Recenzja Urthony Do góry
Hunted", tom 4. "Boby Fetta" rozgrywa się w całości na Tatooine. Zgodnie z instrukcją zawartą w książce Jango, Boba udaje się tam, by spotkać się z Jabbą. Zanim to jednak nastąpi natknie się na gang małych złodziei służących tajemniczemu Nemoidianinowi, Gilramosowi Libkathowi oraz łowcę nagród, Durge'a.
Podczas wyścigu podracerów, Boba zjawia się w namiocie Jabby i oświadcza, że przysłał go Jango Fett. Hutt zadaje mu pytanie - jeśli odpowie prawidłowo, zostanie przyjęty na służbę. Pytanie brzmi, kto wygra wyścig. Boba odpowiada, że wygra ten, którego Hutt wytypował na zwycięzcę, jako że kontroluje on wyścigi. Zadowolony Jabba zgodnie z umową zabiera go do pałacu.
Powieść jest ciekawa, aczkolwiek zdaje się, że Tatooine już niemal została wyeksploatowana na wszelkie możliwe sposoby i zaczyna się mimo wszystko nudzić. Podczas czytania niemal czuć wciskający się wszędzie piasek. To jest najpoważniejsza wada książki: planeta jest zwyczajnie już nudna, wydaje się, że czytamy kolejną powieść z czasów Imperium.
Ale "Hunted" ma też swoje plusy: jak zwykle dobrze przedstawiony Jabba, życie na dolnym pokładzie jego barki, walka z Durge w pałacu Jabby, czy też postać Libkatha.
Boba jest sprytny, nie unika walki, ale to właściwie Durge zabija Gilramosa, więc Boba ma czyste ręce. W dowód wykonania zadania, polegającego na zabiciu Nemoidianina, przynosi Jabbie jego mitrę. Jest również wątek rodzinny: przywódczyni gangu złodziei okazuje się córką kucharza Hutta, więc po śmierci Libkatha mamy happy end - ponowne spotkanie ojca z córką.
Podsumowując: powieść dobra i ciekawa, zbliżająca się jednak do końca serii.