Lubicie dezintegrację? A może wolicie coś mniej widowiskowego? A rozważaliście niezabijanie (przynajmniej od razu) adwersarzy?
Zobaczcie co na ten temat mają do powiedzenia nasi Vode.
Okiem Arneuna:
Nasza grupka dzięwięciorga najemników korzystała z wątpliwej przyjemności telepania się ciężko opancerzonym pojazdem pamiętającym czasy wojen klonów. Złapaliśmy ze Skarrem specjalne zlecenie, więc dla odmiany żaden z nas nie założył `gamu. Zlecenie było nieźle płatne jak na masówkę, ale znacznie poniżej poziomu, który zwykle kojarzy się wszystkim z mandalorianami. Na wszelki wypadek obaj mieliśmy torsy i ramiona zabezpieczone pancerzami, ale były one ukryte pod miedzianka tkaniny i kawałków bardzo lekkiego pancerza niższej klasy.
— Widzisz działko tego rodianina? — zapytał mnie Skarr — Czy mi się wydaje, czy...?
Obejrzałem się szybko, ale wyglądało, że nikt nie usłyszał — złom, który nas transportował, generował ilości hałasu pozwalające zagłuszyć nawet prace górnicze.
— Kogo on chce wyparować? Jak się rozpędzi z tym draństwem, to nie zdążymy zamarkować zastrzelenia celu.
— To co, ogłuszamy jego i cel, a potem wrabiamy?
— Szkoda byłoby przepuścić taką okazję, po dezintegracji wszyscy będą podejrzewać jego.
Sklecony na szybko plan zadziałał idealnie. Oficjalny klient się wkurzył, bo oczywiście żądał dowodu śmierci, a wyparowanie… cóż… było efektowne, było widowiskowe, ale śladów za dużo nie zostawiało. My byliśmy zadowoleni, bo mogliśmy całą operację przeprowadzić na spokojnie i bez rozgłosu (a w szczególności ominęło nas eliminowanie reszty łowców — tej operacji rozgłos nie był potrzebny). Nasz klient był zadowolony — wystarczyła fałszywa tożsamość żeby jego kuzyn mógł spokojnie wrócić do grona żywych — na tyle, że nasze zadowolenie wzrosło o sumę podrzuconą jako premię. Co prawda rodianin miał trzy problemy — oprócz dojścia do siebie po strzale ogłuszającym, musiał jakoś poradzić sobie ze zirytowanymi współłowcami i klientem (ostatni z nich odmawiał wypłacenia całej nagrody), a do tego władze planety zorientowały się, że miał karabin zabroniony bardziej niż rozstawienie stoiska z przyprawą naprzeciwko siedziby ich rządu.
— Ale jednak fajnie strzelało się z tej spluwy — westchnął Skarr już na pokładzie “Tancerki” — szkoda, że trzeba było się z nią rozstać.
— Ja chyba wolę bardziej subtelne metody. I jak pewnie zauważyłeś taka armata mocno zwraca uwagę...
Okiem Behota:
Nie wiedziałem co powiedzieć.
Przede mną na stole stało średniej wielkości płaskie pudełko. W środku leżała para pistoletów blasterowych WESTAR-35. Wyglądały niesamowicie. Nie dlatego, że były jakkolwiek ozdobione. Wręcz przeciwnie, zachwyciła mnie ich surowość, ich jednolity, ciemnogranatowy kolor.
– Podobają ci się? – spytał buir.
– Tak... – odpowiedziałem po chwili milczenia. – Są wspaniałe. Są idealne! – Rzuciłem się ojcu na szyję.
– Na co czekasz, odpakuj i wypróbujemy.
Pistolety były nieoczekiwanym, dodatkowym prezentem na piętnaste urodziny. Na razie nie wiedziałem, skąd tata wiedział, że marzę o swojej własnej parze, ale wolałem nie myśleć o tym w tamtej chwili. Szybko, lecz ostrożnie wyjąłem je i zacząłem oglądać.
– Widziałem, że twoją ulubioną bronią stały się dwa pistolety – powiedział Agat. – Pomyślałem, że ci się spodobają.
Po chwili byliśmy już na naszej strzelnicy, znajdującej się w sporej kotlince niedaleko domu i składającej się z kilkunastu celów różnego rodzaju. Najpierw musiałem oczywiście wypróbować nowe blastery na tarczach.
– Całkiem nieźle – mruknął ojciec, kiedy osiem na dziesięć moich strzałów trafiło w dziesiątkę. – Ale w takim wieku powinieneś już osiągać sto procent. Teraz sprawdźmy, jak radzisz sobie na bardziej realistycznych celach.
Stanąłem w środku okręgu wokół którego stały rozstawione stare droidy humanoidalnego kształtu bądź ich fragmenty. Oczywiście znów ich ustawienie było zmienione. Ojciec codziennie rano się tym zajmował.
– Jesteś gotów? – spytał. Kiedy jeszcze raz obejrzałem pistolety, upewniłem się, że ogniwa są naładowane, po czym skinąłem głową, krzyknął: – Start!
Zająłem się najpierw celem trzymającym strzelbę na pociski. Kiedy dwa strzały z lewej ręki trafiły go w górną część korpusu, prawy blaster już strzelał do tego z karabinkiem, posyłając wiązkę prosto przez jego głowę. Przetoczyłem się przez prawy bark i, lądując w przyklęku, strzeliłem szybko kilka razy z obu rąk do dwóch celów z pistoletami. Wstając, przewróciłem droida trzymającego karabin mocnym uderzeniem łokcia, po czym dobiłem go prawym westarem, lewym celując w...
– Ostatni potrzebny żywy! – usłyszałem nagle krzyk.
Chwała Mandzie za to, że wziąłem sobie do serca nauki ojca o zachowaniu chłodnego, analizującego wszystko umysłu w każdej sytuacji. Przyklęknąłem. Już wiedziałem, do czego służy przełącznik na boku blasterów. Zamiast strzelać z lewego, szybko cofnąłem rękę i przesunąłem nią po prawym westarze. Przetoczyłem się w prawo i wystrzeliłem. Impuls trafił w korpus droida, rozpływając się po jego metalowym pancerzu i powodując lekkie wyładowania.
– Shab... – mruknąłem do siebie. Agat podszedł do mnie.
– Trochę za wolno, ale się poprawisz. – Uśmiechał się do mnie. Jego hełm kołysał się mu u pasa. Podał mi mój. Założyłem go, nie wiedząc, czy się cieszyć, czy być zawiedzionym.
– Rozumiem zamysł tego, że mnie nie uprzedziłeś – powiedziałem, kiedy szliśmy w stronę domu. – Ale... chciałeś tylko sprawdzić szybkość mojej reakcji, prawda? Ogłuszająco strzela się tak samo jak normalnie.
–I tak, i nie, Atin – odparł tata. – Fizycznie owszem, wystarczy szybko przełączyć, oczywiście w realu zrobisz to za pomocą HUD-a. Ale w praktyce należy wiedzieć kiedy używać którego trybu strzelania. To jest najtrudniejsza decyzja.
– Masz rację... Jak czasem zorientować się, że potrzebujemy kogoś żywym? Oczywiście oprócz kontraktów na żywe cele...
– Nie tylko – przerwał mi ojciec. – Chodzi o to, że błędna decyzja tego rodzaju może spowodować, w najbardziej optymistycznej perspektywie spore utrudnienia, w najgorszej – niepowodzenie misji lub nawet naszą śmierć. – Otworzył drzwi do domu, puszczając mnie przodem. – Wiedz tylko, że nie należy zbyt często udawać bohatera holofilmów i bawić się w niezabijanie. To, co już ci mówiłem. W strzelaninie najczęściej używamy ognia blasterowego. W najbliższych tygodniach będziemy ćwiczyć rozróżniane sytuacji pod tym kątem.
– Buir, a co z dezintegracją? – spytałem, idąc odłożyć swój hełm do pokoju.
– Atin, nie przeciągaj tego – ostrzegł mnie żartobliwie. – Wszystko w swoim czasie. Poza tym, nie chcesz chyba doszczętnie zniszczyć nasze metalowe cele, prawda?
Okiem Sh`ehn:
Po dwóch godzinach powoli zaczynała mieć dosyć — jej plecy miały dość zginania się, ręce miały dość szorowania; nawet jej szmata wydawał się mieć dość tarcia, sadzy i zwęglonych resztek materii. Pocieszało ją jedno — te kowokiańskie małpojaszczury, ta para osi`yaim intruzów, już nigdy nie postawi stopy na pokładzie Bartleby`ego.
To nie tak, że wedrzeć się na pokład jej statku było łatwo — to był jej dom, kryjówka i miejsce pracy, więc pilnowała zabezpieczeń jak nigdzie indziej. Najwyraźniej jednak niektóre istoty są niewyobrażalnie uparte i nie zniechęcą ich ani zabezpieczenia, ani resztki instynktu samozachowawczego. Ot, di`kute. Pewnie jakoś dowiedzieli się o jej ostatnim ładunku — droidzie z serii Bitewny Legionista. W dzisiejszych czasach takie maszyny były właściwie niemożliwe do znalezienia, czy to legalnie, czy na czarny rynku. BL-817 może i był niesprawny i rozłożony na części — ale wciąż wart majątek.
Ostatecznie problem nieproszonych gości załatwiła przy pomocy kilku celnych strzałów — ale długie godziny sprzątania kazały jej się zastanowić czy nie istniało lepsze wyjście. Może warto byłoby się przerzucić na broń ogłuszającą? Nawet jeśli strzał z takiej broni nie oznaczał permanentnego pozbycia się intruza, Bartleby nie był dużym statkiem; nie miała zbyt daleko do śluzy. Poza tym wiązki ogłuszające mogły się okazać dużo bezpieczniejsze w użyciu. Laserowe strzały miały brzydki zwyczaj odbijania się od durastalowych elementów wyposażenia i ścian — ryzyko, że zostanie się trafionym rykoszetem było znaczne. Machia zwykle przymierzała się do strzałów długo i z dużą dozą ostrożności — włożyła też sporo wysiłku w poprawienie swojej celności — ale nigdy nie miała zupełnej pewności że trafi w bezpiecznie miękkie ciało. Nie chodziło nawet o to, że sama mogła zostać trafiona — to był jej statek i znała tysiąc miejsc w których mogła się przyczaić i strzelać z ukrycia. (W chowaniu się nie widziała niczego niehonorowego — w końcu intruzi nie przybywali na honorowe pojedynki, gdzie mogłoby mieć znaczenie stawanie twarzą w twarz z wrogiem; oni bezczelnie naruszali jej teren, więc musieli liczyć się z tym, że nie będzie przebierać w środkach, by pozbyć się ich w możliwie najprostszy i najwygodniejszy sposób). Mimo wszystko, pechowy rykoszet mógłby uszkodzić znajdujący się na pokładzie sprzęt i spowodować zniszczenia — a już na pewno pozostawiłby kolejne plamy sadzy do wytarcia.
Skończywszy sprzątać, wrzuciła ostatnie resztki i brudną szmatę do zsypu na śmieci. Kiedy następnym razem będzie na Concordii, zahaczy o siedzibę klanu i porozmawia z siostrami — może pomogą jej znaleźć jakiś dobry blaster z funkcją ogłuszania...? Co prawda, wciąż uważała, że w większości sytuacji zwykły laserowy strzał sprawdzi się dużo lepiej, ale spróbować nie zawadzi — a nuż od czasu do czasu ogłuszenie wroga okaże się dużo wygodniejszą — i mniej kłopotliwą — opcją.
Post scriptum: Trzy tygodnie później w arsenale Machii pojawił się nowiutki Westar 35.
Temat na forum
|