Ścieżka wojownika
 
Ścieżka Wojownika




Mandalora. Las wokół ziem klanu Awaud.
Pierwsze promienie wschodzącego słońca obudziły młodego Mandalorianina, który najpierw ostrożnie rozejrzał się po okolicy, wsłuchując się w odgłosy lasu. Upewniwszy się, że nikogo nie ma w okolicy, spakował swój lichy dobytek, a następnie wodą z pobliskiego strumyka popił resztki złowionej wczoraj ryby. Ukrywał się już od siedmiu dni, od siedmiu dni wymykał się swojemu prześladowcy, wiedząc, że prędzej czy później będzie musiał stawić mu czoła. I dziś ten dzień nadszedł. Wiedział, że jego prześladowca jest od niego silniejszy, większy i bardziej doświadczony. Jednak nie obawiał się go, miał 13 lat, nie był już dzieckiem, a wkrótce miał stać się mężczyzną. Schował do pochwy swój krótki miecz, ścisnął mocniej zrobioną wczoraj włócznię i ruszył w głąb lasu na polanę, gdzie postanowił skonfrontować się ze swoim przeciwnikiem, który odwiedzał ją każdego poprzedniego dnia. Nie chciał, żeby wróg zaskoczył go w lesie, więc stąpał cicho i ostrożnie, starając się nie zostawiać zbyt wielu śladów. Po godzinnym marszu trafił wreszcie na upatrzoną wcześniej polanę. Następnie wdrapał się na wysokie i szerokie drzewo, gdzie przygotował sobie pozycję strzelecką. Przyszykował swoją procę oraz pociski zrobione z owoców pewnej miejscowej rośliny, które łatwo pękały, a ich sok powodował nieprzyjemne pieczenie. Liczył, że uda mu się nimi osłabić przeciwnika na samym początku walki. Skończywszy przygotowania zamaskował swoje stanowisko i czekał. Mijały długie i nudne godziny, ale Mandalorianin nie tracił czujności. Walczył nie tylko z nudą i stresem, ale również z własnym ciałem, które dopominało się zmiany pozycji, oraz odrobiny wody. Jednak wciąż czekał. Wiedział, że chwila nieuwagi, może sprowadzić na niego przegraną. Wreszcie pod wieczór jego cierpliwość została nagrodzona. Krzaki na przeciwległym końcu polany się poruszyły, a po chwili wyszedł z nich wysoki, odziany w czerwono-szarą mandaloriańską zbroję, osobnik. Intruz obejrzał dokładnie polanę, po czym przysiadł na pobliskim kamieniu i zdjął hełm by napić się wody z manierki. Był to mężczyzna w wieku około 40 lat, z krótkim zarostem i czarnymi włosami przyprószonymi siwizną. Młody Mandalorianin widząc w tym okazję przyszykował procę i szybko wystrzelił dwa pociski, celując w odsłoniętą głowę przeciwnika. Intruz tylko na to czekał, zręcznie uchylił się przed pierwszym pociskiem, a drugi odbił krótką pałką, którą wyciągnął zza pasa. Młody Mandalorianin zeskoczył z drzewa i ostrożnie ruszył w kierunku napastnika, ściskając swoją prowizoryczną włócznię. Mężczyzna spojrzał na młodzika, po czym mocniej chwycił pałkę prawą dłonią, a lewą wyciągnął długi, zakrzywiony sztylet. Mandalorianin wyprowadził szybki atak włócznią, celując w twarz mężczyzny, jednak ten bez większych problemów zablokował go ostrzem sztyletu, a pałką zdzielił chłopaka w rękę. Mandalorianin odskoczył ignorując ból i krążąc wokół mężczyzny. Po chwili ponowił atak celując w klatkę piersiową napastnika, jednak ponownie został odparty. Próbował jeszcze kilka razy, aż w końcu udało mu się wytrącić przeciwnikowi sztylet z ręki. Ten błyskawicznie sięgnął po blaster i posłał serię strzałów ogłuszających w kierunku Mandalorianina. Chłopak zręcznie uniknął strzałów i schował się za jednym z drzew. Poczekał, kiedy mężczyzna zacznie przeładowywać blaster i wtedy wyskoczył zza drzewa i rzucił włócznią, wytrącając wrogowi blaster z ręki. Po udanym ataku natychmiast sięgnął po swój miecz i biegiem ruszył w kierunku przeciwnika, który sam dobył swojego beskadu. Obaj wymieniali się istną lawiną ciosów, chłopak był szybszy i zwinniejszy, a mężczyzna silniejszy i większy. Przez długi czas żaden nie mógł zdobyć przewagi, aż w końcu mężczyzna ciął chłopaka w szyję, jednak zatrzymał ostrze, centymetr od jego gardła.
- Przegrałeś… synu - powiedział ponuro, nie opuszczając ostrza.
- Jesteś pewien, tato? - spytał chłopak, lekko się uśmiechając. Ojciec chłopaka zobaczył, że kiedy on wyprowadzał swój cios, syn wykorzystał okazję by zaatakować jego niechroniony pancerzem bok, do którego miał teraz przyłożone ostrze chłopaka.
- A więc remis - powiedział zadowolony mężczyzna. - Dobrze się spisałeś Mariku - dodał, chowając beskad do pochwy.
- Dziękuję, tato. - Marik również schował swój miecz i podniósł swoją włócznię i broń ojca. - Trochę niehonorowo z tym blasterem - zauważył.
- W walce jest niewiele honoru mój synu. Życie to nie piękna opowieść. Nie raz będziesz musiał sobie pobrudzić ręce, żeby przeżyć. I zawsze zakładaj, że twój przeciwnik nie jest honorowy ani uczciwy. Pamiętaj o tym - przykazał surowo ojciec Marika.
- Dobrze - Marik przytaknął ojcu. - To teraz ćwiczenia strzeleckie? - zapytał oglądając blaster ojca, na którym widniało jego imię, “Harel”.
- Tak. Zobaczymy, jak radzisz sobie ze strzelaniem, kiedy jesteś zmęczony - uśmiechnął się Harel. - Przygotowałem trochę ruchomych celów - dodał, wyciągając z torby kilka małych dronów.
- Super! Przynajmniej będzie to wyzwanie - zapalił się chłopak, chwytając blaster ojca. Harel bez ostrzeżenia wypuścił drony, by zaczęły latać nad polaną. Marik od razu otworzył ogień.
- Trafienie. Trafienie. Pudło. Pudło. Pudło. Cholera skup się wreszcie! - komentował mężczyzna popisy strzeleckie syna. - Trafienie. Trafienie. Trafienie. Pudło. Trafienie. Trafienie. No to było nawet niezłe - po chwili wszystkie drony leżały uszkodzone. - A teraz pozbieraj je, ciotka je w wolnej chwili naprawi - dodał, odbierając swój blaster od syna.
- Nie będzie zadowolona z tego - zauważył Marik, zbierając uszkodzone drony.
- Ran narzeka tak często, że nauczyłem się to ignorować - mruknął Harel. - No dość gadania, wracamy do domu - dodał i ruszył w głąb lasu, a Marik podążył za nim.

Po półtoragodzinnym marszu dotarli do śmigacza Harela i ruszyli w stronę rodzinnej osady. Podróż minęła im na rozmowie o błędach technicznych w walce Marika, o tym jak radził sobie przez ostatni tydzień w lesie i o dalszych przygotowaniach do jego Verd`goten. Po kilku godzinach dotarli do osady klanu i zaparkowali śmigacz przy dużym drewnianym domu na skraju osady. Z komina niewielkiej przybudówki unosił się dym.
- Oho, dziadek znowu pracuje w kuźni - zauważył Marik, wyskakując z pojazdu.
- Wykuwa broń dla ciebie. To tradycja naszej rodziny. Każdy członek naszej rodziny, kiedy przechodzi Verd`goten, otrzymuje wykonaną dla niego lub jej broń z beskaru. Zajrzyj do niego, ale najpierw umyj się i przebierz, bo wyglądasz okropnie - dodał i klepnął syna w ramię. Marik szybko się umył i przebrał w czyste ubranie, po czym pobiegł do kuźni dziadka.

Gannar przetapiał właśnie beskar, kiedy jego wnuk wszedł do kuźni.
- Witaj Mariku, jak twoje szkolenie? - zapytał dziadek chłopaka, nie odrywając się od swojej pracy.
- Całkiem nieźle, zremisowałem z ojcem - pochwalił się Marik, ciekawie przyglądając się pracy dziadka.
- No to całkiem nieźle, biorąc pod uwagę, że ostatni tydzień, kiedy siedziałeś w lesie, on po poszukiwaniach wracał do wygodnego domu - mruknął rozbawiony.
- Cóż, o to chodziło, nie? Żebym jak najbardziej zmęczony zmierzył się z kimś lepszym i wypoczętym - powiedział Marik. - Jak idzie praca? - zapytał, nie mogąc oderwać wzroku od powoli topiącego się beskaru.
- Wykonałem formę, teraz muszę roztopić beskar. To trochę potrwa, ale mam czas porozmawiać - powiedział Gannar. - Jak chcesz zobaczyć formę, to jest tam - wskazał przeciwległy kraniec kuźni. Marik natychmiast podszedł zobaczyć.
- Idealny kształt… właśnie o takim marzyłem - powiedział zachwycony.
- Przypatruję się twoim postępom z mieczem odkąd walczyłeś drewnianą zabawką jako kilkuletni brzdąc. Widziałem jak przez te lata z zabawki przerzucasz się na coraz poważniejsze wersje treningowe i wreszcie na prawdziwą broń. Widziałem, jak użyłeś pierwszy raz w walce miecza, wtedy, kiedy zabraliśmy cię z ojcem na to zlecenie na rodiańskich piratów. Miałeś wtedy ledwie 10 lat, ale kiedy odkryli twoją obecność potrafiłeś się obronić. Potrafiłeś ciężko zranić silnego i wyszkolonego zabijakę. Kto jak nie ja ma wiedzieć jaki miecz będzie do ciebie pasował - powiedział z uśmiechem Gannar.
- Dziękuję dziadku. To będzie wspaniała broń - Marik z szacunkiem skinął dziadkowi głową.
- Musi taka być. Będzie gotowa na twój Verd`goten. Jeśli tylko go przejdziesz, ale w to nie wątpię - powiedział. - Jesteś dobrym i zdolnym uczniem, a wkrótce zostaniesz dobrym Mandalorianinem. No a teraz opowiedz mi jak minął ci ten tydzień w lesie. Ciężko było? - zapytał. Przez następną godzinę Marik szczegółowo opowiadał dziadkowi, o tym jak przetrwał w lesie, gdzie spał, jak zdobywał pożywienie, jak przez tydzień unikał ojca i dopiero dziś stawił mu czoło i jak przebiegała walka. Następnie, kiedy beskar się już roztopił, Gannar zabrał się za wykuwanie broni dla wnuka, który na ten czas musiał opuścić kuźnię, bowiem mandaloriańscy kowale zazdrośnie strzegli swoich sekretów przed niewtajemniczonymi.

Tydzień później. Osada klanu Awaud

Zmęczony i poobijany Marik stał przed wodzem klanu i jego najlepszymi wojownikami i wojowniczkami w centrum osady. Mimo trwającej od lat wzajemnej niechęci, Harel stał obok wodza dumny ze swojego syna, który dziś ukończył Verd`goten.
- Mariku z klanu Awaud, dziś stajesz się mężczyzną i Mandalorianinem, pełnoprawnym członkiem naszej społeczności - powiedział z powagą przywódca klanu. - Zwykliśmy mówić, że wojownik to więcej niż jego zbroja… dziś podczas licznych prób udowodniłeś, że radzisz sobie bez niej. Jednak nasze zbroje to część naszej kultury i naszego dziedzictwa. Ta jest dla ciebie - powiedział, wskazując rozłożoną na pobliskim stole mandaloriańską zbroję.
- Będę nosił ją godnie - Marik skinął z szacunkiem głową. Jeden z Mandalorian wyjął bes’bev i zaczął grać wszystkim znaną melodię Vode An. Wkrótce wszyscy zebrani zaintonowali pieśń, która brzmiała mocno i czysto. Kiedy pieśń się skończyła, wojownicy i wojowniczki klanu skończyli mu gratulować, do Marika podeszli Harel i Gannar, który niósł podłużny przedmiot owinięty w szary materiał.
- Zgodnie z tradycją naszej rodziny, to ostrze należy do ciebie - powiedział Harel, odsłaniając solidny prosty miecz. Marik z zachwytem wziął broń do ręki. Jej prostota, solidność i precyzja wykonania były tym o czym marzył, zawsze, kiedy wyobrażał sobie swoje własne ostrze.
- Dziękuję wam. Ta broń będzie służyć wam i całemu klanowi - powiedział Marik.
- Przede wszystkim ma służyć tobie - powiedział surowo Gannar. -Teraz rozpoczynasz własną wędrówkę. I niech to będzie wędrówka ścieżką wojownika.



autor: Marik


 

Społeczność
  *Newsy
*Nadchodzące wydarzenia
*Ostatnie komentarze
O nas
About us
Über uns
*Członkowie
*Struktura
*M`Y w akcji
*Historia Organizacji *Regulamin
*Rekrutacja
*Logowanie
M`y naInstagramie
M`y na Facebooku
Kontakt: kontakt@mandayaim.com
Copyright © 2009-2023




Powered by PHP-Fusion copyright © 2002 - 2024 by Nick Jones.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3. 23,301,724 unikalne wizyty