się jeszcze nie najadł.
Niestety... Galaktyka jest bezlitosna. Nie dba o słabych. Oni się nie liczą.
Konieczność? W sensie porwania, zastraszania? Zależy od sytuacji. Mimo wszystko trzeba pamiętać, aby finałem waszych działań było zrobienie piekła z życia temu, kto was zmusił do takiego działania.
Jedynym prawdziwym motywem stawiania zlecenia powinny być kredyty. KREDYTY. K R E D Y T Y. Tylko dzięki temu będziecie kimś. Kasa daje władzę, a władza to kasa.
Nedz:
Pewnie każdy, kto jest łowcą nagród, musiał kiedyś coś wybrać i niekoniecznie chodzi tu o zlecenie, bo tutaj sprawa, jak jesteś Mando, jest prosta — możesz w nich przebierać ile i jak ci się żywnie podoba. Jakieś zlecenie ci nie podchodzi, to bierzesz inne. O wiele gorzej jest już jeśli w trakcie zlecenia trzeba podjąć jakiś wybór. No a jaki? Czy za to, co zrobisz, dostaniesz więcej czy mniej kredytów. Co zrobić kiedy musisz coś zrobić, ale coś cię trzyma w miejscu.
No, co do kredytów, to raczej dostaniesz więcej kredytów za żywego niż martwego, ale martwego jest prościej transportować, no i nie ucieknie i nie doniesie na ciebie. A co do tego drugiego — nikt nie mówi i nie będzie mówił, że robota łowcy nagród jest łatwa. Czasami będzie trzeba zastrzelić kogoś, kogo nieźle znasz, albo ktoś ani trochę nie zamieszany w to co robisz zobaczył za dużo i trzeba zadbać, by się nie wygadał. A to co zrobisz zależy tylko i wyłącznie od ciebie. Musisz też myśleć do przodu, że jak kogoś oszczędzisz, może dać ci spokój, a może też się na tobie zemścić.
No to co zrobić jak będzie trzeba coś wybrać? A bo i ja wiem? I tak zrobisz to, co uznasz za lepsze wyjście.
Radok:
„Za Waszą sprawę, za Wasze kredyty” — moim skromnym zdaniem jest to motto jakie powinno przyświecać najemnikom w ich fachu. Dlaczego? Bo dla kogoś, kto nie walczy za ideę, nie walczy za poglądy, religię, kraj... nie jest istotny cel wojny, a skutek jakim jest żołd. O spełnieniu obowiązku mogą mówić żołnierze, którzy ślubowali bronić swej ojczyzny. O konieczności muszą mówić osoby, które stanęły w obliczu wojny i są zmuszone chronić swoich bliskich. A dla najemnika... to tylko praca. A gdzie tu miejsce na moralność? Nie ma, tak samo jak wojna nie ma nic wspólnego z honorem.
Oczywiście nie twierdzę, że każdy najemnik to kawał sukinkota co to strzelać będzie do dzieci, ale to są już kwestie osobiste. Tak, będę walczył za kredyty w cudzej wojnie, ale nie będę w czasie walki strzelał do cywili. Zwyczajnie dlatego, że własne sumienie mi nie pozwoli.
Wspomniana w temacie moralność moim zdaniem kształtuje się w każdym zupełnie inaczej. Ktoś odmówi pracy dla Imperium ale będzie wspierał Rebelię bo jego zdaniem ich działania są słuszne. Z drugiej strony inny najemnik będzie traktował Rebelię jak bandę terrorystów, którzy dążą do destabilizacji wprowadzonego rządu i dla niego niemoralnie będzie wspierać rebeliantów. Kto ma rację? Nikt.
Wybierając kontrakty w oparciu o swoje sympatie polityczne, najemnik działa w oparciu o moralność narzuconą mu przez zleceniodawców. Staje się narzędziem, kolejnym żołnierzem dla sprawy. Równie dobrze mógłby przywdziać biały pancerz lub mundur rebelianta.
Moim zdaniem prawdziwą ideę bycia najemnikiem oddaje kierowanie się kwestią wynagrodzenia, moralność swoich działań niech każdy tworzy na bazie własnego sumienia. Osoby bogacące się na wojnach wszak sprzedają broń i do jednej jak i do drugiej strony. Zatem, jeśli jest szansa na zarobieniu kilku kredytów na czyiś waśniach... wystarczy się zorientować, która strona zapłaci więcej.
Sh`ehn:
Machia popatrzyła krytycznie na skrzynki, które przed trzema dniami, zaplombowane i opisane, ustawiła pod ścianą ładowni. Ze środka jednej z nich dochodziło ciche brzęczenie. Zmarszczyła brwi i po raz ostatni przebiegła wzrokiem informacje wyświetlane na datapadzie — deklarację zawartości ładunku, złożoną i podpisaną przez klienta przed startem. O ile się orientowała, żaden ze wskazanych towarów nie powinien wydawać dźwięków. Wszystko bezpieczne, legalne, zapakowane w zgodzie ze wszystkimi normami — przynajmniej na ekranie. Podstawowy skan ładunku, od którego zależało czy weźmie pakunek na swój pokład, w założeniu kolejny środek zapobiegawczy mający ochronić ją przed „kłopotliwymi” zleceniami, wykonała jakieś 90 standardowych jednostek czasu temu i wypadł pomyślnie. Właściwie nie było się czemu dziwić, jej aparatura skanująca była średniej klasy, i nie zawsze dawała sobie radę, zwłaszcza, jeśli klient wyjątkowo postarał się, by coś ukryć.
Westchnęła ciężko, i wyciągnęła zza pasa rękawice ochronne. Będzie musiała wszystko poprzestawiać; im szybciej się za to weźmie, tym szybciej będzie z głowy. Najpierw ustali z której skrzynki dochodzą tajemnicze dźwięki, a potem... Potem ktoś, najprawdopodobniej jej ,,sprytny’’ klient, będzie miał mocno przechlapane. Podstawową zasadą, którą Machia kierowała się w swojej pracy, było unikanie zleceń kłopotliwych czy to pod względem legalności, zasad moralnych czy kwestii logistycznych. Jeśli ktoś postanowił zlekceważyć warunki na jakich wynajmowała swój statek do transportu... cóż, szkoda, że nie pomyślał wcześniej o konsekwencjach. Nie lubiła gdy utrudniało jej się życie i pracę i nie miała w zwyczaju zostawiać podobnych przypadków bez wyciągania z nich konsekwencji.
T`Rez:
— Faber, mam pytanie. — Spytał Fiau popijając kolejny łyk kafu. — Dawaj — rzuciłem siedząc naprzeciwko niego. — Świetnie walczysz, potrafisz stać się niewidoczny, omijasz bez trudu różne zabezpieczenia i pułapki. Dlaczego nie przyjmujesz zleceń na zabójstwo? Większość z nich jest lepiej płatna niż te, które przyjmujesz. — Spytał się z typową dla niego dziecinną ciekawością. Po chwili niezręcznej ciszy, wbijając wzrok w dół odpowiedziałem.
— Wielokrotnie zastanawiałem się dlaczego zawsze biorę zlecenia podchodzące pod detektywistyczne, zamiast typowo najemniczych — jak prawdziwy Mandalorianin. Znasz moją historię, czyż nie? — Fiau znał ją aż za dobrze. W końcu to on był pierwszą osobą, którą spotkałem będąc na tak zwanym „dnie”. — Końcówka Wojen Klonów, wrobienie w zabójstwo, wygnanie z klanu. Tak, znam.
— No właśnie, można rzec, że jest kilka powodów. Pierwszy jest taki, iż honor nie pozwala mi stać się tą osobą, za którą moi vode mnie uważają. Drugi jest o wiele prostszy... Za dużo Mandalorian leci na takie zlecenia jak ogary kath na mięso. — Podnosząc wzrok, zmieniając refleksyjne spojrzenie w szyderczy uśmiech, dodałem. — Przecież nie będę zabijał „niewinnych”. — Spojrzał na mnie rozbawiony i powiedział — Wiesz, T`Rez, będziesz musiał wziąć to zlecenie, mam informacje że Di`kut, mam nadzieję że dobrze to wymawiam, którego szukasz, jest jedną z osób, które je wzięły... — W moich oczach pojawiła się iskierka nadziei. Zmieniła się w żar, kiedy przysunął mi datapad z danymi zlecenia. — Zabójstwo szefa gangu rozprowadzającego przyprawę? — spytałem. — Dobra, biorę to, ale tylko dlatego, że to czas na zemstę i oczyszczenie swego imienia. Plus... — Plus? — spytał mnie skonsternowany przyjaciel. — Powiedzmy, że zależy mi na tym, by gangsterskie szumowiny nie nękały zwykłych obywateli — dodałem sarkastycznie.
Temat na forum. |