Wizjer Manda`Yaim #22
 
Okiem Manda`Yaim
Zamknięte drzwi lub skarbce, zatrzaśnięte kłódki czy zaspawane kontenery - sprawdźcie jakich sposobów chwycą się nasi Vode, gdy okrzyk Sezamie, otwórz się! nie zadziała.




Okiem Behota:
Trzech mężczyzn rzuciło sprzęt na stół w świetlicy Ge`catra. Było tego całkiem sporo. Wojownicy zaczęli zdejmować hełmy.
Jednym z nich był Mond, który z szerokim uśmiechem wziął swój plecak i zaczął wyjmować z niego moduły do karabinka i materiały wybuchowe. Peter patrzył na nich z mieszaniną zaintrygowania i podziwu, ale nie odzywał się.
– Co, młody? – zagadnął go Mond. – Nie chcesz zobaczyć jak to się robi? Atin przysłużył nam się, udostępniając miejsce do ćwiczeń. – Przyjaciel zerknął na mnie, mocując lufę na broni.
– Gdzie w ogóle lecimy? – spytał Peter, siadając na kanapie za innym stołem i kalibrując swojego westara. Udawał brak większego zainteresowania.
– Do starej placówki szkoleniowej Republiki – odparłem, wymieniając mandaloriańskie uściski z dwoma towarzyszami Monda. – Właściciel odkupił ją od Imperium pięć, sześć lat temu, a wisi mi przysługę, więc mogę sobie tam trenować kiedy chcę.
Obaj wojownicy byli po czterdziestce i w ich oczach iskrzył się typowy blask należący do byłych żołnierzy wojsk specjalnych. Ich twarze mówiły "widziałem wystarczająco dużo, więc nic mnie już nie zdziwi". Jeden był wysoki, dosyć chudy i miał kilkudniowy zarost. Jego zbroja była ciemnoczerwona, prawie bordowa. Pod hełmem nosił cienką kominiarkę. Kiedy ją zdjął, pokazał krótkie czarne włosy wyglądające jakby nieład był ich jedynym naturalnym stanem ułożenia. To on posiadał największy plecak, a w nim mnóstwo materiałów wybuchowych, które zaczął wykładać na blat.
Drugi był nieco niższy i sporo masywniejszy od swojego kolegi. Jego mięśnie wyraźniej się odznaczały, ale i sama naturalna postura przywodziła na myśl bardziej niedźwiedzia niż wilka. Również miał lekki zarost, a jego zbroja była ciemnozielona.
– To ja powinienem wam podziękować – stwierdziłem, dołączając do kupki sprzętu na stole swój plecak i wyjmując z niego narzędzia. – Nieczęsto ma się okazję trenować z fachowcami. Mam nadzieję, że zostaniecie jak najdłużej.
– Ciryc i Stab zrobią z ciebie szturmana w dwa tygodnie – zaśmiał się Mond, siadając na kanapie i kładąc nogi na stole. – Stab może nawet przyrządzi swoje słynne papryczki.
– Ta, papryczki a`la zapiecze dwa razy – mruknął Stab, również siadając. – Na własne życzenie, ja odpowiedzialności nie biorę.
– To co? Odpalamy tę łajbę? – spytał Ciryc, kładąc przed sobą ostatni klocek detonitu.

Podróż w nadprzestrzeni trwała tydzień, podczas którego bliżej poznaliśmy kolegów Monda. Ciryc bardzo lubił cygara i dobrą whisky, a Stab faktycznie nieźle gotował. Mond poznał Ciryca rok wcześniej i zaczął wspólnie z nim prowadzić szkolenia dla cywilów z zakresu bezpieczeństwa osobistego i samoobrony. Po jakimś czasie dołączył do nich Stab, kolega z jednostki Ciryca i we trzech stworzyli zgrane trio. Mond zajmował się walką wręcz i obroną przed napadem, a byli komandosi strzelectwem obronnym i taktyką działania w sytuacji stresowej. My jednak zaprosiliśmy ich na trening w znanym mi miejscu w konkretnym celu.
By nauczyli nas szturmować obiekty.
Nie miałem w tej kwestii dużego doświadczenia i już kilka razy niemal straciłem przez to życie. Wobec tego potrzebowałem kogoś, kto pomógłby mi nakierować trening owej sztuki na odpowiednie tory. Kiedy dotarliśmy na docelową planetę i wylądowaliśmy w pobliżu starej placówki, poinformowałem jej właściciela że wchodzę na teren. Nie było go na miejscu, działki pilnował jedynie droid strażniczy. Wpuścił nas i szybko się rozgościliśmy.
Następne dziesięć dni spędziliśmy na treningu. Ćwiczyliśmy szturmowanie pomieszczeń i budynków czwórkami, przez drzwi, dachem i ścianą. Za pomocą materiałów wybuchowych, taranów pneumatycznych i klasycznych młotów. Przerobiliśmy wszystko. Ciryc i Stab byli naprawdę doskonale wyszkoleni i ich poziom umiejętności niemal w ogóle nie spadł przez te kilka lat od emerytury, dzięki utrzymywaniu nawyku treningów i prowadzeniu szkoleń. Niegdyś byli członkami jednej z najbardziej znanych jednostek specjalnych w wojsku Imperium. Takiej, do której dostać się marzy wielu, ale udaje się to jedynie nielicznym. Tam nabyli najwyższe doświadczenie i zdolności w branży specjalsów. Na emeryturę odeszli tuż przed bitwą o Endor, co uważali za szczęśliwy zbieg okoliczności. Potem powrócili do kulturowej tradycji Mandalorian, ich przodkowie pochodzili bowiem z Mandalory. Kupili zbroje i nieruchomości na ojczystej planecie. Wreszcie założyli na Coruscant szkołę taktyki i samoobrony w życiu cywilnym.
Kiedy nadszedł czas pożegnania, obiecaliśmy sobie że będziemy utrzymywać kontakt i zapewniliśmy się o wzajemnej pomocy w razie jakichś kłopotów.
Zawsze dobrze jest mieć byłych specjalsów po swojej stronie. Szczególnie, jeśli mogą nauczyć cię czegoś nowego, jak wyważanie zamkniętych drzwi wszelkimi sposobami.

Okiem Dhadral:
Wciąż kucając za jednym z kontenerów, czekała na właściwy moment. Trzech ostatnich, przynajmniej jak na razie, przeciwników zbliżało się do jej pozycji. Podobnie jak ona byli przyzwoitymi, choć nie wybitnymi, strzelcami, podobnie jak ona kryli się za poustawianymi na płycie lądowiska kontenerami i beczkami licząc, że przeciwnik popełni błąd. I popełniali błędy, dlatego zostało ich tylko troje. Dhadral też popełniała błędy… Nawet sporo, dlatego siedziała teraz za tą skrzynią, z przeciwnikami między nią a statkiem, zamkniętym przez jej droida na siedem spustów. Podczas gdy jej towarzysze udali się w głąb kompleksu.
"Po prostu świetnie." – wymruczała sama do siebie, ostrożnie wychylając głowę zza kontenera. Zobaczyła czubek hełmu ochronnego jednego ze strażników wprost za beczką z gazem tibanna. Oczywisty błąd. Jeden strzał i jedna głośna eksplozja.
Ponownie schowała się za skrzynią zastanawiając się jak radzą sobie pozostali. Czy dostali się już do głównego magazynu po poszukiwany ładunek? Czy może… poczuła dziwne drżenie podłoża. Fala uderzeniowa dość odległej eksplozji. Skupiła się na tym, coś jej nie grało, finalnie mieli wysadzić obiekt ale na to było zdecydowanie za wcześnie. Zaczęła martwić się o swych braci. Jednak do jej uszu dobiegł teraz bliższy dźwięk. Jeden ze strażników najwyraźniej próbował ją obejść, przemieszczając się zza większego kontenera w stronę sterty mniejszych pojemników. "Błąd", pomyślała dziewczyna celując prosto w wyłaniającą się zza kontenera postać. Pierwszy strzał chybił o włos, drugi jednak dosięgnął celu i jedno ciało z głuchym pacnięciem uderzyło o durbeton.
– Ręce do góry! – Usłyszała wprost za swoimi plecami. Trzeci ze strażników okrążył ją, gdy skupiła się na jego towarzyszu i echu eksplozji. To był jej błąd. Cóż, istotnie podobnie jak oni była przyzwoitym, choć nie wybitnym strzelcem, podobnie jak oni kryła się za poustawianymi na płycie lądowiska kontenerami i beczkami licząc, że przeciwnik popełni błąd. I podobnie jak oni popełniała jeszcze sporo błędów. Jednak miała nad nimi pewną przewagę… Grubszy pancerz…

***
Siedząc na trapie prowadzącym do wnętrza Dumnej Konserwy, Dhadral czyściła z krwi swój nóż. Jej uwagę od zabrudzonego ostrza odciągnął dopiero dźwięk otwierających się po przeciwnej stronie lądowiska drzwi. Jej towarzysze wracali. I co ciekawe, nie byli w najlepszych nastrojach. No przynajmniej Daven nie był zadowolony.
– Co się stało? – zapytała zdziwiona.
– Co się stało? – warknął Daven – Ot połowa wypłaty poszła się bujać…
Zanim zdążyła zapytać co dokładnie się stało chłopak odpowiedział jej wskazując dwoje pozostałych:
– Ich pytaj…
– Co takiego zrobiliście? – zapytała skonsternowana dziewczyna patrząc na Karvheta i Uttiego.
– Nic, otworzyliśmy drzwi do magazynu… – odparł ubawiony Karvhet. Chłopak zdecydowanie dobrze się bawił. Pewnie dlatego, że cała misja była pomysłem i odpowiedzialnością Davena. I właściwie i on, i Utti polecieli na nią bardziej dla zabawy niż dla zarobku. Dhadral zaś zwyczajnie nie odstępowała swojej rodziny. Zresztą darmowe ćwiczenia w strzelaniu nie zdarzają się na co dzień.
– Niech zgadnę, granatem? – zapytała patrząc na lekko osmalone, pokryte kurzem i pyłem zbroje Uttiego i Karvheta.
Ten radośnie podskoczył z wesołym "Kaaabooom".
– Granatem? – Jeszcze bardziej zirytował się Daven – Żeby to chociaż był granat. Oni zwyczajnie nie znają umiaru. Jednym wybuchem przestawili trzy ściany za jednym zamachem.
– Cóż w takim razie wystarczy się cieszyć, że zneutralizowanie tego przemytniczego magazynu było głównym celem misji, a odzyskanie ładunku to tylko dodatkowa premia. – odparła uspokajająco wzruszając lekko ramionami.
– Utti vaabir Kaaaboom?
– Teraz się pytasz? – prychnął zirytowany Mandalorianin – Ok. Możesz – dodał zrezygnowany. – Ale poczekaj aż będziemy na pokładzie.

Okiem Sh`ehn:
I co teraz zrobimy? – głos dobiegający z syntezatora mowy przy pasku Rodianina brzmiał nienaturalnie i skrzekliwie, ale przynajmniej był to zrozumiały dla Machii basic.
Koodo był łowcą nagród od dwóch dekad. Zdążył przyzwyczaić się do tego, że większość jego klientów nie interesowała się lingwistyką i w którymś momencie postanowił zainwestować aparat, by nie musieć za każdym razem korzystać z usług tłumacza. Tym razem jednak to on był klientem – Machia miała dostarczyć mu specjalistyczny sprzęt prosto od niezależnych przedsiębiorców z Christophsis; naszpikowany verpińską technologią kombinezon i kilka sztuk broni z niewiadomo jakimi bajerami. Wszystko oczywiście spersonalizowane pod klienta – i kosztujące fortunę, dlatego skrzynka, w jakiej przewożony był ładunek została dodatkowo zabezpieczona czytnikiem linii papilarnych. To właśnie czytnik był problemem – wymagał odcisku trzech palców prawej dłoni Koodo. Pech chciał, że od czasu, gdy Machia wzięła na pokład ładunek Rodianin zdążył wplątać się w kilka potyczek, i obecnie miał o dwa palce mniej. Protezy były już zamówione; ale problem brakującego wzoru linii papilarnych pozostawał.
– Powiedz, bardzo zależy Ci na tym pojemniku? – spytała Machia, krytycznie przyglądając się nitom łączącym ściany durastalowej skrzyni.
– Nie bardzo, byle zawartość pozostała cała… Co kombinujesz?
– Hm. Na Twoim mi użyłabym "uniwersalnego klucza" Transpastal, durastal, jedno licho, jeszcze nie natknęłam się na zamek, którego nie dałoby się otworzyć - odpowiedziała, wyjmując zza pasa palnik plazmowy. – Pożyczam. To może potrwać kilka godzin. Jak skończysz, proszę, zostaw palnik w ładowni.





Temat na forum
 
· dnia 21 lutego 2020 14:52:31 · Drukuj
Społeczność
  *Newsy
*Nadchodzące wydarzenia
*Ostatnie komentarze
O nas
About us
Über uns
*Członkowie
*Struktura
*M`Y w akcji
*Historia Organizacji *Regulamin
*Rekrutacja
*Logowanie
M`y naInstagramie
M`y na Facebooku
Copyright © 2009-2023




Powered by PHP-Fusion copyright © 2002 - 2024 by Nick Jones.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3. 21,818,736 unikalne wizyty