Kolejna edycja Wizjera, a w niej trzy teksty. Tym razem Arneun, Dhadral i Sh`ehn zastanawiają się, czy idealny statek powinien być zwinny jak baletnica, czy może lepiej, by przypominał latającą twierdzę. Sprawdźcie, co ciekawego napisali!
Arneun:
Ornin patrzył na pięć statków stojących w kosmoporcie. “Tancerka Shonar” — jego dom, z dwoma ramionami wysuniętymi przed kabinę, po wewnętrznej stronie których znajdowały się podwójne działka, stanowiące razem z wieżyczką na górze i tarczami środki ochronne statku — stała pomiędzy dużym i mocno zmodernizowanym jachtem, służącym kiedyś za główną siedzibę pewnego pirata, a frachtowcem, który wyglądał jakby dosłownie wczoraj wyleciał z fabryki. Pierwszy ze statków, gdy jeszcze służył napadom na konwoje, był w stanie unieruchomić imperialne korwety patrolowe. Następna jednostka, wyglądająca na bliźniaka “Tancerki”, różniła się od domu Ornina tylko dodatkową wieżyczką strzelniczą na spodzie pojazdu. Ostatni w rzędzie był myśliwiec Nixa, ze swoim bardzo charakterystycznym kształtem zawdzięczanym kabinie pilota odziedziczonej po Ecie-2 Actis służącej rycerzom Jedi w wojnach klonów. W odróżnieniu od oryginału skrzydła były znacznie skrócone, a działka rozchodziły się w pionowe płetwy, do których przeniesiono działa jonowe i gdzie umiejscowiono wyrzutnie torped protonowych oraz spory zapas bomb. Sam kokpit był również wysunięty do przodu, tak aby jak najmniej elementów zasłaniało pilotowi obraz.
W ten sposób kabina pilota była prawie na czele statku, a za nią mieścił się cały dodatkowy osprzęt, w tym hipernapęd i generator osłon. Był to bardzo dziwny widok, szczególnie dla Ornina, przyzwyczajonego do oryginalnego kształtu tych maszyn zapamiętanego z analiz wad, zalet i dokonań myśliwców przechwytujących typu Eta, wraz z ich niezwykłymi pilotami.
Wzrok młodego Mandalorianina ponownie prześlizgnął się po wszystkich statkach:
jacht stojący najbardziej z prawej był właściwie odpowiednikiem czołgu wyposażonego w możliwość latania w przestrzeni kosmicznej, “Tancerka” i jej bliźniak były w stanie przetrwać spotkanie z każdym przeciętnie przygotowanym przeciwnikiem, ale przed wieloma potężniejszymi jednostkami musiały uciekać. Frachtowiec w pojedynkach mógł polegać głównie na silnikach i tarczach, za to był znacznie szybszy niż wszystkie pozostałe jednostki. Ostatni ze statków — myśliwiec przechwytujący przystosowany do przenoszenia dużej ilości bomb — liczył na jedno: uwolnienie jak największej części swojej zawartości prosto we wrogi statek.
Każdy z tych statków wpisywał się w inne założenia i każdy w jakiś sposób odzwierciedlał podejście i zamiary ich właścicieli. Nawet dwa bliźniaki się różniły: Innada poświęciła sporo przestrzeni "Tancerki" na rzecz ilości przenoszonego ładunku, podczas gdy drugi jacht był bardziej dostosowany do potrzeb łowcy nagród i większej ilości przewożonych osób. Nawet druga wieżyczka strzelnicza była efektem liczniejszej załogi na pokładzie. Przerobiona Eta-2 Nixa z kolei idealnie wpasowywała się w zamiłowania właściciela do rozwiązywania swoich problemów za pomocą czystej siły materiałów wybuchowych.
Dhadral:
Jako klan silnie związany z przestrzenią nigdy nie stroniliśmy od statków kosmicznych, a pośród ich wielkiej mnogości próżno szukać dwóch identycznych jednostek. Nawet jeśli zdarzy się uświadczyć dwa pojazdy przynależące do tego samego modelu, to i tak najpewniej właściciele dokonali w nich licznych modyfikacji i ulepszali je na własną modłę. Mój klan zawsze wierzył, że jego jedność i siła tkwią w jego różnorodności, a dotyczy to najwyraźniej nie tylko biologicznej natury wielu spośród mych sióstr i braci, ale również naszej małej „floty”.
Właściwie znajdziemy tu pełne spektrum możliwości, od latających fortec po lekkie, zwinne myśliwce.
Naszą największą jednostką jest „Kometa”, kanonierka Jehavey’ir, a przynajmniej była nią, gdy ponad trzy i pół tysiąclecia temu weszła w nasze posiadanie. Od tego czasu przeszła jednak wiele renowacji i kilka generalnych remontów. Jedynym, co obecnie pozostało z oryginału, jest kształt i pewna część oryginalnego poszycia. Większość dokonywanych modyfikacji miała na celu uczynienie z “Komety” statku na miarę obecnego stulecia, jednak przy zachowaniu jego zdolności bojowych. Wyposażona w 1 baterię podwójnych turbolaserów o dużej mocy, baterię ciężkich dział jonowych i baterię wyrzutni superciężkich rakiet, wzmocnione tarcze oraz hipernapęd najnowszej generacji, jest jednostką równie niebezpieczną, co szybką. Największym odstępstwem od oryginału jest modyfikacja pozwalająca cumować przy “Komecie” niektórym mniejszym jednostkom. “Kometa” jest dla nas statkiem niezwykle ważnym, mobilnym odpowiednikiem siedziby naszego klanu, naszym drugim domem wśród gwiazd.
Gdyby spojrzeć na myśliwce mojego klanu, cóż, różnorodna to zbieranina. Niektóre starsze jednostki pochodzą jeszcze sprzed wojen klonów, jednak nie brakuje też X-wingów, Y-wingów i innych bardziej współczesnych modeli. A są one tak różne, jak ich właściciele, mimo to wszystkie noszą wspólną nazwę „Meteor”.
Jakkolwiek jednak myśliwce, zwłaszcza te wyposażone we własny napęd nadprzestrzenny, są stosunkowo liczne, to chyba najliczniejszą grupę statków stanowią jednostki o średnich wymiarach, mierzące od kilkunastu do kilkudziesięciu metrów. Do tej grupy należy również mój własny pojazd.
„Dumna Konserwa” to odziedziczony po ojcu, przerobiony lekki frachtowiec HWK-1000, wymalowany w żółto zielone barwy. W sumie nigdy nie udało mi się dowiedzieć skąd mój ojciec go wytrzasnął, ale to musiała być naprawdę ciekawa historia.
HWK-1000 to szybki i, mimo niemałych wymiarów, dość zwinny statek wyposażony w doskonały hipernapęd. Nic dziwnego, w końcu projektowano go do zadań kurierskich. Sprawia to, iż podróżowanie na jego pokładzie to czysta przyjemność. Statek jest dość dobrze uzbrojony: poza dwoma sprzężonymi działkami jonowymi wyposażono go również w wyrzutnie lekkich pocisków oraz podwójne działko turbolaserowe, którym można sterować z kokpitu. Dawniej statek przemytniczy, w moich rękach stał się mobilnym laboratorium badawczym. Poza dodaniem całej niezbędnej aparatury jednostkę wyposażono również w najnowszej generacji bioskaner i georadar. Ładownia “Dumnej Konserwy” najczęściej służy mi jako sala do ćwiczeń i mój warsztat, jednak jest dość duża by pomieścić prawie sto ton ładunku lub kilku dodatkowych pasażerów.
Niejednokrotnie spędzałam na “Dumnej Konserwie” długie tygodnie, więc musiałam się w niej dobrze urządzić. Nie żeby były to jakieś szczególne wygody. Nic z tych rzeczy, ale wygodna prycza to podstawa, gdy planujesz spędzać na pokładzie dużo czasu. W sporej części statku panuje ten swoisty twórczy nieład: walające się po podłodze kajuty książki i arkusze filmsiplastu zapisane notatkami, mimo to statek jest czysty, musi być, w końcu to moje laboratorium. Stąd też wewnątrz dominują dość typowe dla laboratoryjnych wnętrz biele i jasne szarości. Barwy te nie męczą oczu i optycznie powiększają pomieszczenia, pozwala to uniknąć klaustrofobii. Jakiekolwiek formy niestabilności psychicznej są niedopuszczalne w głębokiej przestrzeni, zwłaszcza dla samotnego podróżnika. Jednak mimo wygodnej pryczy, praktycznego aneksu kuchennego i kilku innych wygód, dla wielu mój statek wydawałby się dość surowy, jednak dla mnie jest w sam raz.
Podsumowując, chyba tak jak każdy w moim klanie sądzę, że nie ma idealnego przepisu na doskonały statek, każdy z nas ma własne preferencje i upodobania. Zwłaszcza istotne jest to w wypadku moich krewnych należących do ras niehumanoidalnych. Statek musi być po prostu idealnie dostosowany do Ciebie.
Sh'ehn:
Machia spędziła ładnych parę lat za sterami statku – jednak nigdy nie aspirowała do tytułu asa przestworzy. Była zwykłym pilotem transportowca, latającym sprawnie, acz bez szaleństw. Co prawda, miała większe niż inni doświadczenie w radzeniu sobie z trudnymi warunkami – flora, fauna, a przede wszystkim klimat księżyców Onderonu to coś, z czym nie każdy dałby sobie radę – jednak nigdy nie celowała w bicie rekordów prędkości, nie planowała też szalonych rajdów w sam środek ognia bitwy. Nie interesowały ją więc jednostki szybkie i nie stawiała na pierwszym miejscu uzbrojenia. Oczywiście, mając już statek, głupotą byłoby nie zainwestować w choćby podstawowe tarcze i działko, ret`lini. Jednak jeśli chodzi o wybór odpowiedniej maszyny – dla Machii w pierwszej kolejności liczyło się to, czy na pokładzie da się zainstalować porządny automat do kafu. Poza tym ceniła sobie solidne konstrukcje, proste i nie wydziwiane; uniwersalność zastosowań statku i łatwość obsługi i utrzymania. Osłony i broń to modyfikacje, które zawsze można dodać później.
Idealnym przykładem tego, co Machia rozumiała przez solidny, praktyczny statek była jej stara, dobra „Ósma Bantha” - wciąż sprawna, zawsze gotowa do drogi. Zdecydowanie miała do niej sentyment; ale to nie przywiązanie, lecz niewątpliwe zalety promu typu Mu sprawiły, że tak długo jej służył. Mały, zwrotny pojazd, który można było wyposażyć w dużą ilość czujników, świetnie sobie radził z docieraniem do trudno dostępnych, zakopanych w porastającej księżyce Onderonu dżungli, filii firmy, która przed laty zatrudniała Machię. Dwa sprzężone działka laserowe, jak i solidne osłony, okazały się nieocenione w walce z lokalnym ekosystemem. Imponujący, jak na tak niewielki statek, rozmiar ładowni, a jednocześnie możliwość zabrania pasażerów były dokładnie tym, czego potrzebowała sieć małych, porozsiewanych po najdalszych zakamarkach księżyca placówek. Jednocześnie sprawny hipernapęd promu pozwalał na skuteczny eksport towarów, nawet delikatnych i źle znoszących długie podróże produktów roślinnych.
„Ósma Bantha” miała jednak swoje wady – obecnie, poza korporacyjną „flotyllą”, do której wydawała się być stworzona, radziła sobie nieco gorzej, choć wciąż zadowalająco. Przede wszystkim odczuwalny był brak przydzielonego przez firmę drugiego pilota. Samodzielne dowodzenie wymagającym dwuosobowej załogi promem, a właściwie – dowodzenie nim z pomocą zakupionego droida, zastępującego brakującą załogę – było jak najbardziej możliwe, jednak zdecydowanie mniej wydajne. Ponadto, latając na własną rękę, Machia rzadko brała na pokład pasażerów – o ile więc miejsca dla gości były przydatne, gdy trzeba było regularnie przewozić pracowników z jednego oddziału firmy do drugiego, teraz zdecydowanie co najmniej połowa z nich okazywała się zbędna. Poza tym, wraz ze zmianą układu sił w galaktyce imperialne promy stawały się coraz mniej popularne – a więc i bardziej rzucające się w oczy. Zwłaszcza niebezpiecznie było latać nimi po Odległych Rubieżach; mieszkańcy co mniejszych planet nazbyt często nie patrzyli przychylnym okiem na relikty poprzedniej epoki.
Prawdopodobnie z tych względów Machia ostatnio zaczęła rozglądać się za nowym statkiem - jej uwagę zwrócił Gthroc 720. Wymagał tylko jednego pilota; co więcej, podobał jej się rozkład pomieszczeń – do tego większe ładownie, a zarazem wygodniejszy system załadunku... Oczywiście, byłby dużo cięższy, a co za tym idzie, wolniejszy niż prom typu Mu – ale nie przewoziła już owoców i sadzonek, nie potrzebowała nic szybkiego, a Ghtroc to solidny frachtowiec na którym można polegać. Ponadto, popularność tych statków sprawiała, że naprawdę łatwo o części zamienne; dozbrojenie go również nie powinno stanowić problemu. Jedna z ofert wyglądała szczególnie obiecująco – na tyle, by zdecydowała się umówić się na spotkanie z obecnym właścicielem i oględziny. Była prawie zdecydowana na zakup, ale pewna kwestia nie dawała jej spokoju – skąd, do wszystkich księżyców Concordii, pomysł na tak dziwaczną nazwę statku, jak „Bartleby”...?
Temat na forum. |