Wizjer Manda`Yaim #24
 
Okiem Manda`Yaim


Czy Mando`a stanowi uniwersalny sposób na to, jak dogadać się z bandą Mandalorian? A może znajomość mandaloriańskiego, to tylko formalność; jeden z kulturowych wymogów? W tym miesiącu tematem wizjera jest stosunek Mandalorian do ich języka.

Okiem Arneuna:
--- Tancerka Shonar, jakieś pół godziny po poznaniu Innady

Shonar... nie znałem tego słowa we wspólnym... To, i to drugie ze spotkania z Innadą nie dawało mi spokoju.
To musiało mieć znaczenie, ostatecznie tak brzmiała nazwa statku, na którego siedzeniach właśnie zastanawiałem się nad sensem tego słowa.

Statku wiozącego mnie daleko od przeszłości, jakakolwiek by ona nie była, statku pozwalającego mi uciec w przyszłość.
Shonar i Aka... statek był podłączony do holonetu. Wyszukanie tych słów... nie zwróciło żadnych rezultatów. Nie byłem specjalnie zaskoczony, nie byłem też zawiedziony...

A może robię błąd? Może trzeba zapisać to fonetycznie?
To był całkiem dobry trop... Już za drugą próbą wyskoczyło parę obiecujących wyników, o dziwo żaden nie wskazywał, że jest to faktycznie słowo we wspólnym...

Jeden z odnośników pokierował mnie w stronę osobnego języka: Mando`a, co wydawało się pasować... Tak, język ten wykształcił się na (aktualnie zdewastowanej – jeśli można tak powiedzieć o planecie) Mandalorze... planecie znanej z nieustępliwych najemników, którzy parę razy próbowali podbić galaktykę... dla chwały.

Wszystko wydawało się pasować, tą samą kulturę wydawała się reprezentować Innada...

Szukając wyrażeń w tym języku trafiłem na parę ciekawych, w tym "Ib`tuur jatne tuur ash`ad kyr`amur". Przetłumaczone nie nabierało wiele znaczenia, a kiedy później spytałem się Innadę odpowiedziała, że niedługo zrozumiem...

Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że "niedługo" oznacza morderczy trening i parę samobójczych misji... ale zrozumiałem.

Okiem Behota:
Po powrocie z Atzerri spędziłem w domu rodzinnym kilka miłych tygodni. Byłem wtedy jeszcze młody i długa samotność we frachtowcu, który co chwila należy zabierać do mechanika, nie była dla mnie aż tak atrakcyjna, jak chciałbym przyznać. Na farmie wyciszyłem się i mogłem spokojnie przemyśleć ostatnie miesiące.
Potem mama poprosiła, żebym zabrał ojca na jakieś mniej wymagające zlecenie. Twierdziła, że zaczyna dziwnie się zachowywać, prawdopodobnie z powodu zakończenia swojej kariery. Czyli z braku adrenaliny, która do tej pory silnie związana była z jego życiem codziennym. Zdawało mi się, że go rozumiałem.
Zgodziłem się i w kilka dni znalazłem dosyć atrakcyjną ofertę. Grupa antropologów poszukiwała specjalistów od walki wręcz, żeby doszkolili ich ochronę przed ważną misją, a potem jej na tej misji towarzyszyli. Było to jakieś spotkanie z wodzami skłóconych plemion na planecie z dziwnie brzmiącą nazwą. Miesiąc na szkolenie, potem dwa tygodnie zadania. Za wszystko odpowiednio hojna suma. Używając umiejętnie naszego nazwiska zapewniłem nam pierwszeństwo w kolejce zainteresowanych najemników i zaprosiłem tatę do pomocy. Ucieszył się, nie próbując tego nawet maskować.

Standardowy tydzień później byliśmy już w kosmoporcie docelowym. Po powierzeniu Ge`catra ochronie lądowiska, spotkaliśmy się z naszym łącznikiem – pracownikiem prywatnej ochrony naukowców. Był młodym mężczyzną, na oko w moim wieku, z lekkim zarostem i schludnie przyciętą fryzurą. Brunet. Zobaczywszy beskar`gamy, od razu do nas podszedł.
– Witamy na planecie – przywitał nas z uśmiechem w Mando`a. Mówił bez akcentu, jakby był z Środkowych Rubieży, może nawet z Coruscant. Przedstawił się nam, bez podawania dłoni. – Zapraszamy do śmigacza. Rezydencja towarzystwa antropologicznego znajduje się tylko sto pięćdziesiąt klików stąd. Tam pomożecie nam w treningu. – Ruszył w stronę wyjścia z kosmoportu. Tak naprawdę mógł być skądkolwiek. Mimo braku akcentu, odpowiednio wymawiał zgłoski. Wszystkie.
Ruszyliśmy za nim i w mniej niż godzinę byliśmy na miejscu. Rozległy, lecz pozbawiony większych ozdób budynek otaczało kilka mniejszych. Ochroniarze zachowywali się profesjonalnie. Rzeczywiście wyglądało na to, że będziemy ich musieli nauczyć jedynie bardziej zaawansowanej walki wręcz.
– Wasze pokoje są tutaj – oznajmił nasz przewodnik. – Czujcie się jak u siebie. Plan dnia będzie przesyłany na wasze datapady codziennie wieczorem.
– Skąd tak dobrze znasz mandaloriański? – musiałem spytać. Facet uśmiechnął się z lekkim zakłopotaniem.
– Od dawna kocham uczyć się języków. Między innymi dlatego tu pracuję. A kimże byłby ochroniarz-poliglota bez znajomości języka najsławniejszych łowców głów i najemników w Galaktyce? – Zostawiwszy nas z tym retorycznym pytaniem, odszedł korytarzem.
Staliśmy przez chwilę w ciszy. W końcu odezwałem się:
– Jak to było z mamą i Mando`a?
Agat drgnął lekko. Zdjął hełm, ukazując lekki uśmiech.
– Z Rachel...? – zamyślił się. Spojrzał na mnie. – Twoja mama miała z tym pewne problemy. O, shab, szło jej to cholernie powoli – parsknął, a ja uśmiechnąłem się, rozbawiony. – Ze dwa lata minęło zanim była w stanie sama zrobić zakupy. No mówię ci. Poliglota to z niej akurat by nie był. Nigdy nie miała talentu do języków.
Weszliśmy do swoich pokojów, żeby się rozpakować. Myślałem o swojej mamie, o tutejszym ochroniarzu i o Mando`a. Wiedziałem, że nasz język ogólnie nie jest popularny w Galaktyce, prawdopodobnie z powodu samego pochodzenia i stosunkowo niewielkiej ilości źródeł, z których można się go było nauczyć. Miał jednak prostą gramatykę i w zasadzie jedynym większym ograniczeniem w nauce było przyswojenie słownictwa i jego wymowy. Pewnie dlatego mama miała z nią problemy. I pewnie dlatego wielu ludzi, których spotykałem, mówiło w Mando`a z tak obcym akcentem, że brzmiało to raczej śmiesznie niż fachowo. Tym przyjemniej było posłuchać kogoś, kto nauczył się rozmawiać w Mando`a tak, jak należy.

Okiem Kociuka:
Sundari, Mandalora, 2 ABY

Ijaat wyszedł z "Jai`Gallar", skierował się do pierwszego ciemnego zaułku jaki zobaczył. Chociaż był wśród swoich, a niedługo miał zobaczyć się ze swoim aliit, nie chciał ryzykować wykrycia transmisji. Miał skontaktować się ze zbrojmistrzem beskaru, by dorobić sobie naramiennik pokryty symbolem klanowym, oczami jai`galaara. Zdążył tylko włączyć komunikator, gdy silne, opancerzone ręce chwyciły go i zaciągnęły do ukrytego przejścia. Cóż, nie był słaby. Wyrwał się, odskoczył i wyciągnął swój osobisty beskad. Nie znał przeciwnika ubranego w pełny beskar`gam, ale gdy nieznajomy stanął prosto i wyciągnął łokieć do przywitania, nie mógł odmówić.

Jego kontakt do zbrojmistrza poprosił go o nietypową weryfikację: miał udowodnić, że jest prawdziwym Mando, nie oszustem. Po chwili zastanowienia zapytał się go: Ni jag o`r jai'hil beskar`gam. Tion gar mirdi meh ni aruetii? Nieznajomy uśmiechnął się i przepuścił go do drzwi.

Okiem Sh`ehn:
Machia weszła do budynku kosmoportu i, widząc znajomą twarz, uniosła rękę w geście powitania. W odpowiedzi pozdrowienie, Ruus, młody zabracki strażnik czuwający przy pobliskim terminalu skinął głową i zawołał:
– Już odlatujesz? Dopiero wczoraj wylądowałaś. Myślałam, że zostaniesz w Enceri co najmniej tydzień…
– Nah… – skrzywiła się w odpowiedzi. – Dobrze Ci się wydawało, zwłaszcza, że Bartleby wciąż wymaga kalibracji czujników rufowych. Dziś przychodzę w innej sprawie – pomachała trzymanym w lewej ręce datapadem. – Nie wiesz, gdzie przenieśli biuro ? Wcześniej znajdowało się na drugim poziomie, ale akurat trwa jakiś remont czy rozbudowa… Za pół jednostki czasowej mam umówione spotkanie, nie mam ochoty biegać po całym budynku jak spanikowany pittin.
– Zdaje mi się, że przenosili je poziom niżej, obok pomieszczeń ochrony kosmoportu.
– Vor`e. – westchnęła. Już miała odejść, ale Ruus złapał ją za ramię.
– Swoją drogą, nie chcesz powiedzieć mi o co chodzi? – W jego głosie pobrzmiewała troska. – Copanii kaysh hukaat`kama?
– To nic wielkiego. Aż tak Ci się nudzi, żebyś chciał słuchać mojego marudzenia…? – spytała z powątpiewaniem. Ruus nic nie odpowiedział, po chwili więc wzruszyła ramionami. – Ech, no dobra… Pamiętasz jak wyglądały moje pierwsze lata na Mandalorze…? – zabrak był jednym z jej najdawniejszych przyjaciół; znał Machię jeszcze zanim przywdziała beskar`gam. – Było mi naprawdę trudno znaleźć klientów; przynajmniej wśród lokalnych klanów. Wiesz jacy są Mandalorianie, jeśli chodzi o aruetiise. Kiedy Aenna zaproponowała mi przyłączenie się do Me`senruusów, wszystko stało się prostsze. Nagle stałam się jedną z was, zaczęłam nosić zbroję i mówić w Mando`a. – Przerwała na chwilę i postukała palcem w kopułkę swojego hełmu. – Zdziwiłbyś się jak wiele osób zamiast twarzą w twarz woli rozmawiać wizjerem w wizjer.
– Znam to, burc`ya. Dam głowę, że kosmoporcie w ciągu jednego dnia widzę więcej niechęci vode do aruetiise niż Ty zobaczyłabyś w miesiąc. – odparł z uśmiechem, i zamyślony podrapał się po brodzie. Wiesz, cieszę się, że teraz Twój biznes działa lepiej, ale chyba nie rozumiem do czego zmierzasz...
– To proste: największe zlecenia dostaję od mandaloriańskich klanów, a wiesz jacy są tradycjonaliści... Przypadkowi najemnicy też chętniej wynajmą “swojego”, niż aruetii. Co za tym idzie, rozmowy i negocjacje z większością klientów prowadzę w Mando`a. Prawdę mówiąc, czasem mam wrażenie, że sama biegłość w mandaloriańskim, całe to paklalat, robią mi większą reklamę niż ogłoszenia w holonecie i kantynach...
Kłopot polega na tym, że poza naszym sektorem Mando`a wcale nie jest takie popularne. Większość portów, nawet na Odległych Rubieżach, wymaga by dokumenty były w basicu, ewentualnie huttyjskim. Zwykle nie ma z tym problemu – klient dostaje negocjacje w Mando`a, ja – umowę we wspólnym, wszyscy mają co chcieli.
Od czasu do czasu trafia się jednak jakiś atiin`ad, który upiera się, że on standardowej umowy w basicu nie podpisze... W takich wypadkach nie pozostaje mi nic innego jak zwrócić się do administracji portu z prośbą o wypożyczenie droida protokolarnego, który sporządzi odpis.
– Oh… A Twój astromech nie mógłby zainstalować sobie prostego programu-translatora?
– Pewnie mógłby, ale zwykły translator mi niepotrzebny – Machia zrobiła kwaśną minę. – W końcu mówię nie najgorzej – gdybym musiała, sama też bym przetłumaczyła. Sęk w tym, że w kosmoporcie mają te specjalne droidy, z uprawnieniami tłumaczy przysięgłych i całą wymaganą bazą prawną – a zbyt wiele planet, jeśli chcesz znać moje zdanie, ma shabla skomplikowane przepisy w tych sprawach. Więc choćbym chciała, bez wizyty w biurze administracji się nie obejdzie.


Temat na forum

 
· dnia 31 sierpnia 2020 22:13:32· 0 komentarzy · 1889 czytań · Drukuj
Komentarze
 
Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
 

Dodaj komentarz
 
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
 
 

Oceny
 
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się , żeby móc zagłosować.

Brak ocen. Może czas dodać swoją?
 
 

Społeczność
  *Newsy
*Nadchodzące wydarzenia
*Ostatnie komentarze
O nas
About us
Über uns
*Członkowie
*Struktura
*M`Y w akcji
*Historia Organizacji *Regulamin
*Rekrutacja
*Logowanie
M`y naInstagramie
M`y na Facebooku
Copyright © 2009-2023




Powered by PHP-Fusion copyright © 2002 - 2024 by Nick Jones.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3. 21,819,503 unikalne wizyty