Recenzja X-Yuriego Do góry
Crucible to książka z którą moja znajomość była conajmniej... ciekawa. Gdy pierwszy raz ujrzałem jej tytuł, ucieszyłem się, że wydana zostanie książka o Jarael, w klimatach serii komiksowej Rycerze Starej Republiki - tam bowiem istniała nosząca taką nazwę organizacja. Zaraz się jednak przekonałem, że książka dzieje się całkowicie w innych czasach i skupiać się będzie na Wielkiej Trójce - Luke'u, Hanie, Lei. Tym samym pozycją przestałem się interesować. W końcu miała ona swą premierę, standardowo jak zawsze zaopatrzyłem się w e-kopię na temat której legalności pisać nie będę, i sprawdziłem czy nie pojawiają się w niej jakieś wzmianki o Mandalorianach. I okazało się, że "pojawiają" jest niedopowiedzeniem - książka jest WYPEŁNIONA Mandalorianami, niemal od początku do prawie końca. Nie miałem więc dużego wyboru, trzeba było przeczytać...
Nie miałem najmniejszego pojęcia czego spodziewać się po fabule, poza udziałem wielkiej trójki - fakt, że w momencie czytania Crucible'a moja znajomość FotJ kończyła się na 6 tomie serii także nie pomagał w przewidywaniu co mogę zastać na kartach powieści. Oczywiście, to są gwiezdne wojny, standardowy sposób pisania w takim przypadku zakłada, że świeży czytelnik sięgający po taką pozycję nie może czuć się zagubiony, więc wszystko co konieczne zostało przypomniane, spoilerując końcówkę FotJ.
Najistotniejszym elementem fabuły dla mnie jest fakt który w pewnym momencie z zaskoczeniem zauważyłem - swe początki ma ona w staruśkiej (rok młodszej odemnie!) grze paragrafowej "Scoundrel's Luck" która to z kolei jest pozycją gdzie swój debiut miała Alfreda Goot, jedna z pierwszych Mando-postaci w EU! Nic w sumie dziwnego, że autor wygrzebał takiego starocia - to jego dzieło! Ale pomijając ten element, sama fabuła... oryginalnością nie grzeszy, ot kolejna chęć przejęcia władzy nad galaktyką, tym razem ciut inaczej niż zwykle, do tego w tle eksperymenty biomedyczne (ciekawy element), zdrady, knowania... ot norma. Naprawdę ciekawie robi się dopiero pod koniec, podczas odwiedzin pewnego monolitu...
Fabuła nie olśniewa, tak samo postacie nie są jakieś niesamowite - z klasycznych już-doskonale-znanych jedynie wątek Hana czytałem z przyjemnością, z postaci nowo wprowadzonych nie zainteresowała mnie dosłownie żadna. I niestety, schematyczność dawała się we znaki do tego stopnia że po krótkim zapoznaniu się z daną postacią bez problemu można była określić jej stan na koniec książki a także prawdopodobne punkty zwrotne w fabule z nią związane. Także Mandalorianie szału nie robią, jedynie Mirta dawała radę, reszta to albo bezimienne ofiary mające ginąc gdy trzeba albo pewien Mando który odwiedził wspomniany już monolit i... i niefajny się stał.
Podsumowując, bo ciężko mi tak naprawdę pisać cokolwiek więcej o tej pozycji...
4/10 jak dla mnie, najgorsza książka Denninga jaką dotychczas czytałem (choć uprzedzam, że osobiście trylogię o robalach czytałem niedawno ponownie z nawet przyjemnością^ A wiem, że wiele osób jej nie cierpi i mogło by przez ten pryzmat odczytać moje stwierdzenie^). Gdyby nie Mandalorianie to pewnie i do 3ki bym zszedł z oceną.