Członek: Valear
 
Imię: Valear
Pseudonim artystyczny: Zastava
Kryptonim operacyjny:
Ranga: Mando`ad
Planeta pochodzenia: Umbara
Kolor oczu::
Kolor włosów:

“Flara Wśród Cieni”

“Był tam, osamotniony, pośród tych wszystkich ruin, osłonięty tylko nadpalonym kawałkiem szmaty... Świat na Umbarze zawsze był pełen mroku, ale ten chłopiec... był niczym flara, która przebijała te ciemności. Przyjąłem go pod nasze skrzydła. Może to był błąd... może to nasz ratunek...” ~ Talon

Mała zwinięta kulka, ledwo mogąca zebrać oddech, wisząca na granicy życia i śmierci, bez daru decyzji. Odnaleziona, zabrana i przygarnięta, jakby była jego biologicznym dzieckiem. Młody chłopiec, bez zbędnych formalności, został nazwany synem przez Talona – głównego strzelca wyborowego oraz pirotechnika-sabotażystę sił zbrojnych osady. Mieszkańcy Aran’Orar zyskali nowy cel: zaopiekować się nową sierotą, tak samo jak oni zostali otuleni ciepłem przed starszyznę osady. Osada żyła spokojnym życiem, z dala od buntów i przelewów zbędnej krwi. Każdy z mieszkańców miał swoje miejsce w tej złożonej machinie. Ich rolnicy, rzemieślnicy, a nawet naukowcy współpracowali, aby stworzyć samowystarczalną społeczność. W celu zarobku wieś podejmowała się zleceń przemytu dóbr, często regulowanych przez Imperium. Transportowali przedmioty luksusowe, części statków, maszynerię, a nawet zioła i rośliny rodzime dla Umbary. Rolnicy Aran’Orar nie mieli łatwo, lecz dzięki sprytowi i determinacji udało im się nawiązać współpracę z naukowcami, którzy osiedlili się w ich wiosce. Powstały całe kompleksy hydroponiczne, a uprawa wartościowych roślin stała się wręcz bajką. W tej symbiozie każdy mógł się rozwijać, a mieszkańcy czuli się pewnie, mając wszystko, czego potrzebowali.Ich dom stał się tarczą od świata zewnętrznego, chroniąc wszystkich, którzy uciekali przed latarniami Imperium. Każda noc w Aran’Orar przynosiła nowe wyzwania, ale także nowe nadzieje. Dzieci biegały po polach, dorośli dzielili się opowieściami przy ogniskach, a Talon, z sercem pełnym miłości, czuwał nad swoją nową pociechą. Ale w tym świecie, gdzie cienie były głębokie, a mrok czaił się tuż za rogiem, każdy z mieszkańców qiedział, że ich spokojne życie może w każdej chwili zostać zakłócone przez nieprzyjaciela…

“Krew Ziemi”

„Ziemia Umbary jest jak my – trudna, nieustępliwa. Zastava dorasta, z każdym rokiem mocniejszy. Uczy się żyć w mroku, nauczył się siać ziarno na jałowej ziemi. Z każdą bitwą, z każdym treningiem, staje się częścią tej ziemi. Ciekawi mnie, co jeszcze w nim odkryję.” ~ Talon

Życie w Aran'Orar toczyło się według praw natury, a mieszkańcy żyli z nim w zgodzie. Każdy z nich był nieodłączną częścią wielkiej maszyny, która kręciła się, by zapewnić przetrwanie i bezpieczeństwo. Rolnicy dbali o pożywienie oraz dobra do handlu w kompleksach hydroponicznych. Przemytnicy planowali kolejne misje i wyznaczali trasy szmuglerskie, a pirotechnicy, w tym Talon, czuwali nad uzbrojeniem i obronnością osady. Systemy ostrzegania, monitoring, działka strażnicze, pułapki – to wszystko było ich dziełem, a najważniejszym zadaniem było wyszkolenie nowych rekrutów. Mieszkańcy Aran'Orar traktowali się jak rodzinę, rodzinę, której wielu z nich nigdy nie miało. Nieliczne spotkania rekreacyjne, śpiewy, tańce – to tylko część tego, co działo się po kolejnych udanych dniach. Razem pokonywali trudności, a radość z codziennych osiągnięć scalała ich jeszcze bardziej. Zastava szybko stał się integralną częścią tej społeczności. Od malucha przyjęli chłopaka do sekcji pirotechników. Osadowy szewc, gdy usłyszał jego los, uszył mu mundur, który idealnie pasował do jego młodej sylwetki. Dowódca sekcji, widząc jego potencjał, osobiście dobrał broń do jego gabarytów – lekki karabin snajperski, niespecjalnie potężny, natomiast wystarczający by ruszyć jego zapał i rozpocząć zabawę z bronią palną. Treningi odbywały się w specjalnie wydzielonym obozie, gdzie Zastava uczył się nie tylko sztuk walki, ale także taktyki i przetrwania. Pirotechnicy uczyli go, jak tworzyć pułapki oraz jak skutecznie używać materiałów wybuchowych. Z radością wchłaniał tę wiedzę, traktując każdą lekcję jako nową przygodę. Dziecko, które na początku było sierotą, wkrótce zaczęło odnajdywać radość w treningach. Zastava nie postrzegał walki jako czegoś złego, a wręcz przeciwnie – w każdej potyczce widział wyzwanie. Jego twarz rozświetlał uśmiech, gdy tylko udawało mu się pokonać przeciwnika w sparingu. Z czasem, jego pasja do walki zaczęła wzbudzać niepokój w niektórych z pirotechników, którzy obawiali się, że chłopak zbyt mocno wejdzie w wir wojny i walki. Pozostali natomiast, widzieli w tym nieokiełznany potencjał. Zastava nie tylko uczył się od Talona. Każdy z pirotechników, każdy, kto brał udział w jego szkoleniu, stawał się dla niego częścią rodziny. Dzielenie się historiami, wspólne śmiechy, a nawet wspólne obchody udanych misji – to wszystko budowało silne więzi. On sam szybko zyskał szacunek swoich mentorów, a jego energia i determinacja inspirowały innych. Młody chłopak zaczął rozumieć, że jego siła pochodzi z ziemi, na której się wychował. Z każdym dniem stawał się bardziej związany z Umbarą, a jego krew zdawała się być nasycona jej mrokiem. Dzieciństwo stawało się coraz bardziej związane z tą ziemią, która miała go ukształtować na wojownika, a jednocześnie strażnika.

“Zbrojenie”

“Chłopak staję się coraz sprytniejszy, mimo że młody uczymy go wszystkiego czego sami potrafimy. Sami nie wiemy czy to dla niego dobre, ale zapewni mu to bezpieczeństwo w przyszłości, sami nie będziemy mogli bronić go przez całe życie, ale kiedy to już nie będzie potrzebne, on będzie bronił swych braci...” ~ Talon

Tygodnie mijały, każdy kolejny bardziej intensywny od poprzedniego. Młody Zastava nie ograniczał się już tylko do treningów z blasterami – do jego rąk trafiały teraz detonatory techniczne, improwizowane urządzenia wybuchowe (IED), miny, wyrzutnie rakiet naprowadzanych, a nawet sterowane drony bojowe. Pod czujnym okiem pirotechników oraz innych mentorów nabierał wprawy w walce nieregularnej, sabotażu i działaniach w terenie. To była trudna szkoła, ale Zastava chłonął wiedzę z zapałem, traktując każdą nową lekcję jak kolejny krok na drodze do mistrzostwa. Nie był jednak sam. Zastava nie był jedyną sierotą, której los połączył z mieszkańcami Aran’Orar. W osadzie, obrońcy przygarnęli dziesiątki dzieciaków, które, podobnie jak on, znalazły swoje miejsce w różnych sekcjach. Zwiadowcy, inżynierowie, zmechanizowani – wszyscy wychowywali pod swoim okiem młodych rekrutów, tworząc z nich nie tylko żołnierzy, ale i społeczność, która działała jak jeden organizm. Zastava czuł, że wszyscy ci młodzi byli dla niego jak bracia i siostry. Razem pracowali, szkolili się i śpiewali przy ognisku każdego wieczoru. Opowieści o bohaterskich obrońcach osady, którzy stawiali czoła imperium i niebezpieczeństwom Umbary, rozgrzewały serca każdego z nich. To właśnie te historie, te wspólne chwile, budowały w nich poczucie wspólnoty, które dodawało sił w codziennym życiu i podczas treningów. Szkolenie szło znakomicie, ale sama teoria i praktyka w kontrolowanych warunkach nie mogły przygotować nikogo na prawdziwą walkę. Aby naprawdę zrozumieć, czym jest wojna, młodzi musieli zmierzyć się z rzeczywistością – z prawdziwym wrogiem. Osada potrzebowała nowych rekrutów gotowych do walki, więc starszyzna zorganizowała misję. Prosta, ale nie mniej skuteczna strategia: Seek & Destroy. Sekcje podzieliły się zadaniami, a młodzi rekruci zostali rozmieszczeni tak, aby mogli obserwować doświadczonych bojowników i brać udział w działaniach. Zastava, razem ze swoim mentorem, Talonem, zajął się przygotowaniem stanowisk moździerzowych oraz rozstawieniem ładunków wybuchowych na strategicznych traktach transportowych. Współtworzyli też coś, co Zastava miał okazję testować przez ostatnie miesiące – „Pchły - firefleas”, specjalne ładunki miotane, które po wybuchu rozpylały drobiny płonącego żelu, który samoczynnie przemieszczał się po wszystkim na czym osiadł. Temperatura osiągała 1600 stopni, a ogień przylegał do ciał ofiar, powoli spopielając wszystko, z czym się zetknął. Teraz zmodyfikowano pociski moździerzowe, by mogły wysyłać tę śmiercionośną mieszankę w powietrze – broń, która miała zdziesiątkować imperialne patrole, nawet te w pełnych pancerzach. Imperium miało swoje siły stacjonujące nieopodal osady, a Aran’Orar musiało skutecznie je wyeliminować. Przygotowania trwały dwa tygodnie – dwa tygodnie ukrywania się w cieniu, zbierania informacji i montowania pułapek. A potem nadszedł czas na polowanie. Polowanie rozpoczęło się niespodziewanie szybko. Zastava, zajmując pozycję celowniczego przy moździerzu, z podziwem obserwował ruchy swoich starszych towarzyszy. Każdy gest, każdy wystrzał i eksplozja były precyzyjne, jakby cała operacja była misternie zaplanowaną symfonią destrukcji. Zastava wypełniał swoje zadanie z chłodną determinacją, ale serce biło mu szybciej, kiedy pierwszy raz zobaczył imperialnych żołnierzy wpadających w ich pułapki. Kiedy dym opadł, patrzył na to, co pozostało z wroga. W głębi serca wiedział, że coś się zmieniło. Był to przedsmak prawdziwej walki – walki, która miała go ukształtować na resztę życia.

“Chrzest ognia”

"Zastava stał się tym, kim miał się stać – precyzyjną, śmiertelnie skuteczną bronią. Pierwszy raz zakończył życie zamiast go bronić, a jego ręce splamiła krew obcego. Nie było w tym chwili wahania, tylko zimna pewność. Wiedziałem, że ten dzień nadejdzie, ale nie sądziłem, że przyjmie go z taką łatwością. To nie oznacza, że stał się potworem. To oznacza, że stał się łowcą – takim, który przetrwa." ~ Talon

Od samego ranka na twarzach wojowników Aran’Orar gościł specyficzny uśmiech – mieszanka determinacji i surowej, żołnierskiej satysfakcji. Jakiś czas temu dostali cynk od firmy transportowej “Zlar”, że Imperium znacznie utrudnia jej działalność, okupując okolice bazy przerzutowej na Lotho Minor. Po miesiącach żmudnych przygotowań i nieprzespanych nocy stworzono szczegółowy plan sabotażu. Działanie to leżało w interesie osady – firma Zlar była jednym z głównych współpracowników przemytniczych, a sojusz pomiędzy nimi opierał się na wzajemnym wsparciu i przetrwaniu. Drużyna, którą zmontowano, była jak wyćwiczony organizm – wszyscy działali zgodnie i bezbłędnie. Zwiadowcy, pirotechnicy, jednostki zmechanizowane, specjaliści od walki w zwarciu i oddziały ciężkie – każdy miał swoje zadanie. Transport na miejsce odbywał się na pokładzie zmodyfikowanego GX1 Short Haulera, którego wnętrze przekształcono w wielofunkcyjną bazę desantową, pełną uzbrojenia, sprzętu i wojowników. Nastroje były wysokie – cała ekipa była gotowa, by uderzyć.Zastava od rana nie mógł usiedzieć w miejscu. Każda sekunda była okazją do nauki – nieustannie pytał doświadczonych żołnierzy o ich techniki, sprzęt i taktyki. Czuł, że ta misja jest inna niż wszystkie poprzednie. Serce biło mu jak młotem, a w klatce piersiowej czuł niewyobrażalną mieszankę podniecenia i strachu. Był gotowy, ale nie wiedział jeszcze, jak wiele się zmieni. Wylot nastąpił o świcie. Kantyna pokładowa tętniła życiem – każdy wojownik przygotowywał się na swój sposób. Zmechanizowane jednostki zajmowały ostatnie kontrole nad artylerią zamontowaną na burtach statku. Burty GX1 obciągnięto panelami balistycznymi, a w lukach bombowych aktywowano systemy bomb kasetowych. Każdy odgłos mechanicznych kliknięć, każdy syk hydrauliki wywoływał w załodze niemalże mistyczne uniesienie. Wiedzieli, że nadchodząca bitwa będzie jak symfonia śmierci, gotowa wypełnić każdy zakątek wroga piekielnym ogniem. Pierwszym przystankiem była baza przerzutowa “Zlar”. Przybycie zmodyfikowanego statku transportowego w to miejsce nie miało wzbudzić podejrzeń – firma była dobrze znana w regionie, co dawało drużynie przewagę zaskoczenia. Tam też pierwsza drużyna naziemna opuściła pokład. Zwiadowcy, część ciężkozbrojnych oraz kilku pirotechnicznych specjalistów byli pierwsi na lądzie, gotowi wykonać recyzyjne uderzenie. Sekcja operowała w małych grupach, a Zastava wraz ze swoim mentorem został przydzielony do rozpoznania terenu i eliminacji pierwszych celów. Zwiad prowadził ich do kantyny portowej, gdzie miał czekać informator z kluczowymi danymi na temat bazy Imperium. Jednak, gdy tylko weszli do wnętrza, plan niemal runął. Zastava dostrzegł scenę, która przyprawiła go o gwałtowną reakcję – Ithorianin, ich informator, był brutalnie katowany przez imperialnego szturmowca. Bez chwili namysłu, młody pirotechnik rzucił się do ataku, wpijając w pancerz imperialnego pikę termiczną z ładunkiem "pchły". Cichy syk poprzedził eksplozję ognia – płonący żel pokrył ciało szturmowca, rozpoczynając jego powolne spalanie. Krzyk bólu wypełnił kantynę, jakby sama śmierć targała każdą komórką jego ciała. Zastava stał nieruchomo, obserwując agonię wroga. Kiedy ciało opadło na ziemię, cisza wypełniła pomieszczenie. Nie było łez, nie było paniki. Było tylko zmęczenie i świadomość, że to dopiero początek. Zastava bez słowa podszedł do swojego mentora, który czekał na niego z informatorem. Odrzucił resztki emocji, mówiąc tylko jedno: „Chodźmy, aby ci ludzie byli bezpieczni, ci którzy ich prześladują, muszą zniknąć w popiele tej planety.” Mentor wiedział, że ten chłopiec, którego wychowywał, przestał istnieć w tamtym momencie. Narodził się wojownik, brat broni. Razem wyruszyli na główną akcję. Gdy dotarli do wrót bazy, misja rozwinęła się w pełnym rozmachu. Zastava i jego drużyna przypuścili zmasowany atak. Ciężkozbrojni otworzyli ogień z miotaczy ognia i blasterów rotacyjnych, osłaniając pirotechników, którzy układali na szlakach transportowych ładunki IED. Zwiadowcy precyzyjnie neutralizowali wieżyczki strażnicze i automatyczne systemy obronne. Systemy przeciwlotnicze zostały unieszkodliwione przez ekipę naziemną, co umożliwiło bombowcowi GX1 spuścić piekło z nieba. Bomby kasetowe, zmodyfikowane przez pirotechników, rozsypały żrący żel oraz materiał wybuchowy, który przenikał nawet przez najsilniejsze pancerze wrogów. Wybuchy wstrząsnęły całą bazą – płonące resztki imperialnych maszyn i ciał spopielonych szturmowców tworzyły mroczny krajobraz zagłady. Gdy Zastava dotarł do ostatniego, wciąż oddychającego oficera, zadał mu śmiertelny cios bez wahania. Ciało upadło, a chłopak odszedł z lodowatą obojętnością. W oczach mentora, Zastava nie różnił się już niczym od doświadczonych żołnierzy. Zabijanie stało się dla niego rutyną – tak naturalną jak codzienne ostrzenie broni. Misja była sukcesem. Baza została zniszczona, a Zastava przeszedł przez swój prawdziwy chrzest ognia. Jednak dla niego to nie była już walka. To było życie.

"Wzywając Ciemność"

"Zaczęło się o świcie. Z początku były to tylko niewyraźne dźwięki – szum, jakby burza miała nas nawiedzić. Ale z każdą minutą ten dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy, bardziej przerażający. Słyszeliśmy je wszyscy – sygnały wahadłowców Imperium przebijające się przez gęste chmury. Ciężkie kroki maszyn kroczących niosły się po ziemi niczym uderzenia młota w kuźni. Ziemia drżała, a w powietrzu czuć było metaliczny zapach ozonu, jak przed burzą. Nie musiałem nic mówić – moi bracia i siostry wiedzieli, co nadchodzi. Od dawna czekaliśmy na ten dzień, ale żadne starania nie mogły nas przygotować na to, co czuję teraz. Strach? Może. Ale bardziej czuję wściekłość – nie o siebie, ale o naszych ludzi, nasze dzieci. Gdy kroki maszyn przybliżały się, wiedzieliśmy, że Imperium nie przyszło tu po negocjacje. Przyszło nas zniszczyć. A jednak, mimo tego hałasu, mimo przytłaczającej mocy, jaką ze sobą przynieśli, cisza w sercach moich ludzi była czymś o wiele gorszym. Spokój przed burzą. Zastava... Widziałem jego oczy dzisiaj rano. Nie bał się. Był gotów. Ale czy ja jestem gotów stracić go dzisiaj? Stracić ich wszystkich...?" ~ Talon

Ziemię opanowały nieustające drgania, opanowały je przepowiednie o nadchodzącej zgubie. Uderzenia Durastali imperialnych maszyn kroczących przyprawiały wszystkich o dreszcze. Spokojny wiatr w uszach zastąpił ryk silników jonowych w oddali. Byliśmy w szachu, oczekiwaliśmy tylko na ostateczny cios. Tylko z której strony? Ostatnie chwile spokoju właśnie minęły i los przepowiadał, że nie wrócą one nigdy, stały się już wspomnieniem. Dzisiejszej nocy nie było różnicy pomiędzy siłami zbrojnymi a farmerami czy rzemieślnikami... Nawet naukowcami, wszyscy stali się żołnierzami przed swoją pierwszą i ostateczną próbą. W każdym warsztacie ruszyła zbrojownia. Rusznikarze zajęli się naprawą ostatnich sztuk broni palnej. Płatnerzy kończyli rozcinanie starych transporterów w celu tworzenia prowizorycznych pancerzy. Każdy miał broń, nawet ci najmniejsi, nawet ci najbardziej bezradni. Tworzono przyczółki strategiczne na granicach osady. Ciężkie jednostki obsadziły punkty strategiczne, byli oni najważniejszą a zarazem pierwszą linią oporu. Odziały zwiadowcze wyruszyły w las. Mieli oni uderzać niezauważeni. Mieli być oni duchami. Wspierani przez duety pirotechników - oni mieli być właśnie zgorzelą w trzewiach przeciwnika, ropą w jego ranach, zmorą narastającą w koszmarach, pytanie tylko, czy ich wyszkolenie im na to pozwoli. Ostatnie oddechy... Nad osadą przedarły tony gniewu, krzyki silników jonowych nawiedziły gardła każdego wokół. Nasi inżynierowie od razu wpadli w zakłopotanie. Cygnus Gemon-8, Cygnus HD7 liczone już w dziesiątkach. Imperialni nie byli przygotowani na zwykłą pacyfikację, byli przygotowani na pełnowymiarową bitwę, której nie zamierzali przegrać. Pierwszy strzał, nie przywitali nas twarzą w twarz, pocisk moździerzu protonowego posłał w zapomnienie pierwsze ofiary. E-WEB'y rozświetliły pola ognistymi smugami, siejąc śmierć tam, gdzie opór był najtwardszy. Świat nie był po naszej stronie. Zza ściany gąszczu rozpoczęły się wyłaniać szperacze maszyn kroczących, tworząc formację drapieżników gotowych rzucić się na swoje ofiary. Korpus inżynieryjny tylko wystawił głowy zza zabudowań... wybuch... Nie po naszej stronie? AT-DP został rozerwany na strzępy. Jego pozostałości poraniły piechotę, która wspierała maszyny. Pirotechnicy dali popis, nie chwalili się, że zostawili im małą niespodziankę. Duma rozpierała młodego Zastavę widzącego, że jego przerobione miny przeciwpancerne z domieszką “Pcheł” posłały Walkera na emeryturę. Niestety, odwet za to był srogi, ofensywa ruszyła z zdwojoną siłą. Nasi bracia szli w zapomnienie w przerażającym tępię. Jeden, drugi, trzeci... pięćdziesiąty… Kolejne odziały rezerwowały sobie miejsce na tabliczce pamiątkowej. O ile ktoś zostanie, aby ją stworzyć. Odziały wdarły się do miasta, jednostki mobilne z lasu na ten widok ruszyły z powrotem. Nie zostawią swych braci i sióstr. Panika, zawiść, gniew, przewijał się przez nich. Co piąty krok ledwo nie potykali się o zwłoki. Gdy Pirotechnicy wraz z zwiadowcami połączyli się w jeden oddział chociaż przez sekundy byli w stanie dziesiątkować piechotę, a nawet maszyny kroczące, gdy wbijali im tyczki pirotechniczne w plecy. Niestety trwało to tylko chwilę..., gdy dotarli do miasta, szala się odwróciła. Jedyne co faktycznie zabraliśmy imperium w tym momencie to możliwość bezlitosnej egzekucji. Nikt nie poddał się bez walki. Nawet staruszki pluły na buty białych pancerzy i czarnych mundurów. Gdy ostatnim oddziałom sił zbrojnych udało się przedostać do centrum miasta, które jeszcze pomimo losowi ustało nie przebite, nastała cisza. Dźwięki maszyn kroczących oddalały się, wahadłowce znikały za horyzontem... Czyżby to był koniec? Czy to faktycznie się udało. Myśl ta przewijała się każdemu w głowie, nie dokończyli jej. Pierwsza bomba protonowa uderzyła w powierzchnię planety... Była to tylko jedna, ale ostrzegawcza... na horyzoncie pojawiły się dziesiątki świateł pozycyjnych bombowców TIE/sa. Zamarli, liczyły się sekundy. Na czele z Talonem, pozostali przy życiu zaczęli przedzierać się przez ruiny, wprost do tuneli technicznych i magazynowych. Wydawał on rozkazy z dokładnością generała. Podczas samej drogi śmierć poniosło wielu śmiałków, ale, dotarli, problem był jeden, przy wejściu do tunelu leżał niewybuch, pytanie czy zapalnik był aktywny, musieli zaryzykować. Nagle atak bombowy się zatrzymał, nastała ponownie cisza, przerwał ją natomiast widok kilkudziesięciu zielonych punktów znajdujących się za ścianą dymu i ognia. Widok ten zamroził krew w żyłach każdego tam stojącego. Bez chwili namysłu wskoczyli oni do tuneli. Na samym końcu został tylko Zastava i Talon. Popatrzył on w oczy chłopca wpychając go w kilkumetrowy dół tuneli, samemu rzucając się w przeciwnych kierunku do rowu i jednym precyzyjnym strzałem skierowanym w zapalnik ładunku. Spisał on siebie na śmierć, ale tym samym spisał się w sercach wszystkich jeszcze żyjących i tych poległych osady Aran’Orar. Uniemożliwił on ucieczkę tym, których najbardziej kochał, temu którego obiecał bronić, oraz nauczyć jak przeżyć, gdy już nie będzie mógł tego robić. Pozostało znaleźć drogę wyjścia. Akt ich zguby dobiegł końca…

“Cena Krwi”

„Każdy najemnik, z którym pracowałem, zawsze wnosił ze sobą jakąś historię. Niektóre były banalne – były żołnierz, który nie potrafił żyć w pokoju, przemytnik, który za dużo ryzykował, albo młodzieniec uciekający przed ścigającym go przeznaczeniem. Ale ten… od początku wiedziałem, że z nim było inaczej. Kiedy pierwszy raz go spotkałem, wyglądał jak ktoś, kto wrócił z martwych, ale wciąż nosił w sobie resztki tamtego świata. Miał w oczach coś niebezpiecznego, coś, czego nie widziałem od dawna – to nie była zwykła żądza zarobku, ale coś głębszego, coś, co rodzi się, gdy tracisz wszystko, a w zamian dostajesz tylko pustkę. Każdy ruch, który wykonywał, był jakby wyrachowany, kontrolowany, ale jednocześnie niósł w sobie brutalność. Był precyzyjny. Każdy cel, każda misja była dla niego jak układanka, którą zamierzał rozwiązać – ale bez litości dla przeszkód na swojej drodze. Nie zadawałem zbyt wielu pytań. W tym biznesie lepiej czasem nie znać szczegółów. Ale od pierwszego dnia wiedziałem, że miał na koncie więcej, niż chciał przyznać. Blizny na jego ciele opowiadały historię walk, o których nie mówił. Było w nim coś takiego, co mówiło, że ludzie nie ginęli tylko przez przypadek, gdy był w pobliżu.” - Koliber

Od ucieczki minęły prawie trzy lata. Zastava rozwijał swoje umiejętności w szybkim tempie, z nieustanną precyzją. Każdy dzień traktował jak kolejne szkolenie, każde zlecenie jako misję do perfekcyjnego wykonania. Nie pracował za kredyty, lecz za coś cenniejszego – informacje, sprzęt, zasoby, wiedzę. Płacił śmiercią za krew, a zniszczeniem za odebrany dom. Każda jego misja pozostawiała za sobą ślad, jak krwawa smuga ciągnąca się przez układy gwiezdne. Pożoga towarzyszyła jego krokom, zostawiając spalone krajobrazy i popiół. Mimo brutalności jego działań, kontraktorzy nie obawiali się powierzać mu delikatnych, precyzyjnych misji. Zastava udowodnił, że potrafi działać jak chirurg – nawet jeśli jego skalpel to detonator termiczny, a precyzyjnym narzędziem stawały się tyczki pirotechniczne, które często wykorzystywał w walce wręcz. Jego metody były brutalne, ale wyrafinowane. Zabrakło mu empatii tylko wobec tych, którzy zabijali dla zabawy, mordując dla satysfakcji. Takich nie pozostawiał bezkarnymi. Dla zasady, nie pozwalał, by ich ciała pozostały czymkolwiek więcej niż zwęgloną masą. Miesiąc po miesiącu powiększał swój arsenał. Zaczynał w skromnym WTK-85A, lecz szybko przesiadł się na skradziony HWK-290, który lepiej odpowiadał jego potrzebom. Mimo że te statki spełniały jego oczekiwania, wciąż miał na oku coś większego Gozanti-class Assault Carrier. Ten statek stał się jego celem, jednak wiedział, że droga do jego zdobycia będzie długa. Najpierw musiał ustabilizować swoją pozycję, przestać wiecznie gonić za zleceniami, które były jedynie próbą ucieczki od wspomnień tej jednej nocy, kiedy on stracił życie i narodził się ktoś zupełnie nowy. Znalezienie nowej pracy nie było dla niego problemem. Bezustanne noce wypełnione misjami stały się rutyną. Najtrudniejszą rzeczą było jednak pogodzenie się z jedną prawdą, od której nie mógł uciec – jego rodzina nigdy nie wróci.

“Zderzenie Światów”

"Nie ufaliśmy mu. Tak samo jak nie ufamy nikomu, kto nie nosi beskaru. Był tylko najemnikiem, który działał według własnych zasad, za kredyty lub coś, co go bardziej interesowało. Ale była w nim iskra... coś, co nie pozwalało go zlekceważyć. Wzrok jak stal – zimny, ale skupiony. W jego ruchach widać było biegłość. Mówią, że pochodzi z miejsca, gdzie Imperium spaliło wszystko, co kochał. Takich jak on spotyka się wielu, lecz ten nie wyglądał, jakby szukał śmierci. Szukał czegoś innego – może odpowiedzi, a może... celu? Daliśmy mu szansę, bo potrzebowaliśmy kogoś takiego. Pierwsza misja z nim – szybka akcja, precyzyjne uderzenie – i choć nie był jednym z nas, nie mogliśmy zaprzeczyć, że walczył z precyzją, która wzbudziła nasz szacunek. Pracował jak chirurg – bezwzględnie i bezlitośnie, ale z perfekcją, która przemawiała. Znał swoje rzemiosło. Ale czy był gotowy, by poznać nasze? To miało się dopiero okazać. Nie ufaliśmy mu. Ale po dzisiejszym dniu wiem jedno – nie można go zignorować. To ktoś więcej niż tylko najemnik. Może... to jeden z nas, choć jeszcze tego nie wie." -Keldar

Kontraktor Zastavy pozostawił mu po pewnym zleceniu nad wyraz zwiększoną stawkę kredytów i tradycyjny list, zapieczętowany. To była propozycja zlecenia, a raczej prośba o pomoc w jego wykonaniu. Nadawcą był członek czegoś, czego Zastava jeszcze nie znał – nie miał czasu na poznanie. Robota dotyczyła uderzenia na magazyn imperialny na nieprzyjaznej planecie, planecie, którą Zastava znał dobrze, bardzo dobrze. Miał wrócić na Umbarę… Zacisnął list w dłoni i natychmiast udał się w umówione miejsce. Łzy zbierały się w jego oczach z każdą myślą o powrocie tam. Gdy dotarł na miejsce, stanął przed sześcioma postaciami, z których każda nosiła pancerz z jeszcze nieznanego mu materiału. W wizjerach w kształcie T było coś innego, coś, co opowiadało historię, którą miał dopiero poznać. Każdego z nich wyodrębniał czarny łeb lothańskiego wilka wpisany na czerwonym tle. Dla każdego z nich Umbara była obcym miejscem, do którego niechętnie udawali się bez przewodnika. Potrzebowali właśnie jego. Plan przedstawili mu na stole plastycznym, wyraźnie i bez zbędnych zapychaczy. Jego rola została mu przedstawiona bez jakichkolwiek pytań z jego strony; traktowali go jak narzędzie. Mimo to, w profesjonalnym warsztacie nawet narzędzia mają swój numer. Tak właśnie Zastava stał się na czas misji „siódemką”. Uderzenie miało rozpocząć się po starcie imperialnych krążowników z pasa magazynowego. Przewozy nie były ich celem. Celem były zasoby medyczne, których potrzebowali przerażająco szybko. Zastava podejrzewał, że szykuje się coś konkretniejszego, coś większego. Ale cóż, specyfika jego pracy – lepiej nie pytać. Uziemili swój statek. Na pokładzie wahadłowca T-4a zdążyli uzbroić się i przygotować do natarcia. Wylądowali około 8 kilometrów poza granicą kompleksu magazynowego. Chłopak prowadził ich jakby biegł przez własne podwórko. Każdy z nich otrzymał od niego kierunkowe tyczki pirotechniczne do wyłamania ścian. Szybkie przeszkolenie wystarczyło. Gdy dotarli na miejsce, przedzierając się przez pola reflektorów i unikając czujników XJ9-CS14, czekała ich tylko ściana hangarowa. Ustawili się w rzędzie zgodnie z poleceniem swojego przewodnika i ruszyli niepewnie w stronę ściany. Trzy wybuchy tyczek wystarczyły, by ściana stała się dla nich przejściem; najwyraźniej udało im się trafić na słabą konstrukcję. Mimo wszystko, alarm podniósł się momentalnie. Akcja miała być szybka – 4 minuty i 37 sekund. W trzydziestej ósmej mieli być już poza terenem. Cel – skrzynie oznaczone fioletowymi pięciokątami, które miały zawierać autostrzykawki z zmodyfikowanym następcą Kolto. Znaleźli je – widok skrzyń plecakowych przyprawił ich o uśmiech. W mgnieniu oka każdy z nich założył jedną i ruszyli do ewakuacji. 20 sekund – przebili się przez ścianę hangaru. 10 sekund – bieg przez przedpole. Ostatnia tyczka miała zniszczyć płot. 5 sekund – wybuch. Sekunda – Zastava przedarł się przez granice magazynu. Jedyne, co pozostało, to dostać się do statku. Na szczęście była to formalność. Na statku jeden z nowych współpracowników zabrał głos. Oschle, ale pochwalił umiejętności młodego chłopaka. Nie chciał ich zmarnować. Padła propozycja kolejnej pracy. Tym razem miało nie być łatwo. W sercu Zastavy coś ruszyło. Jednosłownie potwierdził swoją chęć działania. Ale przed tym miał do załatwienia jeszcze jedną rzecz. Rzecz, którą w końcu, po tylu latach, chciał zamknąć. Chciał oficjalnie zakończyć pewien etap swojego życia…

“Echa Przeszłości”

“Dziś powróciłem do samego początku... Do czegoś co nazywałem swoim domem. Teraz kawałem ziemi, który ogrzał każdego kto potrzebował wsparcia, potrzebował pomocy, stał się miejscem spoczynku, cmentarzyskiem. Cisza była przerażająco głośna. Każdy mój krok przeradzał się w echa wybuchów, które padły tej nocy. Para wychodząca z mych ust ujawniała kolejne twarze mych poległych braci i sióstr. W kącie oka byłem w stanie zobaczyć przerażone ciemne sylwetki, które uciekają przed wzrokiem. Nie wiem już sam czy ci, którzy tej nocy padli na zimną ziemię, chcą przekazać mi wiadomość czy nawet po śmierci starają się bronić to, co budowali przez lata. Każde ciało, które minąłem, trzymało w rękach broń. Ani jeden mieszkaniec naszego wspólnego domu nie wypuścił jej choćby w ostatnich swych chwilach. Mijałem krater za kraterem, przy każdym kolejnym czułem obecność za swoimi plecami, czułem oddechy na swym karku. Ilekroć się obróciłem, widziałem tylko pustkę. Pustkę byłego domu i pustkę serc, które już nigdy nie będą bić. Niby minęły lata, ale ból tego dnia nawiedza to miejsca po dziś dzień. Odwiedziłem baraki, w których cały ten czas mieszkałem. Swoje łoże obsypałem ziemią z krateru, w którym wybuchł pierwszy ładunek. Była to moja śmierć i moje narodzenie. Położyłem bochenek chleba i kufel wina na wspólnej jadalni. Niech błąkające się tutaj duszę chociaż ostatni raz doznają smaku i zapachu. Pozostało mi jedno, pożegnać się z osobą, której zawdzięczam wszystko, co teraz posiadam, wszystko co teraz umiem. Leżał tam, gdy upadł w tamtym momencie, już nie wstał. Postawił swoje życie w niebezpiecznej grze, stracił je, ale wygrał życie dziesiątek,które dzięki niemu wtedy uciekły ściskając swe życie w pięściach. Był tam też Szpon, od zawsze niezawodny, jego broń wyborowa. Zabrała ona niejedno życie. Było to jego dziedzictwo. Moim zadaniem było kontynuowanie go. Obiecałem mu, że wciąż będzie walczył, swoją bronią i moimi dłońmi...” - Zastava

“Bez Zawachania”

“Dziś wydarzyło się coś, co na zawsze zmieni moje spojrzenie na naszą misję i ludzi, którzy z nami walczą. Zazwyczaj nie jesteśmy skłonni ufać obcym, zwłaszcza najemnikom. Jednak podczas dzisiejszej akcji jeden z nich udowodnił, że ma w sobie coś wyjątkowego. Kiedy nasz brat padł, mieliśmy w planie wycofać się, ale ten, zamiast myśleć o swoim bezpieczeństwie, rzucił się na pomoc. Przekroczył granicę, jaką ustaliliśmy dla siebie i zaryzykował życie, aby uratować jednego z nas. Tylko ci, którzy znają ból straty, potrafią docenić wartość drugiego życia. Mieliśmy go traktować jak narzędzie, jak broń, ale to, co zrobił, ukazało mi, że jest w nim honor, odwaga i determinacja. Czy może to być oznaką, że nasze drogi się skrzyżowały z kimś, kto zrozumie nasz styl życia? Może jest kimś, kto mógłby stać się częścią naszej rodziny. Po powrocie do bazy podzieliliśmy się swoimi spostrzeżeniami. Rozmawialiśmy o nim, jego działania skłoniły mnie do zastanowienia się nad tym, co naprawdę znaczy być wojownikiem. Nasze zasady nie są tylko martwymi literami. To nasza duma i nasza siła. To, co zrobiliśmy dzisiaj, to nie tylko akcja ratunkowa; to test naszej zdolności do dostrzegania potencjału w innych. Zasłużył na naszą uwagę. A ja, nie mogę się doczekać, aby zobaczyć, co przyniesie przyszłość. Może wśród nas jest nie tylko najemnik, ale przyszły brat.” - Varad

Po powrocie z Umbary Zastava pośpiesznie udał się do bazy tymczasowej nowo poznanych towarzyszy broni. Towarzyszy wywodzących się z jednego klanu, klanu Awaud. Dane mu było jedynie poznać pojedyncze historie i legendy podczas ostatniej misji. Przeczuwał, że może wiązać się z tym coś więcej. Docierając na miejsce zastał 6 wojowników, Mandalorian, przygotowujących broń, rozdysponowujących zasoby medyczne, rozdzielających detonatory termiczne oraz coś co szczególnie przykuło uwagę najemnika. Każdy z nich bez wyjątku poza bronią dystansową posiadał przy pasie broń białą, jakby była ona ich częścią. Zainteresowało go to w szczególności ze względu, że sam miał smykałkę do walki z zwarciu. Powitali go z “sympatycznym chłodem”, co by nie mówić, to dzięki niemu udało im się uzyskać ważne zasoby na ostatniej misji. Teraz za to, miał im się przydać ten kolejny raz. Różnica była tym razem taka, że podczas odprawy miał on swoje zdanie, miał on swój głos. Wtedy nie patrzyli na niego praktycznie w ogóle. Teraz, wszystkie oczy, których nawet nie widział były skierowane na niego. Odprawa trwała długo, nie było to zwykłe posiedzenie przed kolejnym wylotem na odludzie. Było to planowanie przed atakiem na imperialne więzienie, placówkę wyroków. W trzewiach Zastavy szalały emocje możliwe do porównania jedynie z nocą jego śmierci i wszystkiego co znał. Przez głowy wszystkich w pomieszczeniu przechodził mętlik, każdy neuron dostaje sprzeczne informacje, gdy mowa jest o zmiennych podczas akcji. Plan był jeden, wariant był jeden, wszystko musiało zgrać się perfekcyjnie, nic nie mogło pójść wbrew ich woli. Każdy szczegół został rozplanowany do perfekcji. Zastavie udało się zdobyć trochę smykałki pilota podczas pobytu z Aran’Orar. Gdy dowiedział się, że planują wedrzeć się do centrum skradzionym wahadłowcem imperialnym, bez sprzeciwu z strony Mandalorian zmienił nieco plan. Wdarł się do bebechów maszyny i zmodyfikował nadajnik ELT tak aby wysyłał sygnał awaryjny jedynie do częstotliwości odbieranej przez właśnie tą bazę. Znaki wywoławcze maszyny zostały specjalnie zmienione, aby nadawały sygnał wysyłany przez transportery więzienne. Transportery wysokiego ryzyka, które lądowały wprost do chronionego hangaru. W samym środku hangaru mieli nie znaleźć żywej duszy. Miały być tam jedynie droidy. Ułatwiało to zadanie. Jeden z nich był wprawionym hakerem, który pozyskał jakiś czas temu imperialne kody dostępu. Plan był dopięty na ostatni guzik. Problem w tym, że nie było zapasowych. Wyruszyli oni o świcie. Doskwierał im przeraźliwa cisza w głowach, po wczorajszych burzach pomysłów i planów nie pozostało nic. Byli oni jak maszyny zaprogramowani do jednego celu, aby siać chaos, aby rozpętać piekło na ziemi. Zastave kierowała jedynie myśl, aby kiedyś sprawić im to co oni sprawili jemu. Przebicie atmosfery za 300. – Przygotowanie ELT. Przebicie atmosfery za 250. – Radiostacja na sygnale awaryjnym. Przebicie atmosfery za 150. – Światła pozycyjne wyłączone. Przebicie atmosfery za 50. – Gotowość do przejścia. Przebicie atmosfery za 10. – Nadajnik awaryjny włączony. ... ... „Nierozpoznany statek, zbliżacie się do imperialnej przestrzeni powietrznej. Zidentyfikujcie się natychmiast i podajcie powód waszej obecności. Wasz nadajnik ELT został aktywowany. Potwierdźcie awarię i przekażcie szczegóły sytuacji.” „Tu transportowiec więzienny Ironclaw, kod transpondera Alpha-9-2-Kilo. Mieliśmy uszkodzenie systemów nawigacyjnych. Nadajnik ELT aktywował się automatycznie. Wracamy do bazy, przewożąc więźniów do Imperialnego Kompleksu Karnego Theta3. Żadnych innych uszkodzeń. Proszę o potwierdzenie zezwolenia na podejście.” „Transportowcu Ironclaw, potwierdzamy wasze dane. Przekażcie szczegóły incydentu i zawartość ładunku. Ile jednostek więźniów przewozicie?” „Cztery jednostki. Byliśmy w trakcie powrotu z misji na... Ord Mantell. Kilka chwil po przeskoku w nadprzestrzeń straciliśmy kontrolę nad nawigacją, musieliśmy skorygować kurs ręcznie. Nadajnik ELT zareagował nadwrażliwie na przepięcie systemowe. Więźniowie pod kontrolą. Proszę o instrukcje na podejście.” „Transportowcu Ironclaw, zezwolenie na podejście udzielone. Przesyłam koordynaty do lądowania na platformie A-13. Oczekujcie na przybycie zespołu inspekcyjnego i eskorcie w bazie.” „Przyjąłem, platforma A-13. Dziękujemy. Transportowiec Ironclaw zmierza do lądowania.” „Zrozumiano, utrzymujcie obecne kurs i prędkość. Baza oczekuje waszego przybycia.” ... Cisza była przerażająca. Bo chwili ciche uśmiechy pojawiły się na twarzach, idzie dobrze, bardzo dobrze. Jeden z Mandalorian. Użył zapasowego akumulatora pokładowego i uszkodził czarną skrzynkę, odczyt danych mógłby szybko zdradzić ich plany, a co gorsza, byłe lokalizacje. Przed nimi platforma A-13, wszystko zgodnie z planem, systemy obronne ziemia powietrze nie zareagowały na ich obecność, póki co udaje się bez niechcianych niespodzianek. Wylądowali. Pod wahadłowiec przybiło 8 droidów serii KX. Ich drużyna potrzebowała jeszcze 37 sekund do przebicia się przez ich firewall i przegrania błędu systemu optycznego. KX’y zaczęły się niecierpliwić. Jeszcze 10 sekund. Jeden z nich zaczął ręcznie dobierać się do bloku zamkowego wahadłowca. 5 sekund. Pot spływał po czołach. Sekunda... Rampa rozpoczęła się otwierać.... Udało się. Zostali przywitani per “Panie Oficerze”. Zastava oraz 3 innych Mandalorian byli “więźniami”. Można kontynuować, ich celem było uwolnienie ich brata, brata, który wiedział zbyt dużo by gnić w imperialnym zakładzie karnym. Mieli zostać doprowadzeni do sąsiedniego bloku więziennego. Od niego pozostało jedynie przebicie się przez dach i ucieczka wraz z transportem Paraliny. Rejon, w którym mieli działać był operowany jedynie przez jednostki syntetyczne, względy bezpieczeństwa. Wyruszyli tunelami pancernymi, co 50 metrów mijali automatycznie drzwi pancerne, z ścian widoczne były zawory rozpylające, widok nie przyprawiający o radość w sercu, zdecydowanie nie. Po niedługim spacerze dotarli do bloku. 4 z droidów pozostało przy wejściu pilnując bramy. Pozostały 4 w eskorcie. Problem w tym, że gdy przekroczą jednostkę więzienną trafią na więcej niż 8 ochroniarzy. Ich sztuczka optyczna nie zdziała tu wiele. Szybka decyzja i szybka akcja, 4 jednostki KX zostały zneutralizowane tyczkami wysokonapięciowymi, w mgnieniu oka, 7 śmiałków za pomocą linek z hakiem dostali się na dach budynku. Pozostało rozciągnięcie tyrolki, wyburzenie dachu celi ich pobratymca i upragniona droga do domu. Miało iść jak po maśle. Wystrzelili linę. Zjeżdżali razem, musieli zaoszczędzić na czasie...Gdy byli w połowie drogi zostali porażeni szperaczami LAAT/Ie. Rakieta kierowana uderzyła w punkt zaczepowy liny zjazdowej. Ruszyli ku ziemi, sprawny blok na przyrządzie zjazdowym i kierowanie wprost w okna budynku. Zostali rozdzielenia na 3 ekipy. Porozumienie na radiu, szyfrowane, powinni być bezpieczni. Plan rozpoczął się sypać. Był to problem, zarówno dla nich, jak dla ich brata. Rozpoczęło się obiecane piekło, lecz nie dla imperium, a dla nich. Mogło być pewne, że tutaj właśnie ich misja się kończy, korytarzami odbijało się echo zimnych jak śmierć kończyn liczonych już w dziesiątkach jednostek KX. Nagle z piętra wyżej usłyszeć można było jeden subtelny wybuch... Szybko natomiast został przeobrażony w serię łańcuchowych wyłamań zamków. Było to piętro, na którym wylądował Zastava. Sam. Było coś czego nie przekazał swoim towarzyszom. Minęło zaledwie kilka minut a reszta usłyszała zbliżające się w ich stronę tornado stworzeń, wyłamał zamki mieszanką pirotechniczną. Gdy przelała się fala więźniów jeden po drugim wyniszczających droidy zobaczyli go, z połową głowy w ranach po poparzeniach, niosącego ich brata na własnych barkach. Wraz za nim podążało 3 besalisków w eskorcie godnej władcy. Torowali oni dla niego drogę. Jak się później okazało, dzięki Aran’Orar ich rodzina przeżyła, teraz oni spłacają swój dług. Sprawnie przegrupowali się i zaczęli zmierzać do transportera paliwowego. Na odchodne rozpętali ponownie obiecane piekło, cele więzienne były otwierane jedna po drugiej, potem, poszła już reakcja łańcuchowa. Tłumy maskowały ich obecność i ucieczkę. 500 metrów do platformy ewakuacyjnej. Chaos pomaga im przeżyć Pozostało 300 metrów. Widać już wahadłowiec. Ostatnie kroki. Mandalorianie rozpoczęli procedurę przedlotową. Zastava o ostatnich siłach targa rannego towarzysza eskortowany przez jednego z klanu Awaud. 150 metrów. Pozostali uruchomili silniki repulsorowe. Nagły szum w uszach. Cała trójka leży na ziemi, nieruchoma przez prawie 15 sekund. Nie widać ich w tłumie. Pierwszy zdołał ocknąć się Zastava, doświadczył widoku, który przeraził by największego z wojowników. Ładunek, który mieli przejąć leżał nie przytomny, natomiast jego eskorta, powoli traciła krew... oderwana kończyna, przytomny, był to ich dowódca. Kazał mu uciekać. Kazał mu ratować siebie i upewnić się, że reszta wróci cało. Zastava popatrzył się jedynie oschle na niego, wypluł na ziemię resztę krwi z ust, załadował ładunek priorytetowy a samego dowódcę przypiął do siebie lonżą ewakuacyjną. Wrzucił mu do rąk blaster i kazał osłaniać. Krok za krokiem z rannym Mandalorianinem na swych barkach ciągnął za sobą dowódcę. Krok za krokiem cała trójka zbliżała się do śmierci, siłowali się z nią na rękę. Byli w przegranej pozycji. Zostało 30 kroków do rampy... Zobaczyli go... ich... Poza nimi, trzymał on w jednej z dłoni jakiś ładunek... oznaczony... Mithosaurem...?

“Z Piekła Na Wolność”

“Po tej nocy, po latach bólu i stracenia wszelkich uczuć, dostałem szansę na nowo poznać co znaczy braterstwo, co znaczy prawdziwa walka o wartości którymi się kierujemy, z którymi się utożsamiamy. Jeszcze przedwczoraj nie spodziewałem się, że zwykły najemnik z przypadku, którego z zamysłu mieliśmy potraktować jako narzędzie, okaże się kimś kogo szczerze będziemy chcieli mieć u swojego boku. Że okaże się kimś, komu będę mógł zaufać by bronił moich pleców, by stał u mojego boku z najbardziej zagorzałych bitwach Od początku nie ufaliśmy mu za bardzo, staraliśmy być przezorni, ale tego dnia, widzę jak staję się naszym bratem, pytanie tylko czy on sam będzie chciał nim zostać. Obserwowałem go bacznie, każdy jego ruch. Wniosek mam jeden, on już dawno kierował się drogą, którą my podążamy, on już dawno znał jej wartości i trzymał je w sobie głęboko. Jutro mam zamiar podjąć dość pochopny krok, nie mam pewności czy wyjdzie z tego coś dobrego, ale czuję, że to właściwy wybór, wybór, który jestem winny jemu i jeśli jego opowieści są prawdziwe, to i jego dawnej rodzinie, ojcu, którego stracił. Dzięki temu, może zyska nową rodzinę, nowych braci i siostry. Nie mam pewności, jedynie czas może pokazać jak naprawdę się to skończy” -Malear

Szóstka Mandalorian sprowadziła Zastavę do swojej siedziby, kryjówki na Sorgan. Resztę nocy spędzili oni przy ognisku, nie mogli w końcu odpuścić oblania takiej akcji. Zostali tam przywitani, przez wielu ich braci, zostali przywitani jak bohaterowie, jedynie widok najemnika budził pewne zdziwienie i wątpliwości. Ranni zostali zabrani do zbadania i zasłużonego odpoczynku. Gdy tylko rozpoczęły się opowieści prosto z linii akcji, obecność Zastavy szybko przestała być czymś dziwnym, z minuty na minutę, opowieści lały się tak samo szybko jak trunki podawane z rąk do rąk. Smutek i żale chociaż na chwilę przestały dla nich istnieć. Młody najemnik widział w nich nową rodzinę, zwłaszcza w szóstce, dzięki której poznał swoje umiejętności do samego dna, dzięki której poznał wartości których uczył się za młodu i których szukał całe swoje życie. Noc mijała szybko, za to ogień rozpalony w sercach wojowników podczas tej walki nie gasł a wręcz każde słowo podsycało go bardziej. W Zastavie zostało rozpalone to co dawno temu stracił. Niestety w końcu noc musiała nadejść końca. Wszyscy udali się na zasłużony odpoczynek. Prawie wszyscy, jedynie radnych klanu wraz z zbrojmistrzem czekała długa rozmowa. O samym świcie, Zastavę obudził znajomy głos. Głos Malear’a, dowódcy oddziału, z którym walczył ramię w ramię ostatniej nocy. O samym świcie w pełnej zbroi. Mimo krótkiego snu, zaskoczenie i przyzwyczajenia wzięły górę, momentalnie zeskoczył z swego łoża by dobrać broń i być gotowym na cokolwiek go czeka. Zanim zdążył to zrobić. Dowódca złapał go za rękę, przerwał mówiąc, że w tej chwili walka nie będzie konieczna. Udali się do wydrążonej w ziemi hali, gdzie czekała reszta wciąż pełnych tajemnic postaci. Na samym środku czekał jeden z klanowych zbrojmistrzów, wraz z pakunkiem, którego Zastavie udało się zabezpieczyć, otwarty, pusty. Gdy przed piecem rzemieślniczym zobaczył stół, a na nim pełny pancerz średni skrojony perfekcyjnie pod jego potrzeby, doznał uczuć, które poczuł jedynie, gdy dostał do swych dłoni swoją pierwszą, własną, broń palną. Przypadkiem odnalazł skradziony przez imperium Beskar który teraz rykoszetem będzie bił w ich trzewia. Wszystkie oczy były skierowane na niego, starszyzna spoglądała z spokojem. Przed nim stanęła osoba, która zawdzięcza mu życie, Malear… 30 sekund ciszy, najdłuższej ciszy w życiu “Siódemki”. Po ciszy usłyszał powolne, spokojne słowa: “Ni kar’tayl gar gai sa ad”. Podprogowo tej nocy został przygotowany do tych słów, słyszał je, szłyszał opowieści, nie wiedział natomiast czy kiedykolwiek będzie dane mu je wypowiedzieć. Przełknął ślinę i ze drżącym głosem pełnym nadziei wykrztusił: “Ni kar’tayl gar gai sa buir”. Było to jego drugie narodzenie na nowo. Narodzenie w nowej rodzinie. Wśród nowych braci i sióstr, tych których stracił dawno temu. Takich który ponownie bez próśb o nic w zamian przygarnęli go w swe szeregi. Rozpoczęło się jego nowe życie, rozpoczęła się nowa podróż. Rozpoczęło się coś, czego właśnie szukał przez te wszystkie lata. Coś czego częścią od zawsze chciał być.


Społeczność
  *Newsy
*Nadchodzące wydarzenia
*Ostatnie komentarze
O nas
About us
Über uns
*Członkowie
*Struktura
*M`Y w akcji
*Historia Organizacji *Regulamin
*Rekrutacja
*Logowanie
M`y naInstagramie
M`y na Facebooku
Kontakt: kontakt@mandayaim.com
Copyright © 2009-2023




Powered by PHP-Fusion copyright © 2002 - 2024 by Nick Jones.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3. 23,800,865 unikalne wizyty