Zamknięta na sześć spustów kosmiczna superskrytka, efektowne manekiny w przeszklonych gablotach, a może zwykła, wygodna w transporcie torba albo stary, dobry karton pod łóżkiem? W kolejnej, siedemnastej już edycji Wizjera nasi członkowie piszą o sposobach przechowywania beskar`gamu.
Okiem Arneuna:
Ornin wszedł na pokład „Tancerki” spokojnym krokiem. Wszystko poszło dokładnie tak, jak planowali z Innadą. Zabezpieczenia w kosmoportach były przewidywalnie łatwe, a gniazda dostępowe przyjemnie niepilnowane, co dawało przyjemny efekt w postaci kompletu danych o ich kolejnym celu — transportowcu stojącym parę lądowisk dalej. Oczywiście wylądował pod fałszywym identyfikatorem, ale nie miało to znaczenia — potrzebowali przede wszystkim sposobów na identyfikację właścicieli na tej planecie.
Szybkie spojrzenie omiatające przestrzeń Innady doprowadzało do niepokojących wniosków — zbroja razem z hełmem i kombinezonem leżała na łóżku — jak zwykle przygotowana do szybkiego założenia. Dodatkowo wszystko wskazywało, że Innada znajdowała się poza statkiem — wliczywszy zabezpieczenia przy wejściu.
Niepokój ustąpił dopiero gdy wysunął jedną ze skrytek przemytniczych — Innada założyła drugą zbroję, co oznaczało, że miała określony plan i zadanie do wykonania, Ornin ruszył więc sprawdzać standardowe przestrzenie na wiadomości.
Okiem Behota:
– I jak, lecimy już?
Minąłem Petera bez słowa i ruszyłem wąskim korytarzem w stronę kajut. Zamknął śluzę i dogonił mnie na zakręcie.
– Atin? Masz już całe info?
Ponownie nie odpowiedziałem. Spieszyłem się, by założyć z powrotem pancerz, więc nie chciałem na razie wdawać się w dyskusję. Wracałem z misji rozpoznawczej, podczas której musiałem wmieszać się w tłum, zdjąłem więc moją zbroję. Nie mogłem powiedzieć, żebym bez niej czuł się nieswojo, ale na pewno mniej bezpiecznie.
– Chwilę, Peter – rzuciłem, żeby się wreszcie zamknął – tylko założę `gam.
To go jednak nie powstrzymało.
– No właśnie… gdzie ty w ogóle przechowujesz swoją zbroję? Jest dla ciebie chyba bardzo ważna, nie?
Minąłem ostatni zakręt i podszedłem do drzwi swojej kajuty.
– Nie gadaj, że w swoim pokoju. To pewnie w jakimś schowku, na kod albo coś?
Rzeczywiście, Peter nie miał wielu okazji, żeby widzieć mnie bez zbroi, a tym bardziej nigdy nie widział wnętrza mojej kajuty, kiedy nie nosiłem `gamu. Otworzyłem drzwi i wszedłem do małego pokoju. Nastolatek nie wszedł za mną, rozglądając się, jak zawsze, stojąc w wejściu.
– No, to gdzie ten schowek?
Bez słowa podszedłem do łóżka. I wtedy to dostrzegł.
– Co? Ta wnęka? Że niby… A co jak…?
– Jak co? – spytałem, zdejmując kurtkę i buty. – “Co jak ci ją ukradną?” Serio? Wiesz co, Peter… Pomyśl chwilę czasem.
– No ale przecież… – zająknął się. Ale odniosłem wrażenie, że zaczyna rozumieć.
– Trzymam zbroję we wnęce tuż obok łóżka, bo…? – zawiesiłem głos, zapinając kombinezon. Chwilę się namyślał.
– Żeby móc ją szybko włożyć, kiedy wyniknie gruba akcja!
Uśmiechnąłem się.
– A dlaczego nie ma żadnych zabezpieczeń?
– Z tego samego powodu.
– Tak, ale czy nie przydałyby się zabezpieczenia przed kradzieżą? – Zapiąłem płytki na nogach.
Zmarszczył brwi.
– Coś mi się wydaje, że jeśli komuś udałoby się włamać na statek, kiedy ty akurat nie miałbyś na sobie zbroi, to takiego mistrza nie powstrzymają nawet najlepsze zabezpieczenia.
– Ta-a – mruknąłem – tyle że prawdopodobieństwo takiej sytuacji jest praktycznie zerowe. Ale byłeś blisko.
Zapiąłem naramienniki, przypiąłem hełm do pasa i wyszedłem z kabiny. Nie uszliśmy nawet pięciu metrów, kiedy Petera znowu coś zaciekawiło.
– Ej… A jakbyś miał dwie zbroje, to drugą byś już zabezpieczył, nie?
Nic nie odpowiedziałem. W końcu przypomniał sobie o bardziej naglącym problemie.
– Ej, to co w końcu z tym rozpoznaniem? Robiłeś to już trzeci dzień z rzędu. Czy będziemy już atakować?
Westchnąłem. Czy ja też byłem wtedy taki uparty?
Okiem Sh`ehn:
Machia przewoziła pancerze przy wielu okazjach. Widziała jak właściciele niektórych beskar`gamów, w obawie przed rysami, każdy element z osobna owijali flimsiplastem. Była też świadkiem jak inni bezceremonialnie wrzucali swoje płyty do podróżnych worków czy toreb. Jeden z klientów wpadł na pomysł, by wysłać gablotę z manekinem.
Właściwie, kiedy o tym myślała, zleceniom na transport zbroi zaskakująco często towarzyszyły “niespodzianki”. Przede wszystkim, sami klienci bywali… trudni we współpracy. Pewien Twi`lek wysłał jej jedenaście holowiadomości z pytaniem jak przebiega podróż i czy ładunek jest bezpieczny. Nie byłoby to nic dziwnego, gdyby nie fakt, że tamten lot trwał, bagatela, 70 standardowych jednostek czasu.
Machia pamiętała też Mandaloriankę, upierającą się, by skrzynię, do której trafiły zbroje, wyposażyć w ogromną ilość mechanizmów zabezpieczających. Brawne nie miała nic przeciwko zaopatrzeniu skrzynki w jeden czy dwa dodatkowe panele szyfrujące; ale pomysł, by podłączyć do nich termodetonator zdolny wysadzić w powietrze pół ładowni uznała za ori`suumyc. Przez kilka kolejnych miesięcy uśmiechała się na wspomnienie tej, paranoicznej, jak wówczas myślała, ostrożności — a potem otrzymała zlecenie od klanu Sharrad.
Legendy głoszą, że Sharrad był niegdyś jednym z większych i lepiej zorganizowanych, obecnie jednak liczył zaledwie garść wojowników. Podobno poniósł straszliwą klęskę w czasach Wielkiej Wojny Galaktycznej — jego bazy zostały wysadzone bądź spalone, a prawie wszyscy członkowie, wraz z przywódcą, wybici — i, pomimo trzech tysiącleci, nigdy nie pozbierał się na tyle, by odzyskać dawną pozycję.
Tamto zlecenie zapowiadało się… cóż, jak kolejna rutynowa praca. Trzy poobijane, lecz solidne skrzynki zawierające kompletne pancerze — dla klanu takiego jak Sharrad musiał być to spory wydatek. Miała przewieźć ładunek z Mandalory na jeden z księżyców Bonagala,gdzie siostrzeńcy jej zleceniodawcy czekali na swoje pierwsze prawdziwe zbroje — nagrodę za pomyślne przejście Verd`goten. Trasa, którą miała lecieć, składała się z serii czterech krótkich skoków. Początkowo podróż przebiegała bez komplikacji, ale wszystko, co dobre, ma swój koniec. Za drugim wyjściem z nadprzestrzeni Machiię przywitały fajerwerki strzałów. Czy byli to piraci, którzy dowiedzieli się co transportuje, czy może atakujący statek należał do któregoś z rywali klanu Sharrad — do dziś nie wie. Ostatecznie udało jej się cało wyjść z tarapatów; ale nie obyło się bez bałaganu.
Kiedy pierwszy raz zgodziła się przetransportować kilka beskar`gamów, nie miała pojęcia w co się pakuje. I choć przez ostatnie lata wiele się nauczyła, wciąż przychodzą chwile, gdy ma wrażenie, że niewiele się zmieniło… Trzeba to przyznać, Mando`ade to wyjątkowy lud. Mimo, że mieszka wśród nich od dawna, Machia nadal nie jest pewna czego się po nich spodziewać — zwłaszcza, gdy w grę wchodzą ich słynne zbroje.
Temat na forum. |