| |
Imię: |
Liyu Awaud
|
Pseudonim artystyczny: |
Liyu
|
Kryptonim operacyjny: |
|
Ranga: |
Mando`ad
|
Planeta pochodzenia: |
Mandalora
|
Kolor oczu:: |
|
Kolor włosów: |
|
Urodziłam się w jednym z klanów z Mandalory jako młoda mandalorianka Liyu o nazwisku, którego już nie pamiętam. Od urodzenia przejawiałam wrażliwość na Moc, co szybko zrozumiał nasz Mandalor, nakazując wyplenienie tej “szkodliwej umiejętności” a naszego klanu. Pamiętam jak rodzice mi opowiadali, że w dawnych latach osobiście walczył z Jedi i nie zaakceptuje w swoich szeregach żadnego z nich. Wszyscy wiedzieliśmy, że niewytrenowane umiejętność zanikają, jednak zanim to się stało, ktoś inny wyczuł mój dar. Pewnej nocy, kiedy miałam około 5 lat, obudził mnie straszny hałas i nagle poczułam, jak ktoś wkłada mi na głowę wielki worek. Po wielu godzinach znalazłam się w ciemnym pomieszczeniu, a przede mną stała zakapturzona postać. Usłyszałam męski, zachrypiały głos:
– Pewnie zastanawiasz się, czemu się tu pojawiłaś. Otóż masz drogie dziecko niezwykły dar Mocy, który musisz nauczyć się wykorzystywać. Ludzie, z którymi dotychczas przebywałaś chcieli zmarnować twój potencjał. Ale ja na to nie pozwolę! Nauczę cię sztuki wykorzystywania Ciemnej Strony Mocy, abyś mogła dokonać zemsty.
Takim sposobem została wcielona w szeregi sithów. Nie wiem ile tam spędziłam, może tydzień, może rok, ale zaczęłam odbywać szkolenie. Nie pamiętam teraz do końca czego mnie uczyli, bo późniejsze szkolenia całkowicie obalały nauki sithów, poza tym miała zaledwie 5 lat. Wiem, że było to dość ostre szkolenie, pełne bólu i agresji. Jedno na pewno im się nie udało - nie zapomniałam o swojej rodzinie, za którą przez ten cały czas bardzo tęskniłam.
Pewnej nocy, kiedy spałam po wyczerpującym treningu, obudził mnie przeraźliwy hałas. Usłyszałam krzyki, strzały z blastera i brzęk mieczy świetlnych. Później do mojego pokoju wszedł jakiś mężczyzna.
– Nie bój się mała – próbował mnie uspokoić, bo już otwierałam usta do krzyku – zabieram cię stąd, tylko szybko.
Tak więc po intensywnym treningu na przyszłego lorda sithów miałam zostać Jedi. Rozpoczęłam szkolenie wśród kilku rycerzy w jakimś obozie, pod okiem mojego nowego mistrza. Lata mijały, ja miałam zostać rycerzem. Jednak im bardziej zagłębiałam się w Jasną Stronę Mocy, tym bardziej zaczynałam tęsknić za rodziną, którą utraciłam. Szczerze nie podobały mi się wartości wyznawane przez Jedi, ich spojrzenie na przywiązanie, posiadanie czy nadmierna kontrola emocji. Było to zupełnie co innego niż wartości wpajane przez mandaloriańskich rodziców czy nawet sithów. W wieku 16 lat podjęłam decyzję - odchodzę z szeregów Jedi, nie kończąc treningu. Mój Mistrz nie był moją decyzją zadowolony, jednak jak na rycerza przystało, nie okazywał większych emocji. Pomógł mi wydostać się z planety, na której odbywałam trening.
Poleciałam na Coruscant, gdzie usilnie próbowałam znaleźć swoje miejsce, chwytając się różnych grup i szukając jakiejś pracy. W tych czasach było to jednak utrudnione, przez co szybko wylądowałam na ulicy. Znalazł mnie tam pewien Rokatanski kupiec, który w zamian za pomoc w przemycie i naprawie starych imperialnej broni oferował nocleg. Nazywał się Mjarin. Dzięki niemu odkryłam szarą strefę handlową Coruscant i nawiązywałam coraz więcej znajomości. Pewnego razu wysłał mnie w nieznane dotychczas rejony podziemnych barów i szemranych typów, gdzie potajemnie spotykali się przedstawiciele wielu ras galaktycznych. Podczas wyprawy w tłumie ujrzałam znane z dzieciństwa beskarowe hełmy. Serce łomotało mi jak szalone i, zapominając o celu mojego przybycia, pobiegłam za trojgiem nieznajomych.
Takim sposobem poznałam Marika, który z powrotem przypomniał mi już nieco przez lata zapomnianą kulturę Mandalorian. Od razu wiedziałam, co muszę zrobić. Natychmiast odnalazłam Mjarina i poinformowałam go o moim odejściu. Stary kupiec mocno się zdenerwował, próbując usilnie przekonać, abym została. Podejrzewam, że po prostu lata nie pozwalały mu już tak sprawnie przemycać starych blasterów i naprawiać, aby opchnąć klientom za zbyt wysoką cenę. Ja jednak byłam już zdecydowana.
W wieku 20 lat dołączyłam do klanu Awaud, w którym jestem do teraz. Traktują mnie trochę jak taką dorosłą znajdę, otrzymałam nawet hełm jednego z byłych mandaloriańskich wojowników. Pomalowałam go jednak według własnej historii: pomarańczowy, bo miał symbolizować płonący we mnie ogień i brązowy jako symbol stoickiego spokoju oraz drzewa rodzinnego, które postanowiłam znaleźć.