Recenzja Mahiyany Do góry
Odcinek tak naprawdę skupia się na Ventress, a Boba jest jedną z postaci, którą napotyka na drodze. Najpierw napotyka jednak jego towarzysza, którego pozbywa się, gdzyż nie chce się od niej odczepić. Widząc całe zajście, kolejni towarzysze Boby – Bossk i Latts Razzi, proponują jej dołącznie do nich i wykonanie następnego zlecenia lub wydanie władzom. Ventress, twierdząc że i tak nie ma aktualnie pracy, wybiera to pierwsze.
Prowadzą ją więc do ich szefa, którym okazuje się być Boba. Model Boby zmienił się trochę od czasu trylogi, w której występował. Można było go już zobaczyć w odcinku, w którym Obi-Wan udawał Rako Hardeena i wygląda na to, że od tamtego czasu już się nie zmienił. Oczywiście nie jest już ubrany w więzienny kombinezon, nie jest niestety to też mandaloriańska zbroja, choć nakolanniki ma w takim samym kształcie. Na upartego można też zauważyć, że ma kamizelkę, która mogłaby się nadwać do zamontowania elementów pancerza. Co do hełmu – jest ładnie zaprojektowany i pasuje estetynie do całości, jednak podobieństw do hełm mandaloriańskiego trudno się doszukiwać. Jak na hełm przystało ma kształt hełmu i wizjer, ale oczywiście tyczyłoby się to każdego innego wyboru.
Jeżeli już mówimy o wyglądzie postaci, moją uwagę cały czas zwraca Latts, która owszem, jest estetyczna i jako do samego projektu trudno mi się przyczepić to po prostu nie pasuje mi do tego uniwersum. Bardziej widziałabym ją w uniwersum Marvela czy DC. Jest narysowana bardzo jaskrawymi kolorami i posługuje się bardzo nietypową bronią. O charakterze ciężko coś powiedzieć bo nie ma okazji wykazać się niczym nieszablonowym, a w Wojnach Klonów pojawia się jeszcze tylko jeden raz, chroniąc Huttów przed Vizsją i Maulem (jak widać pojawia się tylko gdy w pobliżu są Mandalorianie).
Ich zadaniem okazuje się chronienie skrzyni podczas transportu subtramem (jestem w pełni świadoma, że w polskiej wersji językowej owy pojazd został nazwany po prostu pociągiem, ale nie podoba mi się to tłumaczenie i odmawiam jego używania). Żeby się do niego dostać trzeba zjechać windą, która zaczyna się nad atmosferą do podziemi planety, gdyż ciśnienie jest za wysokie. Z początku wydawało mi się to bardzo głupie, ale po zauważeniu, że zewnętrzna atmosfera faktycznie nie naciska na tą podziemną i dodaniu do tego, że tamto uniwersum dysponuje dużo bardziej wytrzymałymi materiałami niż ziemskie, uznałam to za możliwe do uwierzenia. Podziemne widoki też są całkiem ciekawe – w szczególności fioletowe kryształy, które najwyraźniej są tamtejszym źródłem światła.
Subtram atakowany jest wojowników Kage, którzy nie tylko wyglądem, ale i sposobem walki przypominają mi ninja. Tylko brakuje żeby zaczęli rzucać szurikenami. Kolejna rzecz, która nie pasuje mi do klimatu Gwiezdnych Wojen. Nie mówiąc już o wyglądzie dziewczyny, którą ratują. Bardzo podoba mi się jej wygląd, a w szczególności świecące, różowe oczy, ale naprawdę… Dobrze, że Ventress macha swoimi mieczami bo miałabym wątpliwości co ja tak w ogóle oglądam. Jeżeli już mówimy o tej byłej Sith, to wygląda na to, że postanawia stać się lepszą osobą, oddając w skrzyni Bobę zamiast porwanej dziewczyny. Oczywiście od obu stron bierze za to zapłatę, lecz konkluzja odcinka jest taka, że w przeciwieństwie do łowców nagród ma ona przyszłoś – przynajmniej we własnym mniemaniu.
Zawsze dobrze zobaczyć co słychać u młodego Boby, jednak sam odcinek niekoniecznie zachwyca. Ventress nie jest postacią, którą lubię oglądać, a Boba nieszczególnie się w tym odcinku wykazał. Daję 7/10 bo patrząc na inne odcinki Wojen Klonów, mogło być dużo gorzej.