Recenzja X-Yuriego Do góry
Dziesiąty tom Młodych Rycerzy Jedi kontynuuje wątek Sojuszu Różnorodności, ukazując go oczywiście jako organizację zarówno potężniejszą niż się wydawało a przy tym oczywiście całkowicie kłamliwą i zbudowaną na złych przesłankach.
Tym razem akcja momentami rozdziela się aż na cztery watki - Lowbaccy który samotnie wraz z dawną znajomą oraz siostrą trafiają do bazy Sojuszu, Zekka który kontynuuje swe poszukiwania Thula, Lusy która pozostaje na Yavinie oraz Jacena, Jainy, Tenal Ka i Raynara Thula którzy udają się na Ryloth by uwolnić Lowbaccę z rąk Sojuszu. Oczywiście, standardowo wszystkie wątki się mniej lub bardziej przeplatają by stopniowo łączyć się (Zekk dołącza do Lusy i razem ruszają na Ryloth, Jaina i pozostali trzej rycerze łączą siły z Lowbaccą na Ryloth) aż do wielkiego finału gdzie wszystkie watki łączą się w jedno wspólne zakończenie. Bardzo otwarte i sugerujące, że koniec wątku Sojuszu już bliski.
W poprzednich częściach zachwycałem się odwiedzanymi planetami, Kuar, Ziost, Mechis III... niestety ta część nie zabrała mnie w żadne lubiane przeze mnie miejsce - choć jeśli ktoś lubi Ryloth to powinien być w tej kwestii usatysfakcjonowany, pojawiło się trochę informacji na temat tejże lokacji, głównej siedziby Sojuszu Różnorodności.
Jak przy pozostałych częściach, także i ta charakteryzuje się sporą dawka infantylności i naiwności, z drugiej zaś strony nadrabia możliwością obserwowania relacji młodych postaci których wiemy jak dalsze losy za parę lat się potoczą.
Podsumowując, pamiętając o młodzieżowym charakterze pozycji, dostaje ona odemnie...
8/10. I sięgam po kolejną, jeszcze chętniej niż po poprzednie.