Wizjer Manda`Yaim #10
 
Okiem Manda`Yaim

W kolejnym Wizjerze sześcioro członków Manda`Yaim dzieli się przemyśleniami dotyczącymi zobowiązań wobec zleceniodawców. Przekonajcie się jak rozstrzygnęli problem wyboru między honorem a pieniędzmi!


Arneun:
Podczas jednego ze wspólnych zleceń z Ivarem, kiedy czekaliśmy na ruch naszej ofiary spytał mnie jak podchodzę do zobowiązań. Odpowiedziałem mu:
— Pamiętam, że jedną z pierwszych rzeczy wpojonych mi przez Innadę była lojalność wobec zleceniodawców… dodajmy, że ograniczona lojalność. Według niej każde zlecenie było obustronną umową, a klient zamawiając czyjeś usługi również zobowiązywał się do pewnych rzeczy. Zwłaszcza do poinformowania o elementach mogących mieć wpływ na wycenę. Zakładam, że zobowiązania wobec zleceniodawcy sięgają tylko tak daleko, jak jego zobowiązania wobec mnie. Zwykle sprawa jest prosta — klient chce by jego instrukcje były wykonane, ja — dostać za to pieniądze. Ciekawie jest przy próbach przebicia oferty, ale zwykle problem rozwiązuje się przez kontakt ze zleceniodawcą. Czasami niereagowanie na takie propozycje jest dodatkowo płatnym warunkiem kontraktu. Innada przyzwyczaiła mnie do informowania o sytuacjach w których nagroda nagroda musi wzrosnąć, żebym nie reagował na oferty celów. Często dostawaliśmy przy okazji propozycje nagrody za zleceniodawcę. Na to nigdy się nie zgadzaliśmy, a przy okazji ostrzegaliśmy o kontrofercie, unikaliśmy też informowania o tożsamości pierwszego zleceniodawcy.
Tak, wiem, powiesz, że to mało uczciwe, ale dla nas to wszystko było kwestią poinformowania przy przyjmowaniu zlecenia. Stawialiśmy przede wszystkim na przejrzystość umowy, której potem trzymaliśmy się tak długo, jak dotrzymywał jej zleceniodawca. No… raz czy dwa jak mieliśmy podejrzenia, że będzie chciał nas oszukać, podjęliśmy środki zaradcze… raz się myliliśmy, raz wyszła z tego niezła eksplozja.

W zamian Ivar podzielił się losami swojego mentora — który jeszcze za czasów Starej Republiki bardzo długo pracował na wręcz nieposzlakowaną reputację, czasami zgrywając naiwnie wierzącego w świętość umów. Wszystko po to, by ostatecznie uciec z ogromnym ładunkiem sztabek aurodium, które miał transportować. Nie przewidział tylko, że wybrane zlecenie było wyjątkowo dobrze zorganizowaną akcją coruscańskiej policji… na tyle niezadowolonej z zasadzki na handlarzy przyprawą, żeby musiał się ukryć na parę lat na Zewnętrznych Rubieżach.

Behot:
– Atin, a co zrobić, kiedy ktoś przebija ofertę zleceniodawcy i mówi, żeby go zdradzić? – zapytał mnie Peter po jednym z treningów wytrzymałości. Zadawał dużo pytań, co było dobre, bo na tym etapie musiał się bardzo wiele nauczyć.
– Przebicie oferty, co? Chcesz wiedzieć, co myślę o wywiązywaniu się z obowiązku wobec zleceniodawcy?
Przytaknął.
– No więc, moje zdanie jest takie, że zawsze, może poza paroma oczywistymi wyjątkami, należy wywiązywać się z umowy. Co prawda nie idę za daleko w drugą stronę i nie twierdzę, że trzeba to robić nawet pod groźbą śmierci. Ale jednak jesteś członkiem pewnej społeczności i mówię tutaj o łowcach nagród. Ta społeczność ma określony sposób osiągania zysku – wypełnianie zleceń. Zlecenia pochodzą od klientów. I na wstępie mamy już całkowicie praktyczny powód do bycia wiernym umowie: jeśli jesteś obowiązkowym łowcą, będziesz mieć więcej klientów. Uwierz mi, często zdarza się, że jeśli raz a dobrze wypełnisz zadanie dla jakiegoś pomniejszego huttańskiego gangstera, to on potem poleca cię bratu, ciotce czy matce. Chociaż, najczęściej taki Hutt sam zabiega o twoje dalsze usługi. I masz zagwarantowaną robotę na najbliższy rok, jak nie dłużej.
Kolejny powód to utrzymanie dobrego samopoczucia i pewności siebie. Jeśli wiesz, że jesteś w stanie wypełnić zadanie do końca, nawet kiedy wygodniej lub opłacalniej byłoby tego nie robić, wtedy jesteś pewien, że możesz brać nawet bardzo trudne zlecenia. I widzisz siebie jako uczciwego łowcę.
Ostatni ważny powód, przynajmniej dla mnie, to honor. Honor, jak wiesz, jest wpisany w nasz Aliik i jest integralną częścią historii klanu. Honor mówi, że łowca powinien być uczciwy, sumienny i bezkompromisowy.
Jeśli chodzi o wyjątki, to wiadomo: kiedy zleceniodawca zdradzi ciebie, kiedy nagle okazuje się, że ryzyko jest niewspółmiernie większe, niż było na początku i tego typu sprawy. A właśnie, co do tej zdrady klienta: opowiadałem ci może tę historię o początkach mojej kariery i imperialnych komandosach...?

Dinuirar:
Dbanie o honor to dbanie o własną markę. Oznacza to, że na dłuższą metę jest po prostu opłacalne — zleceniodawcy zapłacą więcej komuś o dobrej reputacji, komuś, komu mogą zaufać. Szczególnie przy bardziej... delikatnych robotach.

Merel:
Honor i pieniądze? Nigdy nie współgrały ze sobą. Gdzie pojawia się pieniądz, tam znika honor i lojalność. Nie ma ludzi nieprzekupnych. Każdy ma jakąś cenę. Kiedy przeczytałem ten temat, to od razu przypomniał mi się Bossk w grze “Empire at War: Forces of Corruption”. Na samą myśl o podwojonej nagrodzie za zdradzenie swojego zleceniodawcy zapaliły mu się ogniki w oczach i nie zastanawiał się nawet minutę. Sam bym skorzystał z takiej furtki jako najemnik ale… Nie byłbym zwykłym najemnikiem, tylko łowcą nagród więc cena by musiała być naprawdę wielka, żebym zrobił rysę na swojej karierze.

Nedz:
Wiecie jak bardzo opłaca się być skończonym di`kutem i do reszty być honorowym wobec zleceniodawcy? Tak, jasne — opłaca się, i to bardzo, pod warunkiem, że nie masz nic przeciwko temu, by twój szanowny zleceniodawca miał twój `gam w swojej kolekcji trofeów. Poważnie, w czasie kiedy Imperium rządziło galaktyką pojawiła się masa żółtodziobów, którzy myśleli, że robiąc u jednego zleceniodawcy nieźle zarobią i do tego będą całkiem bezpieczni. No cóż… bezpieczni (o ile można tak nazwać kogoś, kto jest łowcą nagród) owszem, byli, do czasu kiedy ich pracodawca nie stwierdził, że wiedzą za dużo o jego niekoniecznie legalnej działalności i stwierdził, że trzeba ich skasować lub dowiedział się też o tym, że za ich głowę wyznaczona jest całkiem ładna nagroda. A co zrobić, kiedy twój niezbyt wyrozumiały zleceniodawca każe ci kogoś znaleźć i przyprowadzić żywego, a ty go nie znajdziesz? Może lepiej już nigdy więcej nie pokazuj mu się na oczy. Ale nie opłaca się też kłamać, że wykonałeś swoją brudną robotę, gdy tego nie zrobiłeś. A kredyty bierz jak już zrobisz to, co masz zrobić i się zmywaj i nie próbuj raczej robić parę razy u gościa, który dał ci zlecenie i raczej nie idź też do jego konkurentów, bo oni w jakiś cudowny sposób wiedzą u kogo co robiłeś, choć ty już mocno średnio to pamiętasz.

Czyli w skrócie: jak chcesz przeżyć w fachu łowców, to nigdy nie rób parę razy pod rząd dla niego, nie idź też do jego konkurencji, nie bierz kredytów przed wykonaniem zlecenia i tak dalej. I uprzedzając kolejne pytanie: nie, nie musisz mnie słuchać, ale — jak sam się przekonasz — taka prawda.

Sh`ehn:
To był dla Machii męczący miesiąc – ale teraz został jej już tylko jeden kurs do sąsiedniego systemu, a później przynajmniej kilka dni wytchnienia zanim zajmie się kolejnymi przesyłkami. Obrzuciła szybkim spojrzeniem wskaźniki na pulpicie Ghtroca, po czym, przekonawszy się, że wszystko w porządku, wyciągnęła się w fotelu pilota.

Interesy na Mandalorze szły jej zadziwiająco dobrze. Miała kilku stałych klientów, regularnie znajdowali się też nowi vode czy aruetiise chcący zlecić jej transport tego czy owego. Zauważyła, że spora część trafiała do niej z polecenia —; takich klientów było nawet więcej od kiedy została Mando.

Wielokrotnie zastanawiała się dlaczego ktoś mógłby polecać akurat jej statek. Kilkakrotnie zapytała o to — w odpowiedzi usłyszała, że jest „porządna”, honorowa. Faktycznie, starała się wywiązywać z umów, trzymała się cennika. Pilnowała, by towar dotarł na miejsce nienaruszony, próbowała dojść do porozumienia z niezadowolonymi klientami. W miarę możliwości unikała nielegalnych zleceń, rzadko miewała kłopoty z lokalnymi władzami. Czy tak niewiele wystarczyło, by uchodziła za „honorową” w oczach Mandaloriańskich wojowników? Nie była najemnikiem, jedynie kurierem, ale w gruncie rzeczy niewiele to zmieniało. Miała wrażenie, że, niezależnie od tego, kogo dotyczy problem, sprawa zobowiązań wobec zleceniodawców jest dużo bardziej złożona.

Przede wszystkim, wywiązywanie się z umów nie było jedynie kwestią dobrej woli – w grę wchodziły także zobowiązania prawne. Wbrew temu co pokazywały popularne holofilmy, praca pilotów zwykle nie przypominała losu romantycznych awanturników szwendających się po galaktyce z Wynnsą Starflare u boku; a jeden czy drugi strzał z blastera naprawdę rzadko uwalniał od prawnych konsekwencji zerwania umowy.

Machia licencję pilota otrzymała wraz z podjęciem pracy w dziś już nieistniejącej korporacji; w tamtych czasach umowa, którą podpisywała, była dość restrykcyjna i podlegała prawu imperialnemu. Obecnie zobowiązywało ją między innymi przynależność do niewielkiego stowarzyszenia, którego członkowie prowadzili niezależną działalność w kilku okolicznych sektorach. Dodatkowo, z każdym klientem podpisywała osobną umowę, ustalającą wysokość zapłaty i pozwalającą na wyciągnięcie prawnych konsekwencji w przypadku złamania jej warunków. Oczywiście, umowy przez nią zawierane miały osobny paragraf opisujący okoliczności w których klient musi ponieść koszty dodatkowe; ale, ponownie, ogólna wysokość sum była z góry określona. Poza tym... na wszelki wypadek starała się unikać klientów mających w środowisku opinię „kłopotliwych”.

Na ile orientowała się w temacie, najemnicy często znajdowali się w podobnej sytuacji – w przeszłości wielu z nich było związanych z Gildią Łowców Nagród, która pilnowała by wywiązywali się ze swoich zobowiązań... Obecnie zaś monopol na większość zleceń przejęło Imperium, pewna część Łowców zaangażowana też była w umowy z organizacjami... nieco innej natury niż dawna Gildia; były to zobowiązania, co prawda, luźniejsze w formie, ale ich zerwanie groziło równie nieprzyjemnymi konsekwencjami.

Oczywiście — słyszała opowieści, w których łowca nagród wystawiał klienta z czystej żądzy zysku; w zależności od tego o jak duże sumy chodziło, i jak bardzo niebezpiecznie było igrać ze zleceniodawcą, taki najemnik miał spore szanse zostać sławnym i zyskać miano nieustraszonego — o ile przeżył. Nie miała zamiaru oceniać innych — odpowiadała tylko za siebie, a w jej zawodzie taka reklama nie była potrzebna. Jeśli klienci wybierają jej statek, bo uważają ją za honorową i godną zaufania — może się tylko cieszyć i starać się utrzymywać taki stan rzeczy. Legend o łowcach wyprowadzających w pole władców przestępczego półświatka czy uciekających w nieznane z imperialną własnością dobrze było słuchać w kantynach, ku rozrywce; ale nie znała nikogo, kto potraktowałby je jako zachętę do nawiązywania z ich bohaterami stosunków biznesowych.

Jeśli zaś o wspomnianą wcześniej dobrą wolę chodzi — nie mogła zaprzeczyć, starała się. Kierowało nią coś więcej niż tylko zobowiązania natury prawnej. „Honor” był całkiem pasującym określeniem. Kwestia honoru i sumienia... Machia od wielu lat odnosiła wrażenie, że honor i umowa to dwie strony tego samego medalu. Umowa zobowiązuje ją wobec aruetiise, sumienie — wobec samej siebie, zaś honor — najbliższych. O ile Machii nie obchodziło co prywatnie mógłby sądzić o niej byle aruetii (zwłaszcza, że galaktyka jest długa, szeroka, i ma zbyt wielu mieszkańców by przejmować się opinią każdego), o tyle nie umiała ignorować wewnętrznej potrzeby, która kazała jej przynajmniej próbować spłacać długi i zobowiązania. Nie chciała też by najbliżsi byli nią rozczarowani. Rodzice, którzy ją wychowywali; Aenna Me`senruus, która ręczyła za nią, przyjmując ją do klanu. Honor był dla niej kolejną motywacją, by dotrzymywać umów — a jednocześnie umowy wpisywały się w jej rozumienie honoru.

Nie znaczy to jednak, że nie dopuszczała możliwości zerwania lub niewypełnienia kontraktu — w uzasadnionych przypadkach. Po pierwsze, bywały rzeczy ważniejsze od ładunku — jak życie, statek czy zobowiązania wobec rodziny, klanu i Mandalora. Po drugie, czasami przyczyny zerwania umowy były niezależne od niej. Zdarzało się, zwłaszcza przed upadkiem Imperium, że planety na które miała dostarczyć przesyłki zostawały z dnia na dzień objęte blokadą — w takich przypadkach zwykle zwracała klientom część lub całość kredytów — szczegóły wskazane były w umowie. Zdarzały się też przypadki gdy to klient był źródłem kłopotów uniemożliwiających dostarczenie przesyłki — na przykład deklarując inną niż faktyczna zawartość ładunku. W tak wyjątkowych sytuacjach mogła spokojnie uznać, że umowa została zerwana przez zleceniodawcę i już jej nie obowiązuje — lub, może raczej, że nigdy nie była zobowiązująca. Jednak nieusprawiedliwione łamanie kontraktów nie przemawiało do niej. Przywłaszczenie sobie ładunku, sprzedanie go komuś czy pozwolenie by uległ naruszeniu było zwykłym oszustwem — uczciwa praca zaś zdawała się zarówno prostsza, jak i bardziej opłacalna, zwłaszcza jeśli brało się pod uwagę nie tylko wpływ reputacji na interesy, ale też mniej wymierne korzyści takie jak spokój sumienia.



Temat na forum.
 
· dnia 27 września 2018 23:14:13 · Drukuj
Społeczność
  *Newsy
*Nadchodzące wydarzenia
*Ostatnie komentarze
O nas
About us
Über uns
*Członkowie
*Struktura
*M`Y w akcji
*Historia Organizacji *Regulamin
*Rekrutacja
*Logowanie
M`y naInstagramie
M`y na Facebooku
Kontakt: kontakt@mandayaim.com
Copyright © 2009-2023




Powered by PHP-Fusion copyright © 2002 - 2024 by Nick Jones.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3. 23,804,917 unikalne wizyty