Dużo myślałem nad tym, dlaczego nie dostałem się do wydziału realizacyjnego. Nie rozumiałem dlaczego zostałem skreślony na samym początku. Najlepszy w akademii. Nigdy nie podpadłem. Fakt, często mnie widziano w palarni, ale jestem w idealnej kondycji fizycznej. Poza tym jestem dorosłym człowiekiem i to ja decyduję czy chcę palić, czy nie. Alkohol? Przecież nikt nie jest święty. Wypiję od czasu do czasu, ale w granicach rozsądku. Nie upadlam się. Refleks niczym nexu w dziczy. Spryt szczura pustynnego. Czujność ważki z Felucii. Wiedzą o tym. Mają napisane czarno na białym, wzorowa postawa, znajomość przepisów — celujący. Nie rozumiem jak mogli mnie tak skrzywdzić. Za dwie godziny zaczynam zmianę. Mam lekką tremę. Im bliżej rozpoczęcia nocki, tym bardziej skręca mnie w jelitach. Zapalam ostatniego papierosa. Muszę kupić nową paczkę. Chyba ostatnio za dużo palę. No, nie ma co się dziwić. Egzaminy ustne to był dla mnie koszmar. Nie lubię stać przed komisją która decyduje o dalszym twoim losie. Mogą mieć zły humor i po złości oblać albo dać za niska ocenę. Mi się udało. Ale jakim kosztem nerwów.
Godzina 19:00 czasu lokalnego
Kiedy ubierałem kombinezon i przyczepiałem płytki zastanawiałem się skąd tyle przetarć się na nich wzięło. Odpowiedź przyszła szybciej niż myślałem. I to z wielkim hukiem. Dokładniej to z krzykiem mojego nowego partnera, który zaszedł mnie od tyłu i krzyknął „Łaaa!” w moją potylicę. Cieszył się przy tym jak małe dziecko. Co za degeneruch, pomyślałem sobie. Gilian. Tak ma na imię. Pytał co taki spięty jestem. Odpowiadałem zdawkowo. Nie chcę się przed nim otwierać. Przynajmniej jak na razie. Pytałem go o te nieszczęsne obdrapane płytki. Mój partner odpowiedział jak gdyby nigdy nic się nie stało, że poprzednik na skutek wybuchu ścigacza-pułapki został zepchnięty falą uderzeniową z gzymsu, na którym stał. Spadł cztery piętra niżej i zginął na miejscu, stając się mokra palmą. Jak to Gilian oznajmił, należał do grona prewencjuszy. Jest to swego rodzaju określenie nieustraszonego policjanta prewencji, który nie wykonuje swojej pracy regulaminowo, ale dokumentuje to tak, aby wyglądało na książkową robotę. Społeczeństwo zadowolone, bo problem rozwiązany (często przy użyciu przemocy), a i jemu nic nie grozi za przekroczenie uprawnień. Nie rozumiałem niczego, co do mnie mówił. Idziemy jeszcze zapalić i na odprawę.
W szkole zawsze uczyli, że na odprawie dostajemy ważne wytyczne co do działania, takie jak informacje na temat zorganizowanych grup przestępczych. Ku mojemu zaskoczeniu tak się nie stało. Jakieś zadania typu: kontrola tego, kontrola tamtego, o tej mamy być tu a o tej — tam. Zapowiada się owocna noc. Dobrze, że istnieje jeszcze respektowanie ustawy o policji, która mówi jasno od czego jesteśmy.
Godzina 20:00
Wyruszamy w rejon. Partner obwozi mnie ścigaczem po miejscach, gdzie można ujawnić jakieś zło, a zło nigdy nie śpi. Zauważyłem jednego typka, który przykuł moją uwagę, mówię mojemu dowódcy, aby lądował (tak, to o Gilianie mowa. Objął dowodzenie jako doświadczony funkcjonariusz). Osobą tą był wysoki twi`lek, który na nasz widok oddala się szybszym krokiem. Wyskakuję z pojazdu zanim ten osiadł na chodniku i biegnę w stronę podejrzanego. Zachodzę mu drogę kilka sekund po lądowaniu, Gilian po chwili do nas dochodzi. Podejmuję legitymowanie, przedstawiając się. Podaję stopień, imię, nazwisko, jednostkę oraz cel prowadzonych czynności. Twi`lek patrzy na mnie, nie dowierzając co się właśnie stało. Pyta pretensjonalnie tylko jedną literą „E?”. Mówię do niego żeby okazał mi dowód osobisty. Kolejna idiotyczna odpowiedź z jego strony. I zaczynają się schody. Tego nie uczyli w akademii. Chwilę stoję i myślę co zrobić, a dla zachowania wizualnej przewagi robię minę jakby mi zaczynało podnosić się ciśnienie. „Słyszy mnie pan?” — pytam, a w odpowiedzi dostaję „Zejdź mi z drogi, bo źle skończysz”. W tym momencie mój partner przejmuje inicjatywę mówiąc żebym się odsunął. Chwyta twi`leka za ramię i prowadzi do naszego ścigacza. „Przejedziemy się i pogadamy na osobności”. Słowa, które wypowiedział Gilian wprawiły mnie w lekki szok, ale jednocześnie poczułem dreszcz emocji jak przed nadchodzącą wycieczką w nieznane. Przy radiowozie nasz cwaniaczek zaczyna się wyrywać. Mój partner rzucił go na ziemię, wykręcając mu ręce jakby lepił precle, ten widok bardzo mi się spodobał. Skułem go w kajdanki i zacząłem przeszukiwać. Po chwili znalazłem powód jego zachowania. Woreczek z przyprawą. Nieźle. Na Coruscant taki specyfik jest zakazany więc mamy bandytę na gorącym. Petent spakowany w przedziale dla zatrzymanych, a my ruszamy ku przygodzie. W pewnym momencie zauważyłem, że trasa którą lecimy nie jest tą na komisariat więc pytam. „Na pewno wiesz gdzie lecisz?”, Gilian uśmiechnął szyderczo i odpowiedział: „Teraz patrz i ucz się”. Dolecieliśmy do sektora fabrycznego. Nie wiedząc co mnie tam spotka, zacząłem się denerwować. Dowódca wysunął papierosa z pudełka i podał mi go żebym zapalił, co też uczyniłem. Po chwili wylądowaliśmy w opuszczonym budynku fabrycznym, który miał otwarte wrota hali produkcyjnej, a dokładnie tego, co z niej zostało. „Chodź, oto twoja pierwsza lekcja pracy policyjnej”. Gilian wyciągnął naszego zatrzymanego i zaczął go okładać po twarzy swoimi wielkimi łapami. Robił to otwartą ręką, żeby bolało i nie było śladów. „Ja Ci dam nie wykonywać poleceń funkcjonariusza. Co ty myślisz, że my jesteśmy fundacją charytatywną?” — krzyczał do niego, bijąc go jednocześnie. Pobladłem. Gilian, rosły chłop, umięśniony, z wielkimi łapami. Okłada normalnej postury twi`leka krzyczącego z bólu — „ała, przepraszam, już nie będę”. W pewnym momencie chwyciłem swojego towarzysza za przedramię i zacząłem go odciągnąć, mówiąc: „zostaw już go, zabijesz go”. Gilian odepchnął mnie, ale przynajmniej zostawił naszego jeńca. Wrzucił go z powrotem do klatki w radiowozie. Oboje weszliśmy do pojazdu. Zapaliłem kolejnego papierosa. Nigdy w życiu dym tytoniowy nie smakował mi tak jak teraz. „Widzisz jak to się załatwia? Zapomnij czego uczyli cię w szkole. Tu się inaczej pracuje. Schematy ze szkoły i przepisowe procedury tu się nie sprawdzają”. Gilian uniósł się głosem gdy to mówił. „To nie w porządku. Tak się nie robi" — odpowiadam mu głosem pełnym goryczy. „Albo my ich, albo oni nas. Chcesz zginąć? Albo żebym ja zginął?” Pokręciłem głową przecząco. „To rób to, co mówię, a poradzimy sobie z każdym. Jesteśmy w stałym zespole. Musimy działać jednakowo”. Fakt, gościu przesadził swoim zachowaniem, ale... To było złe. Chociaż moje sumienie mówiło mi co innego, to Gilian miał rację. Tu, na niższych poziomach, jest dzicz. My albo oni. Niejeden by nam krzywdę zrobił. Jednak... Jednak muszę sobie wszystko poukładać. Zatrzymanego przewieźliśmy na komisariat i wykonaliśmy z nim czynności, takie jak udokumentowanie zdarzenia oraz osadzenie go w policyjnej izbie zatrzymanych. Później pokontrolowaliśmy rejon, spotkaliśmy się z innymi patrolami i służba jakoś minęła. Wracam do domu, w końcu.
Merel |