Mający miejsce w Szamotułach Halszkon na którym będziecie mogli nas spotkać za 4 dni
Zapraszamy do Chalina na Gwiezdne Manewry Pod Ciemnym Niebem za 11 dni
Nasi mandalorianie będą na evencie Wojownicy światów za 11 dni
Wizjer Manda`Yaim #20
 
Okiem Manda`Yaim
Korzystając z rocznicy, w tym miesiącu nasi członkowie wypowiadają się w temacie znanej i hmm… lubianej? No właśnie! Tematem na dzisiaj jest podejście do Straży Śmierci.



Okiem Arneuna:
— Masz wszystko naszykowane, Skarr?
— Dokładnie tak jak sugerował Nix, twój chłopak zajął się detonacją.
— Mógłbyś go w końcu zacząć nazywać po imieniu.
— Mógłbym, ale nieważne ile zrobi – dopóki nie ma swojego `gamu, będzie…
— Ehh… znam twoje podejście. Ile razy musi uratować ci shebs żebyś zaczął go doceniać?
— Musi mieć zbroję.
Wiedziałem gdzie zmierza ta konwersacja, więc po prostu wyszedłem. Mogłem spokojnie wrócić za parę minut nie przejmując się kierunkiem rozmowy, plan wydarzeń i tak znałem, a było parę rzeczy, którym przydałaby się moja uwaga w tamtym momencie. Co prawda mogłem to zrobić później, ale chwila rzucenia okiem jak nowe ogniwa zamontowane w blasterze przewodzą energię była jak najbardziej wskazana. Dodatkowo wypadało zobaczyć jak chodziły niedawno naprawione silniki „Tancerki”.
Zadanie było proste — jedna z grup, za śledzenie ruchów których regularnie płaciliśmy, postanowiła terroryzować niewielką społeczność. W ich języku nazywało się to „zbieraniem sił” — dla nas to było proste piractwo. Dwie rzeczy sprawiły, że postanowiliśmy zainicjować wystawienie nagrody: po pierwsze to byli, albo powinni być Mandalorianie, a po drugie zachowywali się w sposób sprawiający, że każdy z nas chciał zobaczyć czy ich hełmy nadają się na przenośne toalety. Cały proces nie był skomplikowany, to znaczy: kontaktowaliśmy się z naszymi znajomymi, oni z kolei informowali bezpośrednio zainteresowanych o dwóch ważnych rzeczach. Po pierwsze, istnieje grupa najemników dających zniżkę na eliminację właśnie męczących ich grupy, a po drugie, płatność może zaczekać dłuższą chwilę. Nikt nie dowiaduje się niepotrzebnych szczegółów, my dostajemy trochę pieniędzy, a oni giną. Bardzo proste.

Kiedy wróciłem do sali, Innada i Skarr kończyli swoją niewielką kłótnię, chociaż wyglądało jakby w międzyczasie nastąpił jednak jakiś moment omawiania planu.

— A właściwie, czemu celujemy akurat w Straż Śmierci?
To pytanie lekko zaskoczyło oboje.
— Trzy powody: po pierwsze wyeliminowanie ich to przysługa dla galaktyki, po drugie chcemy zdobyć trochę beskaru, choćby na twoją zbroję, a po trzecie jak by nie patrzeć, to jednak Mando, wypadałoby dać im jakieś wyzwanie przed śmiercią. Ich celem rzekomo jest podbicie galaktyki, a jeszcze nie widziałem, żeby chciało im się trenować jakąkolwiek armię. Dołączają do nich na własną rękę ci, którzy chcą poczuć się silni. Efektem jest to, że jeszcze nie słyszałem o oddziale, który byłby wart choćby połowę Mandalorianina na polu bitwy, bo nawet nie usiłują wzmacniać swoich umiejętności. Ostatnio jak miałem z nimi do czynienia na poważnie, to strzelali do robotów dla zabawy na zniszczonym transporcie jawów, podobno od Wojen Klonów całkiem to lubią. Byli tak tym zajęci, że nawet nie wystawili straży, a jak się zorientowali, że ktoś strzela do nich, połowa była martwa.

I Skarr miał rację. Co prawda strzelali względnie celnie, co prawda stanowili poziom o wiele wyższy niż przeciętny pirat, ale dla naszej trójki ich dwudziestka nie stanowiła większego wyzwania. Nie mówiąc o tym, że piątka padła od początkowej eksplozji, a reszta wzbiła się pionowo w powietrze żeby zobaczyć co się dzieje. Byli tam tak łatwym celem, że trójka przeżyła ten manewr, bo nie spodziewaliśmy się, że zrobią coś tak głupiego i zdążyli się schować zanim wystrzelaliśmy wszystkich. Podzieliliśmy się po jednym, wśród zestawu był dowódca, który chyba próbował wydawać jakieś komendy pomiędzy nic nie wnoszącymi „kto to jest?”. Wiedzieliśmy to, bo złapanie ich częstotliwości komunikacyjnej było beznadziejnie proste, oczywiście była tak odsłonięta, że potem przez jakiś czas upewnialiśmy się co jej prawdziwości, bo nawet Nix, który technologią interesuje się na tyle, na ile pozwala mu ona osiągnąć ładniejszy i większy wybuch, jest w stanie lepiej postawić sieć komunikacyjną.
Skarr swojego pociął wibroostrzem, bo tamten upierał się na otwartym kanale na „uczciwy pojedynek”. Dowódcą zajęła się Innada, co w praktyce oznaczało, że dostawał strzały po kolei w coraz bardziej bolesne miejsca. O dziwo tym razem zrobiła to z niewielkiej odległości i pistoletami, zwykle działo się tak kiedy ktoś zaszedł jej dosyć mocno za skórę. Ja ze swoim nie bawiłem się przesadnie w konwenanse. Ostatecznie on miał na sobie pełen `gam. Uniknął paru pierwszych strzałów, ale bardzo szybko uszkodziłem mu wszystko z czego mógłby strzelać. Trzeba oddać mu sprawiedliwość, że przez ten czas całkiem sensownie korzystał ze swojego plecaka, ale kiedy postanowił znacznie zmniejszyć odległość, wykazał się ogromna zręcznością nadziewając prosto na mój wibronóż.


Okiem Behota:
To zdarzyło się kiedy byłem młodym chłopakiem. Mieszkałem na farmie rodziców i jeszcze nie zarabiałem, przynajmniej nie oficjalnie. Pewnego słonecznego poranka wróciłem z zakupów w stolicy. Rzuciwszy mniejszą z toreb na podłogę w kuchni – większą zostawiłem bliżej hangaru – wszedłem do karyai. Zobaczyłem tam buira, siedzącego na szerokiej kanapie i jak zwykle czytającego coś na datapadzie. Zapamiętywał coś, robił notatki. Cieszyłem się na ten widok. Wiedziałem, że dzięki temu na starość niegroźne będą mu dolegliwości związane z pamięcią, będące niestety częstym utrapieniem przedstawicieli gatunku ludzkiego.
– Cześć, buir.
Spojrzał na mnie.
– Su`cuy, At`ika, jak tam zakupy?
Usiadłem obok niego, podsuwając mu pod nos miskę z orzeszkami.
– Nie było jedynie… ogniw typu C i zabrakło jednej baterii, ale resztę załatwiłem.
Uśmiechnął się, chrupiąc głośno.
– O owocach dla matki pamiętałeś?
– Oczywiście, że tak. – Odwzajemniłem uśmiech. – Leżą w torbie w kuchni.
– A korków nie było?
– Tato…
Zachichotał i wrócił do czytania. Ja tymczasem, jedząc orzeszki, próbowałem sobie przypomnieć grafik na dzisiejszy dzień i godziny treningów. Nagle coś przyszło mi do głowy.
– Tato. – Znów spojrzał na mnie, odwracając wzrok od ekranu. – Coś zdarzyło się dzisiaj rano w Keldabe. Koło świtu, myślę że przed wpół do szóstej.
Spoważniał nieco, jakby lekko się zaniepokoił.
– Coś poważnego? Imperialni?
– Można tak powiedzieć. Była strzelanina, na obrzeżach miasta, tam, gdzie mało kto przebywa o tej porze.
Agat wyglądał na zaintrygowanego. Nie przypominałem sobie, bym kiedykolwiek widział go zaniepokojonym, więc nie byłem pewien, czy nie dostrzegam także tej emocji. Odłożył datapad i gestem nakazał kontynuować.
– No więc… Kiedy dotarłem do sklepów i zacząłem zakupy, zobaczyłem patrol imperialny jadący gdzieś szybko w śmigaczu patrolowym. Myślę sobie: "Ktoś zalazł za skórę imperialcom, albo co". Trafiłem w dziesiątkę, bo jeden z przechodniów powiedział mi, że była strzelanina z oddziałem szturmowców. Pomyślałem to samo, co pewnie ty teraz – że się zaczęło. Ale nie, spokojnie. To była samotna akcja. Potem z ciekawości przeszedłem się bliżej, zerknąłem na tamto miejsce. Koleś podobno w pojedynkę załatwił kilkuosobowy oddział i AT-ST. Widziałem wrak na własne oczy.
Buir zachowywał kamienny wyraz twarzy. Miał taki tylko wtedy, gdy był zamyślony.
– Wypytywałeś później w Oyu`baat, prawda? – zapytał. – To dlatego jesteś tak późno.
Zawahałem się, ale kiwnąłem głową.
– Dobrze – pochwalił mnie. – Pamiętaj, czego cię uczyłem o informacji.
Przytaknąłem i kontynuowałem opowieść.
– No więc w Oyu`baat spotkałem Gor`tę, który powiedział, że ponoć tamten verd zrobił sobie ostatni bastion. Zginął na miejscu, zabierając ze sobą paru białasów. Ale nie to jest najciekawsze… – Zrobiłem dramatyczną pauzę. – Miał osobisty zatarg z Imperium. W knajpie powiedzieli, że wczoraj wieczorem ktoś wdarł się do garnizonu i zabił pięciu ze Straży…
W tym momencie buir jakby się zmienił. Wzrok mu się wyostrzył, a on sam wstał szybko z kanapy i podszedł do stołu, opierając się o niego rękami.
– Mówią, buir, że to właśnie…
– Shabla osik! – zaklął cicho ojciec. Rzadko widziałem go tak wzburzonego. – A ja myślałem, że ta osik`la wojna już dawno się skończyła… Co oni znowu chcą… "Osobiste zatargi", wojenki, to wszystko bez sensu! – Cały czas mówił cicho i jakby tylko do siebie. Naraz jednak ochłonął, odwrócił się i spojrzał na mnie, siadając na stole.
– Nie cieszysz się, buir? – zapytałem nieśmiało. – Przecież…
– Osik, Atin, niby z czego? – Wydawało mi się, że w jego głosie usłyszałem cień rezygnacji. – Że bracia zabijają się wzajemnie z powodu zatargu sprzed trzydziestu lat? Ta wojna nigdy nie miała sensu, synu. Owszem, Vizslę należało powstrzymać, ale w walce między braćmi nie ma chwały! Zabijając sąsiada, bo ma inny pogląd na przyszłość ojczyzny, nie zostaniesz wielkim wojownikiem. Co najwyżej zwykłym obrońcą wartości, pachołkiem przypadku, kapryśnego losu. Poza tym, mówiłem ci to już chyba kiedyś… – Nalał sobie wody z dzbanka stojącego na blacie i zaczął powoli sączyć.
– Tak – przyznałem. – Przepraszam, buir…
Już był spokojny. Uśmiechnął się do mnie.
– No, następnym razem zapamiętuj, co mówi ci staruszek, co? No dobra, to wiesz coś więcej o tym wojowniku? Chłopaki z Oyu`baat mówili coś jeszcze?
– Chyba nie – odparłem. – Chyba że… Nie wiem, czy to się wiąże, ale w międzyczasie omawiana była inna nowość. Ktoś widział w mieście tego poszukiwanego, twojego byłego znajomego i jego kumpla. Skiratę i…
Urwałem, widząc, że ojciec właśnie połączył fakty. Oczy rozbłysły mu zrozumieniem i ruszył w kierunku pokoi.
– Coś się stało, buir? Masz jakiś interes do Skiraty?
– Niech cię już o to głowa nie boli, Atin – odpowiedział, znikając w sypialni. Mama o tej porze jeszcze spała. Po paru minutach wyszedł, w gamie, dopinając karwasze. Wyminął mnie i ruszył ku wyjściu, mówiąc, że bierze śmigacz.
– Ale co się stało? – zawołałem. – Buir?
Nie zwracał jednak już na mnie uwagi. Wskoczył do kabiny, zamykając za sobą drzwi. Okna pozostawiłem wcześniej otwarte, więc zdążyłem jeszcze usłyszeć, jak coś szepcze do siebie pod nosem.
Nie zdołałem jednak nic z tego zrozumieć.

Jeśli zaś chodzi o słowa buira wtedy… Długo jeszcze nie było mi dane pojąć ich pełnego znaczenia. Straż Śmierci nie zasługiwała na śmierć z samego względu posiadania pewnych utopijnych i bezsensownych przekonań. Trzeba było ją powstrzymać, ale nie bezrefleksyjnie mordować. Potępić, ale nie upokarzać. Bratobójcze konflikty nigdy nie kończą się dobrze i nie mają w sobie krzty chwały. To tym bardziej pokazuje, jak skrupulatnie powinniśmy wybierać wojny, w których chcemy wziąć udział. I jak bardzo musimy być gotowi na przyjęcie wszystkiego, co na nas sprowadzą.


Okiem Merela:
Z początku sądziłem, że Straż Śmierci to zwykłe ugrupowanie bandytów i uzurpatorów z Concord Dawn. Jednak kiedy bardziej ich poznałem zacząłem czuć z nimi coraz większą więź. To oni zaczęli mi pasować na prawdziwych Mandalorian. Aktualnie nie widzę innej możliwości jak bratać się z wojownikami DW.


Okiem Sh`ehn:
"Mowy nie ma, żebym przyjęła tę robotę!" — podniesiony ton głosu Machii zdradzał irytację. Miała dość tej dyskusji; dość tłumaczenia czemu nie chce zgodzić się na to nowe zlecenie. Opróżnić tajny bunkier z czasów wojny domowej i przewieźć jego zawartość na miejsce wskazane przez zleceniodawcę — nic prostszego. Rzecz w tym, że w całą sprawę zamieszana była Straż Śmierci — a zleceniodawcy określali się mianem "Sług sekretnego Mandalora". Pomijając już, jak idiotycznie to brzmiało, Machia nie mogła oprzeć się wrażeniu, że umykał im drobny fakt — Mandalorianie od lat nie mieli żadnego Sekretnego Mandalora. "Chodzi Ci o ich poglądy, prawda?!" — wyrzucił jej Ori`vod. "To tylko parę skrzynek — ale nie, Ty musisz być uparta jak Bantha i odrzucić takie dobre zlecenie!"
Machia wzięła głęboki wdech i spróbowała wyjaśnić swoje powody jescze raz — ostatni raz. "Tak, wiem, że to tylko kilka skrzynek, łatwa robota. I nie, nie obchodzą mnie ich poglądy polityczne czy metody działania. Po prostu nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Straż Śmierci — jaka by nie była — skończyła się dwie dekady temu — i nie podoba mi się, że jakaś banda di'kute nie potrafi zostawić przeszłości w spokoju. Visla i jego ludzie mieli swoje powody by chwycić za blastery — nieważne, słuszne, czy nie — ale powody te zniknęły dawno temu. Ich dziedzictwem powinna być pamięć, a nie grupki narwanych, żyjących złudzeniami dzieciaków, co to ledwie dorośli do własnych zbroi. Nie przyjmę tej pracy, a jeśli Ty chcesz się w to bawić, poszukaj sobie innego statku."




Temat na forum.

 
· Arneun dnia 24 listopada 2019 19:57:39 · Drukuj
Społeczność
  *Newsy
*Nadchodzące wydarzenia
*Ostatnie komentarze
O nas
About us
Über uns
*Członkowie
*Struktura
*M`Y w akcji
*Historia Organizacji *Regulamin
*Rekrutacja
*Logowanie
M`y naInstagramie
M`y na Facebooku
Kontakt: kontakt@mandayaim.com
Copyright © 2009-2023




Powered by PHP-Fusion copyright © 2002 - 2024 by Nick Jones.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3. 21,940,744 unikalne wizyty