Okiem Mahiyany:
Ile to już czasu minęło odkąd byłam na konwencie “na żywo”? Wydaje się, że minęła wieczność. W szczególności od poprzednich Dni Fantastyki tak jakby upłynęły z trzy życia, a może i nawet więcej…?
Pierwszy raz od wielu lat udało mi się dotrzeć na DFy w piątek. Byłam wyjątkowo zmotywowana żeby to zrobić, bo na sobotę miałam już od dłuższego czasu zaplanowany inny wyjazd. Między innymi z tego powodu bardzo późno się zdecydowałam, że w ogóle się pojawię na tym konwencie, ale mimo późnej decyzji, udało mi się jeszcze zapisać na atrakcje które mnie interesowały. Było to o tyle ważne, że w tym roku na większość atrakcji trzeba było się zapisać wcześniej i osobno za każdą zapłacić. Oczywiście, jak co roku, wejście na teren parku, gdzie znajdowały się stoiska z gadżetami, scena główna i strefa fantastyka open, było za darmo.
Podobnie jak 4 lata temu, przed samym konwentem odwiedziłam jedną z moich ulubionych kawiarni - Black Point Cafe. Była to dość spontaniczna decyzja, ale zdecydowanie poprawiła, już i tak bardzo udany, weekend. Kiedy zostało mi już mało czasu do pierwszej atrakcji, dopiłam kawkę i wyruszyłam w stronę konwentu. Po dwóch okrążeniach wokół zamku bardzo mocno zatęskniłam za informatorem z załączoną mapką. Ogólnie bardzo mi brakowało informatora, bo sprawdzanie rozpiski atrakcji na stronie było bardzo niewygodne. Bardzo brakowało mi też identów, bo jednak są one odpowiedzialne za szybkie rozpoznawanie konwentowiczów a do tego, wiele ludzi, w tym ja, je kolekcjonuje. Oczywiście DFy od kilku lat dawały gumowe bransoletki zamiast tradycyjnych identyfikatorów, ale szczerze mówiąc tym bardziej żałowałam, że nic takiego nie mam. Jednak szybko zauważyłam, że wiele osób ma takie bransoletki i w końcu, poinstruowana przez jednego z gżdaczy, wyruszyłam do czegoś, co można by nazwać Akredytacją żeby zdobyć taką opaskę.
— Dzień dobry, czy można kupić taką opaskę na rękę?
— Nie można. One są częścią wejściówek na atrakcje.
— To mogę kupić wejściówkę na atrakcje?
— Może pani. Na jaką?
— ... na Dni Fantastyki?
— Ale tak się nie da.
— …
— ...może pani kupić wejściówkę do games roomu.
— O, super i wtedy dostanę opaskę?
— Tak.
— To poproszę
Nawet nie wiem, gdzie był ten games room.
Ogólnie dość nietypowym było pojawienie się na DFach bez wchodzenia do samego zamku. (Na terenie parku zostały umieszczone przenośne toalety, co zdecydowanie ułatwiło ten wyczyn.). Mimo to, myślę że mogę te Dni Fantastyki uznać za najlepsze na jakich byłam, bo były pełne tego co Maje lubią najbardziej - warsztatów <3
Pierwszym warsztatem, na który się zapisałam, było repuserstwo organizowane w Kręgu Mostów przez Dzieła z Weny Zrodzone. Okazało się jednak, że nawet konwentowa mapka nie pomogłaby mi znaleźć stoiska, które jeszcze się nie rozłożyło. Po usłyszeniu dramatycznej historii powstałego opóźnienia zaproponowałam pomoc z rozkładaniem, bo nie dość że autentycznie nie miałam nic innego do roboty to po prostu lubię pomagać z takimi rzeczami (aż mi się Holokron 2019 i Medalikon 2019 przypominają). Nie bez powodu kiedy napotkany znajomy spytał mnie co my tu robimy odpowiedziałam, że jestem na warsztatach z rozkładania namiotu. Sprawa okazała się naprawdę skomplikowana! Manda’Yaimowy namiot dużo zyskał w moich oczach. W momencie jak materiał już prawie był na swoim miejscu zastała nas pierwsza wielka ulewa, która ujawniła kolejne problemy z namiotem oraz dostarczyła nam zagwostki w postaci pytania - dlaczego namiot krwawi?
Kiedy w końcu namiot wydał się wystarczająco rozłożony zaczęłam walkę z miedzią pod czujnym okiem Kamila z Dzieł z Weny Zrodzonych. Zdecydowałam się na zrobienie bransoletki ze wzorem monstery, co sprawiło że nad całością siedziałam tak z 3 i pół godziny. Zdecydowanie poruszam się w tej technice dość nieporadnie, ale bawiłam się bardzo dobrze.
Nie byłam jednak w stanie zrobić całości na raz, bo byłam jeszcze zapisana na warsztaty z wykuwania słowiańskich fibuli w Kuźni Mordoru. W przeciwieństwie do niegdysiejszych warsztatów na Holokronie tym razem dostałam rękawice, skórzany fartuch i okulary ochronne. Inną różnicą było to, że kuliśmy ze stali, a nie żelaza. Jak to z pracą z rozgrzanym metalem bywa, za każdym razem kiedy już się nagrzał czekał nas swego rodzaju wyścig z czasem i przyznaję że czasami bywało ciężko. Na szczęście ostatecznie wszystkim uczestniczkom udało się wykuć po jednej fibuli. Jednak jak z takiej fibuli się korzysta pozostało dla mnie zagadką jeszcze na kilka dobrych godzin.
Praktycznie od razu po zabawie w kowalstwo poszłam na warsztaty z aromaterapii, a konkretnie robienia świeczek, organizowane przez Zapachy Sieli. Muszę przyznać, że stół z rzeczami potrzebnymi do warsztatów był najpiękniejszą rzeczą jaką widziałam na tym konwencie. Było na nim mnóstwo malutkich buteleczek z olejkami eterycznymi, trochę większe buteleczki z minerałami i kamieniami szlachetnymi oraz mnóstwo zasuszonych roślin. Zdarzało mi się kiedyś przerabiać świeczki, ale nigdy nie dodawałam do nich olejków zapachowych, a tym bardziej nie ozdabiałam ich suszonymi roślinami. Co prawda dowiedziałam się na tych warsztatach, że praca z woskiem sojowym (który ostatnio mnie bardzo zainteresował) jest dużo trudniejsza niż może mi się wydawać, ale i tak czuję się zachęcona żeby kiedyś zabrać się za samodzielne robienie takich świeczek. Zwłaszcza, że te warsztaty były naprawdę relaksujące.
Na koniec wróciłam jeszcze do Kręgu Mostów skończyć moją bransoletkę. Słońce zaczęło już zachodzić, więc końcówkę robiłam przy świetle pochodni, co zdecydowanie było bardzo klimatyczne. Wraz z końcem prac nad bransoletką nadszedł dla mnie koniec konwentowego piątku. Żal było mi opuszczać Leśnicę, bo większość stoisk w strefie Fantastyka Open zapaliło ogniska i atmosfera zrobiła się naprawdę świetna. Na szczęście powrót do domu umiliło mi towarzystwo kilku osób, które udało mi się poznać na konwencie.
Jak już pisałam, w sobotę miałam inne plany, więc pozostaje mi wierzyć że i wtedy na DFach było fajnie. Na pewno pogoda wtedy dopisała, co biorąc pod uwagę ilość stoisk w części zewnętrznej, było dość ważne.
Niedzielę konwentową zaczęłam od spacerku dookoła zamku, w celu zaznajomienia się z dostępną gastronomią i stoiskami handlowymi. Niestety nie znalazłam nic ciekawego do jedzenia, ale w kwestii gadżetów, faktycznie było z czego wybierać.
Tym razem dzień zaczęłam od warsztatów z fleczerstwa, czyli robienia strzał. Ponownie odbywały się one w Kręgu Mostów. Bardzo zaskoczyło mnie ile jest ciekawych narzędzi, które ułatwiają ten proces. W szczególności wihajster do obracania strzały o równe 120 stopni pozwalający równiutko przykleić lotki. Miałam też okazję przetestować moją gotową strzałę i w końcu, za czwartym razem, udało mi się upolować karton po pizzy! Ważne jest też to, że strzała się nie rozleciała!
Kiedy kończyłam strzałę dołączyła do mnie Karolina (słynna specjalistka od UXu i słodkich kotków w internecie). Dzięki temu ponownie odwiedziłam Black Point Cafe i nawet posłuchałam koncertu piosenek przerobionych na rpgowe.
Jednak szybko nadszedł czas na kolejne warsztaty, tym razem ze śpiewu białego, organizowane przez Martę Obrempalską, którą kojarzyłam z prelekcji o nietypowych instrumentach muzycznych. Nie jestem pewna czy udało mi się ten śpiew biały osiągnąć, ale z tego co zrozumiałam jest to metoda głośnego, ludowego śpiewania, charakteryzująca się tym, że usta otwiera się bardziej na boki niż w górę i dół. Niemniej jednak, miło było posiedzieć na trawie i razem pośpiewać śmieszne piosenki o Jasiu i innych problemach zwykłych ludzi.
Nie dotrwałam jednak do najtrudniejszej piosenki, gdyż miałam jeszcze w planach warsztaty z wykuwania bransolet z miedzi i brązu, dzięki którym po raz kolejny wróciłam do Kręgu Mostów. Podobnie jak warsztaty z repuserstwa, były one prowadzone przez Kamila z Dzieł z Weny Zrodzonych. Tym razem dostałam dużo grubszy kawałek miedzi i dużo trudniej było mi w nim wykuwać wzory. Nie chcąc znowu walczyć z monsterą przez kilka godzin zdecydowałam się na kilka znaków z głagolicy i cyrylicy, co przy okazji było dobrym punktem zaczepnym do rozmów. Tym razem klimatu warsztatom nadała burza, która próbowała dorównać piątkowym opadom. Po doprowadzeniu bransoletki do odpowiedniego kształtu, ustaleniu że ołów nie powinien nawet patrzeć na biżuterię oraz że javascript został napisany w 10 dni, moja niedziela konwentowa zaczęła dobiegać końca.
Zdecydowanie konwenty, na które jadę sama budzą moją ekstrawertyczną stronę. Choć może wszystkie konwenty przynajmniej trochę ją szturchają. Jednak niezależnie od tego która z moich stron była najaktywniejsza, świetnie było znowu móc poczuć, przynajmniej kawałek konwentowej atmosfery. Chyba jeszcze nigdy nie byłam na tylu warsztatach w tak krótkim czasie! Chciałabym więc w szczególności podziękować wszystkim prowadzącym za cierpliwość i chęć przekazania mi choć ułamka swojej wiedzy i doświadczenia oraz całej ekipie Kręgu Mostów, której najdłużej zawracałam głowy.
Do zobaczenia na następnej edycji!
|