Druga część Komandosów Republiki, jak dla mnie wypada o wiele lepiej niż pierwsza.
Tym razem celem komandosów jest zlikwidowanie siatki terrorystycznej na Coruscant, gdzie ma miejsce większość akcji książki. Gęsto zaludniona planeta daje możliwość wprowadzenia wielu nowych bohaterów, co Karen Traviss zręcznie wykorzystuje. Do znanej nam już z Bezpośredniego Kontaktu drużyny Omega, przyłącza się Delta oraz dwie bardzo barwne postaci - Kal Skirata i Walon Vau - mandaloriańscy najemnicy odpowiedzialni za szkolenie klonów na Kamino.
Budowa książki jest podobna do swojej poprzedniczki: również rozpoczyna się fragmentem napisanym z punktu widzenia komandosa - tym razem Fi (z podtytułu rozdziału wynika że jest to fragment prywatnego pamiętnika, aczkolwiek narracja pierwszoosobowa i dialogi na to nie wskazują). Później mamy dość długie przygotowanie do akcji, a na koniec wielki finał.
Mamy też tu krótką retrospekcję Kala Skiraty ze swojego pierwszego przylotu na Kamino, już jako Cuy`val Dar - ten który już nie istnieje. Na podstawie jego rozmowy z Jango możemy dowiedzieć się co nieco o mandaloriańskim podejściu do rodziny.
Wiele z Mando widzimy też w samych komandosach. Nie tylko w ich rozmowach pojawia się Mando`a, ale i kultywują tradycje związane z ich mandaloriańskim dziedzictwem - są tu sceny wspólnego śpiewania Dha Werdy (mandaloriańskiej pieśni wojennej) czy mandaloriańskie podejście do śmierci (mam nieśmiertelną duszę, grunt żeby moi towarzysze wzięli fragment mojej zbroi i wrócili bezpiecznie do koszar).
Dużą zaletą tej książki są też relacje między głównymi bohaterami. Rozwija się, zaczęty już na Quiilurze, romans między Etain, a Darmanem. Nie jest on jedynym komandosem, który zaczyna rozumieć słowo "miłość". Atinem zaczyna się interesować pewna niebieskoskóra twi`lekanka - Lassema, a Ordo nieśmiało zaczyna się interesować agentką Besany Wennen. Nie są to klasyczne wątki miłosne, które pojawiają się aktualnie na każdym kroku - komandosi wchodzą ostrożnie do świata, z którym nigdy nie mieli do czynienia, nie wiedzą jak mają się w nim zachowywać, a na dodatek nie do końca mogą do niego wchodzić (tak jak w przypadku Darmana). Relacje między drużynami Delta i Omega również są godne uwagi - konflikty wynikają głównie z odmiennego szkolenia - klony były szkolone przez dwóch różnych sierżantów, którzy (żeby było jeszcze ciekawiej) się niemal nienawidzą. Niesamowite jest to, że mimo tego wszystkiego przy wykonywaniu misji wszyscy są idealnie zgrani i świetnie sobie radzą z pokonywaniem kolejnych trudności.
Również i tym razem pojawiło się mnóstwo akronimów, a do tego słówka w Mando`a czy nawet huttyjskim. Na szczęście do książki został dołączony glosariusz, który bardzo ułatwia sprawę, jednak nie zawsze chce się oderwać od biegu wydarzeń, tylko po to żeby sprawdzić co dane słówko czy akronim znaczy...
Ta książka ma jeszcze jedną rzecz, którą uwielbiam - zwroty akcji. Kiedy wydaje się, że już wszystko stracone, pojawia się światełko w tunelu, a kiedy wydaje się, że już wszystko jest w porządku, nagłe wydarzenie wywraca wszystko do góry nogami. Świetnie to pasuje do akcji książki, która przypomina układanie puzzli - kolejne fakty sprawiają, że razem z komandosami musimy od nowa przemyśleć sytuację i spojrzeć na nią w inny sposób, żeby w końcu udało się znaleźć to upragnione rozwiązanie.
Potrójne Zero nie daje się oderwać od samego początku do samego końca, a nawet dłużej, bo kończy się zapowiedzią kolejnej misji. Polecam, szczególnie tym, którym spodobała się pierwsza część. Warto tylko najpierw zapoznać się z opowiadaniem "Drużyna Omega: Cele", gdyż w kilku miejscach znajdują się do niego nawiązania (w polskim wydaniu opowiadanie to znalazło się na końcu książki). Daję 10/10.
Przeglądając spis recenzji na M`y zaskoczył mnie fakt, że Potrójne Zero nie ma jeszcze mojej recenzji - to przecież tak bardzo kluczowa i istotna dla mojej Mandaloriańskości książka! Postanowiłem, że nadrobię to niedopatrzenie przy najbliższej możliwej okazji - to jest po odświeżeniu sobie Potrójnego Zera, nie chciałem bowiem spisywać wrażeń na podstawie wspomnień.
Okazja taka pojawiła się przy okazji prac nad mando-hasłami dla Biblioteki Ossus - przeczytałem Potrójne Zero, dokładnie je przy tym zgłębiając. I o ile w przypadku Dark Empire moje wspomnienia związane z nimi oraz wrażenia po ponownym przeczytaniu były kompletnie inne, to tutaj pozostały niezmienne - to doskonała pozycja.
Sama książkę po raz pierwszy kopiłem dawno, gdzieś w czerwcu 2007 - razem z Bezpośrednim Kontaktem. Bezpośredni przeczytałem w drodze na najważniejsze spotkanie w mym życiu - no i prawdę mówiąc niewiele z niego zapamiętałem. Natomiast Potrójne Zero już po powrocie, powoli i bez takiego stresu - i wciągnęło mnie na całego, i wciąga dalej. Jest to zdecydowanie bardziej Mando książka niż BK - tam był Hokan, który miał w dodatku dość mało czasu 'dla siebie', tutaj mamy Skiratę i Walona, z czego ten pierwszy dominuje większość książki a i ten drugi ma dla siebie sporo kawałków.
Fabuły streszczał nie będę, nie o to chodzi w recenzji - w samej książce funkcjonuje ona zresztą głównie jako pretekst do przedstawiania relacji pomiędzy poszczególnymi postaciami. Dla wielu czytelników jest to zarzut pod adresem 000, które wg. nich zmieniło ciężar gatunkowy serii z książek akcji na telenowele, ale mi to odpowiada. Komandosi dalej robią swoje, a dodatkowo mamy tu wiele ciekawych relacji, przyjaźni, związków. No i kupa Mando-informacji!
Książkę czytałem po polsku i poza jednym poważnym babolem i szeregiem drobnych błędów (Nic co by normalny czytelnik wyłapał^ Ja większość znalazłem przy pisaniu haseł na Ossus, gdzie każdy detal musiałem mieć wyjaśniony i być pewnym, więc często zerkałem do angielskiej wersji) tłumaczenie jest bardzo dobre.
Podsumowując, kiedyś dałbym dziesiątkę. Dziś... bez zmian. Pełne 10/10 dla tej pozycji.