Strzelać, czy nie strzelać, oto jest pytanie.
Kto postępuje godniej: ten, kto spokojnie
Sytuację rozwiązać słowami próbuje
Czy ten, kto z blastera zajadle pruje
W walce? Zastrzelić, zabić. Na tym koniec.
...czyli garść rozważań o technikach negocjacyjnych.
Arneun:
— Ruszyli się?
— Nie, dalej gadają przy wejściu…
— Irytują mnie ci negocjatorzy… wynik zawsze jest taki sam. — Powoli traciłem cierpliwość, siedzieliśmy wynajęci jako snajperzy na dachu naprzeciwko budynku pełnego zakładników. Niestety, lokalnym siłom policyjnym brakowało strzelców z prawdziwego zdarzenia, a nikt nie spodziewał się burzliwego okresu na planecie. Jakaś grupka maniaków ubzdurała sobie, że to jest sposób na zyskanie rozgłosu. Tym razem mieliśmy do czynienia tylko z naśladowcami, którzy wpadli na pomysł zgarnięcia przy okazji banku. Tak bardzo starali się wyjść na politycznych świrów, że byli znacznie bardziej upierdliwi.
— Nie irytuj się, przynajmniej dwa razy byli skuteczni. Plus, w ten sposób ich uwaga jest skupiona na czymś innym — upomniała mnie Innada.
— W sumie czterech. Dwóch przy drzwiach, jeden cały czas przy zakładnikach. Czwarty prawdopodobnie usiłuje dobrać się do sejfu, żadnych materiałów wybuchowych — zameldowaliśmy efekty naszej obserwacji zleceniodawcom.
— Mamy zapis z kamer, przynajmniej zanim zostały zniszczone. Wszystko szło do głównej siedziby banku. Nie było nikogo więcej — odezwał się głos w komunikatorze.
— W takim razie możemy wyeliminować wszystkich zanim zlikwidują zakładników. Trzymają ich na piętrze, zdejmiemy cele zanim wejdą do turbowindy.
— Likwidujcie — rozkaz był krótki, ale i nie potrzebowaliśmy więcej.
Niedługo później siły policyjne zabrały jednego martwego (pilnującego zakładników) i trzech unieruchomionych „terrorystów”.
— Widzisz, jednak negocjacje na coś się przydały — powiedziała Innada kiedy odbieraliśmy wypłatę.
— Tak? — Byłem szczerze zdziwiony.
— Odwróciły ich uwagę.
Behot:
– Wysadzę to! Wysadzę w jedno wielkie poodoo! – darł się niemiłosiernie głośno facet.
Nie to żebym miał problem z jakąkolwiek religią, ale ekstremiści zawsze zajmowali na mojej liście denerwujących indywiduów zaszczytnie wysokie miejsce. Siedziałem z Mondem w jednej z kawiarni na Corulag, kiedy nagle do środka wszedł koleś w dziwnie obszernym płaszczu. Coś tam chwilę mamrotał do barmana i nagle… no cóż, zrobiło się nieoczekiwanie niewygodnie.
Koleś miał na sobie ładunki wybuchowe i oświadczył, że nie odda się w ręce policji jeśli wszyscy na planecie nie wysłuchają jego religijnego protestu. Mówił coś o swojej religii i jak tam ona jest zabraniana, czy dyskryminowana. Inni klienci kawiarni kulili się, mdleli lub modlili do bogów, tymczasem my, z Mondem spokojnie sobie siedzieliśmy. Kiedy facet się odwrócił, skorzystaliśmy tylko szybko z okazji i założyliśmy na głowy swoje hełmy. Dalej jednak spokojnie obserwowaliśmy rozwój wydarzeń.
Przybył policyjny negocjator.
– Jeśli nie oddasz się w ręce policji, wkroczy oddział antyterrorystyczny – mówił.
Fajnie, metoda zastraszania odznaczona. Tyle, że nie podziałała.
– Myślisz, że jestem stiupa? – krzyczał dalej mężczyzna, z kciukiem niebezpiecznie blisko detonatora. – Wszyscy mają mnie usłyszeć!
– Wszyscy cię usłyszą, jeśli tylko zdecydujesz się na spokojne rozwiązanie sytuacji – mówił negocjator tym samym, pozbawionym emocji głosem.
No, jest lepiej. Gładko przeszedł do wychodzenia naprzeciw oczekiwaniom przeciwnika. To także jednak na niewiele się zdało.
– Macie pięć minut, żeby mi tu przygotować seans pokazany na całą planetę! Na żywo!
Wtedy negocjator wyszedł. W tym momencie wiedziałem już, że w drodze jest oddział szturmowców. To było jakieś kilka lat przed pierwszym wybuchem Gwiazdy Śmierci, więc Imperium miało się jak najlepiej. A ono tak naprawdę nie bawiło się w żadne negocjacje z terrorystami.
Natomiast sam terrorysta też nie był idiotą, a przynajmniej nie skończonym. Trzymał plecy przy ścianie i stale sprawdzał, czy nie jest narażony na ostrzał snajperów. Rozglądał się po lokalu i pistoletem blasterowym wymuszał posłuszeństwo zakładników. Którymi nie czuliśmy się wcale a wcale chyba tylko ja i Mond. Włączyliśmy nasz wewnętrzny kanał.
– Nie sądzisz, że jest to bardzo podobne do klasycznych negocjacji podczas wykonywania zlecenia na żywy cel? – zapytał Mond. Słyszałem w jego głosie rozbawienie.
– Ta-a, tyle że takie negocjacje zwykle i tak kończą się strzelaniną – odparłem, nie spuszczając wzroku z terrorysty – ale masz rację, negocjacje zwykle nigdy się nie różnią. Czy jesteś emisariuszem, czy najemnikiem.
– To… Ty czy ja?
– Mogę być ja.
W tym momencie facet zorientował się, że w rogu lokalu siedzi dwóch Mandalorian. Skierował na nas lufę blastera.
– Wy dwaj! M… Mando! – Nie mógł opanować głosu z powodu emocji. Obaj z Mondem niemal w tym samym momencie przełączyliśmy się na zewnętrzne głośniki buy`cese. Nie ruszyliśmy natomiast nawet palcem. – Zdejmować hełmy! I pod ścianę.
Nie ruszyliśmy się.
– Pod ścianę, mówię! Ten ładunek jest wystarczająco potężny, żeby zniszczyć zbroję z durastali!
Nie odpowiedzieliśmy. Mężczyzna zrobił się jeszcze bardziej nerwowy.
– Co ty robisz, człowieku – odezwał się Mond. Przygotowałem się. Facet skierował na niego swój blaster, ze słowami:
– Sami tego chcieliście! Ostatnia szansa! – Skierował wyprostowaną rękę z małym, podłużnym detonatorem w stronę tylnej ściany pomieszczenia. – Pod ścianę!
Wyciągając lewą rękę z przełącznikiem, wysunął palec wskazujący. W tym samym ułamku sekundy schował kciuk, żeby przypadkiem nie odpalić ładunku. Rozpoznałem swoją szansę.
Odepchnąłem się nogami od podłogi i, przechylając się razem z moim krzesłem na plecy, wystrzeliłem strzałkę. Strzał z blastera przeleciał mi koło głowy i rozbił na ścianie. Terrorysta upadł jak długi na posadzkę kawiarni, wywołując mimowolne westchnięcie zdumienia reszty zakładników. Wpadł oddział szturmowców. Upewnili się, że koleś jest martwy i zabezpieczyli ciało, po czym zaczęli przeszukiwać lokal. Któryś ze szturmowców odwrócił się i zasalutował niedbale, jakby w geście podziękowania. Mond nie zareagował, stawiając z powrotem swoje krzesło, ja lekko kiwnąłem głową. Z powrotem przełączyliśmy się na wspólny kanał.
– Mieliśmy, shab, rację, Mond. Negocjacje zawsze są takie same. Trzeba tylko umiejętnie dobierać słowa i ruchy oraz zawsze, zawsze mieć rozwiązanie na każdą możliwość tego, jak one pójdą.
– Ja przecież zawsze mam rację – odparł. Przysiągłbym, że się uśmiecha.
Dhadral:
Siła argumentu czy argument siły — dla Mandalorian to w praktyce jedno i to samo. A w sporej części galaktyki twoja prawda i twoja racja sięgają jedynie tak daleko, jak niesie twój blaster. W końcu jesteśmy narodem wojowników, nie dyplomatów. Dziw, że umiemy względnie dogadać się sami ze sobą, ale i tu dziękować możemy jedynie postępowi technicznemu, w dawnych czasach broń nie niosła dość daleko.
W sumie nie bez powodu Mand`alorem zostaje ten, kogo poprze największa liczba klanów. Wygląda to na bardzo demokratyczne podejście do sprawy, ale w swych początkach niewiele ma wspólnego z tymi republikańskimi bzdurami. Więcej głosów poparcia przekłada się zwyczajnie na większą liczbę blasterów, które mogą wypalić w twarz twoim ewentualnym przeciwnikom politycznym.
Skoro więc nawet w trakcie wewnętrznych dyskusji opieramy się na argumencie siły, nic dziwnego, że w kontaktach z innymi cywilizacjami był on także naszym głównym argumentem. I dotyczy to tak spraw całych planet, czy pojedynczych zleceń.
Mówi się też, że przedkładamy groźby ponad obietnice. Jednak czymże jest groźba, jeśli nie krwawą obietnicą
Nie oznacza to, że nie umiemy negocjować w bardziej „cywilizowany” sposób, czy wytaczać logicznych argumentów, po prostu zdajemy sobie sprawę, że gdy idzie o logiczne myślenie, większość mieszkańców galaktyki pozostawia wiele do życzenia. A pięść i blaster dotrą do każdego odbiorcy, tak do inteligenta, jak i idioty, naukowca czy religijnego fanatyka. To po prostu język uniwersalny.
Nedz:
Siła i groźby działają na każdego, choć dla niektórych trzeba użyć mocniejszych środków. Na przykład jeśli masz pojęcie o tym, co ktoś próbuje ukryć przed wszystkimi, to najlepiej go zaszantażować ujawnieniem jego sekretu, a jak nie ma sekretów szczególnej troski, to na praktycznie wszystkich działa groźba pod tytułem „Wiem gdzie mieszka twoja rodzina — jak mi nie powiesz tego i tego, to im chętnie zrobię jakąś krzywdę”. Można też pogrozić delikwentowi blasterem, nożem czy tym tam co jest pod ręką, albo jeszcze lepiej pokazać mu jak kończą cwaniacy, którzy zgrywali chojraków. A negocjacji to opłaca się tylko używać na najemnikach, którzy myślą tylko o kredytach. Jedyny problem jest taki, że zazwyczaj chcą za dużo za jakąś informację, więc negocjacje są po prostu bez sensu.
Temat na forum. |