Recenzja X-Yuriego Do góry
Dwudziesty odcinek drugiego sezonu The Clone Wars, o angielskim tytule
Death Trap (polski tytuł: Śmiertelna Pułapka) opowiada historię o próbie zemsty na Mace Windu, jaką podjął młody Boba Fett. Dlaczego młody klon chce się zemścić na mistrzu Jedi, myślę, że nie trzeba nikomu tłumaczyć...
Ważnym szczegółem jest fakt, że historia o Bobie w TCW od początku była przewidziana jako trylogia, tym samym omawiany odcinek stanowić winien wstęp do dalszych wydarzeń. Pomimo tego faktu, doskonale sprawdza się on jako pojedyncza historia, brak kontynuacji nie wpłynąłby negatywnie na wrażenia z niego (A wręcz przeciwnie chyba, biorąc pod uwagę, że kolejny odcinek jest zdecydowanie słabszy. Ale o tym w stosownej recenzji).
Całokształtowo odcinek jest doskonały. Rozbijając go na części, największymi jego atutami są bez wątpienia: Wciąż robiąca na mnie ogromne wrażenie (bo odcinek widziałem kilkakrotnie już, na potrzeby napisania recenzji odświeżyłem go sobie) scena ze zniszczeniem reaktora statku, zachowanie Boby, klona, są arcydziełem wręcz.
Scena treningu strzeleckiego, która stanowi ładne ukazanie tego co ma wykazać według przeprowadzających ją (acz na swój specyficzny sposób, zrozumiały dla widza, nie dla postaci na ekranie), czyli że doświadczenie ma przewagę nad suchym szkoleniem.
Poza Bobą bardzo ciekawą rolę odegrały jeszcze dwie postacie w tym odcinku, czyli admirał Kilian, niezwykle interesująca postać, z zasadami i charyzmą, oraz nie kto inny, jak sprawca zaistnienia wszystkich tych wydarzeń - Mace Windu. Nie wiem czy to specyficzne dla tego odcinka, czy wszystkie jego pojawienia w TCW są takie, a ja tego wcześniej nie zauważałem, ale jest strasznie... konkretny, i myślę, że mogę zaryzykować użycie słowa 'dostojny'.
Scena końcowa, z rozhermetyzowaniem kapsuły z pozostałymi kadetami ma pewną MOC. Co prawda zaraz okazuje się, że wcale żadne rozhermetyzowanie nie nastąpiło, a klony mają się dobrze, ale przez chwilę zapomniałem, że patrzę na bądź co bądź, bajkę dla dzieci...
Jedynym minusem, który zauważyłem przy pierwszym oglądaniu, było niewyczucie przez Mace'a zagrożenia ze strony bomby. Jednakże kolejne obejrzenie dało mi możliwość przyjrzenia się lepiej tej scenie, Mace od jej początku wydaje się czymś zajęty w myślach, rzekłbym wręcz, że "wyłączony". Myślę, że na to, oraz na fakt, że był na okręcie pełnym sojuszników, na którym nie powinno być żadnych zagrożeń, można zrzucić fakt jego braku czujności.
Plusy:
Klimat.
Muzyka, mająca ogromny wpływ na wyżej wymieniony plus. Bez niej ten odcinek nie byłby taki doskonały.
Postacie.
Minusy:
Brak.
Nie pozostaje mi nic innego, jak wystawić temu odcinkowi ocenę
10/10. Ciekawostką jest, że z dwóch trylogii dotyczących w jakiś sposób Mandalorian, w dotychczas wydanych sezonach TCW, obu pierwszym odcinkom dałem dziesiątki.
Recenzja Mahiyany Do góry
Tym razem odcinek opowiada o wizycie kadetów na krążowniku Jedi. Dość szybko okazuje się, że jednym z nich jest młody Boba Fett. Na wszelki wypadek jakby ktoś się nie domyslił specjalnie przedstawia się Aurze przez komunikator. Swoją drogą zawsze miło zobaczyć postać, która tak jak Aura, mignęła gdzieś w filmach i w końcu możemy poznać ją bliżej, a nie zupełnie nowa, często dziwna i nie pasująca.
Jeżeli chodzi o kreację Boby to widać, że twórcy starali się żeby wyróżniał się spośród, jakby nie było, identycznych klonów. Dali mu najdłuższe włosy i starali się żeby wyróżniał się mimiką. Nie ma się tu raczej do tego przyczepić, choć momentami jest to troszkę zbyt ewidentne. Zastanawia mnie też jakim cudem nikt nigdy nie zauważył, że Boba odłącza się od grupy na dość długo. Nie wydaje mi się to typowym zachowaniem dla młodych kadetów, które można po prostu zignorować „bo oni tak mają”. Troszkę zastanawiające jest to, że Boba zakrywa twarz mijając Windu. Jak dla mnie powinno to dać nawet odwrotny efekt, ale jak widać się mylę.
Jeżeli o sam plan chodzi, muszę przyznać, że jest bardzo dobry. Udając młodego kadeta Boba nie wzbudza żadnych podejrzeń, a dodatkowo korzysta z braku podejrzeń klonów, którzy nieświadomie pomagają mu zemścić się na Windu lub dają swoją broń do ręki, bo dzieciak się zainteresował.
Bardzo też przypadła mi do gustu melodia grana gdy Boba ma różne dylematy moralne. Bardzo dobrze dobrana do sytuacji.
Ciekawą rzeczą, która chyba rzadko pojawia się w tym uniwersum, jest potrzeba kapitana (tutaj admirała) żeby być na statku do końca. Zawsze coś innego.
Na koniec odcinka dostajemy jeszcze Slave’a I co zawsze jest miłym akcentem. Pojawia się też kolejny filmowy łowca nagród – Bossk.
Z pewnością ta trylogia zapowiada się dużo lepiej niż wątek Satine i Mandalory, więc daję 9/10