|
|
Relacja Fantasmagoria 2022 |
|
|
|
Fantasmagoria
Okiem Mahiyany:
Fantasmagoria… Fantasmagoria… Mimo, że do Gniezna nie mam jakoś szczególnie daleko, jak dotąd słowo to kojarzyło mi się bardziej z nazwą piosenki, której słuchałam w liceum, niż konwentem. Na szczęście skojarzenia można zbudować na nowo, bo wyjazd na Fantasmagorię był dużo lepszy niż moja ciężko-muzyczna-faza w liceum :D.
Z powodu istnienia smutnej rzeczywistości, w której niektórzy muszą pracować, na konwent dotarłam dość późno. Nie był to jednak zbyt duży problem, gdyż jest to dość mały konwencik, a miejsca na najmniejszym sleepie, jakiego w życiu widziałam, wystarczyło dla wszystkich. Miejsca nie brakowało też na prelekcjach odbywających się w trakcie konwentu, choć na chwilę zabrakło go w games roomie.
Jeśli o prelekcje chodzi to najmocniej wpadła mi w oko prelekcja “Jak internet kształtuje polszczyznę” i bardzo się cieszę, że była tak późno w piątek, bo bez problemu na nią zdążyłam. Zresztą nie tylko na nią! Poprzedzała ją prelekcja tego samego twórcy o tytule “Od kineskopu do automatu – narodziny dwunastej muzy” i biorąc pod uwagę jak się przedłużyła, warto było przyjść też i na nią. Ostatecznie okazała się równie pełna rozważań lingwistycznych co prelekcja o polszczyźnie, co nie jest zaskakujące, gdyż jak się okazuje, prowadził je student lingwistyki komputerowej. Jednak nawet tak wysokie kompetencje nie pozwoliły nam na ustalenie definicji gry komputerowej oraz gry wideo. Badacze na zawsze pozostaną niezgodni w tym temacie…
Po większym lub mniejszym wymęczeniu pleców spaniem w sali gimnastycznej, z wielką radością zaobserwowałam kompletny brak kolejki do pryszniców, z czego od razu skorzystałam. Mimo, że zostałam zaatakowana przez pręt, na którym wisiała zasłonka, oceniam te prysznice bardzo pozytywnie. Ciekawe jest jednak, że większość konwentowych łazienek nie posiadało luster.
Co prawda Fantasmagoria nie oferowała na miejscu żadnej własnej gastronomii, ale do użytku uczestników była “Kafeteria”, gdzie można było przyjść z własnym jedzeniem i zjeść je przy stole (co za luksusy!). Utrudnieniem okazała się niestety niedziela niehandlowa, podczas której Gnieźnieńskie Żabki otwierały się dopiero o 10, co już potrafiło nachodzić na prelekcje, na które chciało się iść. Swego rodzaju ratunkiem była darmowa zupka, którą można było dostać na sleepie. Ostatecznie nie miałam okazji jej spróbować, ale pachniała dobrze :).
W sobotę również odwiedziłam kilka prelekcji. Najlepiej, jak dla mnie, wypadła ‘Do dna! Alkohole i inne używki w “Gwiezdnych wojnach”’, autorstwa Magdaleny Stawniak, którą skądinąd kojarzę. Zresztą wszyscy uczestnicy Fantasmagorii prawdopodobnie kojarzą wystawę jej fotografii, którą można było podziwiać w jednym z łączników, a nawet wziąć udział w oprowadzaniu po niej z samą autorką. Podczas prelekcji nie tylko dowiedzieliśmy się podstawowych informacji na temat alkoholi w Gwiezdnych Wojnach, ale i przygotowaliśmy zarys fabuły dla kolejnej książki z uniwersum. Jeśli czyta to ktoś z Disneya to niech koniecznie się odezwie do Magdaleny! Nie pożałujecie :D.
Najgorzej za to wypadło “Elektronika artystyczno-praktyczna - bad apple na oscyloskopie”. Ja, jako osoba nie ogarnięta elektronicznie, nie rozumiałam za wiele, a mój towarzysz, jako osoba z wykształceniem elektronika, musiał wyjść bo nie mógł wytrzymać błędów w prezentacji. Zresztą nie był to jedyny problem. Przepinanie kabelków zajmowało na tyle dużo czasu, że publiczność ewidentnie zaczynała się nudzić, a dodatkowo w sali panował… um… bałagan. Wszędzie leżały puste kartony po pizzie i puste puszki po energetykach. Szkoda, bo temat wydawał się ciekawy…
Wyjątkowo spędziłam też dużo czasu w games roomie. Wielkim szokiem było dla mnie, że wolontariusz po usłyszeniu, że nie wiemy jak się gra w wypożyczaną planszówkę, wstał i poszedł z nami żeby nam wszystko wytłumaczyć. Może i nie pojawiam się jakoś super często w games roomach, ale nigdy mi się jeszcze coś takiego nie zdarzyło. Super sprawa!
W niedzielę zostało mi jeszcze kilka prelekcji, ale najlepsza okazała się odbywać poza terenem konwentu. Kompletnie zaplanowanym i nie wynikającym z mojego zapominalstwa było to, że na poszukiwania magnesu dla mamy wybrałam się dopiero w niedzielę. Wracając ze zdobyczą, zerknęłam do środka muzeum ziemniaków żeby na szybko ocenić co tam w ogóle jest. Okazało się, że był tam bardzo miły pan antropolog, który trzymając w ręce tarkę do prania zaprosił mnie do dołączenia do słuchaczy jego opowieści. Bez problemu pojawiłam się w połowie jednej tury opowiadania i zostałam do połowy kolejnej, więc bez względu na to kiedy tam traficie, serdecznie polecam usiąść na chwilę i dowiedzieć się wielu bardzo ciekawych rzeczy o pozornie nieciekawych ziemniakach :).
I z takim pyrowym akcentem konwencik dobiegł do końca. Mam słabość do tak małych konwencików, plus pandemiczna tęsknota za spotkaniami fanów fantastyki jeszcze chyba we mnie nie do końca wygasła, więc bardzo się cieszę, że pojechałam. A wrócić muszę. Nie zdążyłam zobaczyć Bramy Gnieźnieńskiej, a to chyba nie przystoi ^^.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|