Biegnij przez dżunglę
Zewnętrzne Rubieże, planeta Evira, lądowisko nieopodal osady Kat`Ush
3 transportowce typu Kom`rk zbliżały się do niewielkiego polowego lądowiska, znajdującego się obok osady Kat`ush. Garel wyjrzał przez iluminator i oddał się wspomnieniom, przypomniał sobie jak pierwszy raz przybył na Evirę i jak od razu znielubił planetę. Wilgotna, dzika i mroczna dżungla przylegająca do osady i pól uprawnych napawała dziwnym niepokojem. Najchętniej w ogóle by tu nie wracał, jednak oferta złożona przez burmistrza Yarela brzmiała dość interesująco i mogła przynieść znaczne korzyści “Dha Werda Verda”, a dla organizacji Garel był w stanie zrobić wszystko.
- Za pięć minut lądujemy, dowódco - powiedział potężny Mandalorianin w czerwono-szarym pancerzu.
-Dziękuję, Tylexan - Garel skinął mu lekko głową. - Kiedy wylądujemy, dopilnujesz rozładunku sprzętu. Miejscowi nie stanowią zagrożenia, ale pilnuj żeby nie kręcili się wokół statków. Na wszelki wypadek - powiedział.
- Tak jest - odpowiedział Tylexan i dołączył do drugiego pilota. Wkrótce statki gładko wylądowały obok osady, a z ich pokładów wyszedł 30-osobowy oddział Mandalorian w różnokolorowych pancerzach, większość od razu zajęła się rozładunkiem licznych skrzyń i kontenerów, a Garel, w towarzystwie felcatańskiej w czerwono-czarnym pancerzu oraz potężnej trandoshanki w pomarańczowym, udał się w głąb osady.
Osada liczyła może kilkuset mieszkańców, głównie ludzi, żyjących w niewielkich piętrowych, drewnianych domach. Miasto wyglądało czysto i dostatnio, a otoczone było wysokim na 4 metry kamiennym murem. Szerokie uliczki pełne były kramów rzemieślników i rolników zachwalających swój towar. Zbroje i broń Mandalorian robiły wrażenie na miejscowych, którzy szybko schodzili im z drogi, kiedy kierowali się do największej budowli w mieście - do siedziby burmistrza. Przy wejściu do dwupiętrowej kamiennej posiadłości zatrzymało ich kilku strażników w skórzanych pancerzach i uzbrojonych w pamiętające wojny klonów blastery. Jako że byli oczekiwani przez burmistrza, nie spędzili zbyt wiele czasu pod bramą.
- Jeśli tak uzbrojeni są ich najlepsi strażnicy, to nie dziwię się że potrzebowali nas do pomocy - mruknęła felcatanka.
- Verd ori`shya beskar`gam, vod`ika 1- powiedziała sykliwym głosem trandoshanka.
- No wiem, Rassa, wiem, ale są jakieś granice. Zresztą na wojowników to mi tamci strażnicy nie wyglądali - parsknęła Mandalorianka.
- Ciesz się Taura, dzięki temu mamy robotę - powiedział Garel.
- Racja, dowódco - przytaknęła Taura i już nie komentowała stanu evirańskich strażników. Posiadłość burmistrza była skromnie urządzona i widać, że pełni bardziej użytkową niż reprezentacyjną rolę. Przed wejściem do gabinetu burmistrza poproszono ich o pozostawienie broni, której było tyle, że mało brakowało, a stół na którym ją złożyli pękłby na dwie części. W gabinecie za masywnym drewnianym stołem siedział mężczyzna około 60 lat w prostej, ale eleganckiej tunice i dopasowanych do niej spodniach.
- Proszę proszę, Garel Vaugn, cieszę się że cię widzę - powiedział z uśmiechem, wstając zza stołu i wyciągając rękę do Mandalorianina.
- Burmistrzu Yarel. - Garel uścisnął dłoń mężczyzny - To moja adiutantka Taura Fidor - wskazał felactankę - i doradczyni Rassa Harut. - pokazał na trandoshankę.
- Miło mi poznać - uśmiechnął się serdecznie starzec. - Siadajcie, siadajcie - wskazał krzesła. - Napijecie się czegoś? - i nim usłyszał odpowiedź, wyjął z kredensu zakurzoną butelkę koreliańskiej brandy i napełnił niewielkie szklaneczki, które podsunął gościom.
- Dziękuję za miłe przyjęcie burmistrzu... ale nie chciałbym marnować czasu - Garel delikatnie odsunął szklankę. - Przywiozłem ze sobą 30 gotowych do walki i uzbrojonych po zęby Mandalorian, pokaż co masz w zamian - dodał. Burmistrz otworzył szufladę biurka i wyjął stary datapad i podał go Garelowi.
- Ten datapad zawiera informację o prastarej sithyjskiej świątyni na Zewnętrznych Rubieżach, która pełniła rolę skarbca, gdzie gromadzono łupy zdobyte na Mandalorianach - wyjaśnił burmistrz. - Uznałem że może was to zainteresować - dodał. Garel w milczeniu czytał wyświetlające się na datapadzie informacje.
- Skąd to masz? - zapytał po chwili. - I gdzie są współrzędne świątyni? - zapytał Mandalorianin.
- 3 lata temu naszą osadę odwiedził pewien Jedi, chciał kupić trochę zapasów na podróż, zapłacił tym datapadem, mówił że może być sporo wart dla pewnych ludzi. A współrzędne otrzymacie po wykonaniu zadania - odpowiedział burmistrz pociągając łyk brandy.
- W porządku - zgodził się Garel - To co to za robota? - zapytał.
- Trochę bardziej skomplikowana niż poprzednio… - zaczął Yarel.
- Poprzednio? - zdziwiłą się Rassa.
- Tak poprzednio. Wasz dowódca już tu pracował. Ile to lat temu było? Osiem? - próbował sobie przypomnieć burmistrz.
- Dziewięć - poprawił Garel - I tak pracowałem tu. Jako wolny strzelec. Czyli rozumiem, że wasze obecne problemy są takie jak wtedy? - zapytał.
- Zgadza się - przytaknął burmistrz.
- A moglibyście nas oświecić? - prychnęła zniecierpliwiona Rassa.
- Oczywiście, ale usiądź wygodniej bo to dłuższa historia - powiedział burmistrz, po czym odchrząknął i zaczął opowieść:
- Evira to spokojna planeta. Jesteśmy na uboczu i nikomu nie wadzimy. Z rzadka zajrzy do nas któryś z zaprzyjaźnionych handlarzy i w zamian za miejscowe zioła lecznicze i przyprawy dostarcza nam części zamienne, narzędzia, czasem jakieś nowinki technologiczne. Nie ma tu zbyt wielu osad, jest nasza i jeszcze 3 inne kilka dni drogi stąd i może kilkadziesiąt farm. Nigdy nie interesowali się nami jacyś “obcy wrogowie”, ani piraci, ani łowcy niewolników. Wojny klonów i rządy Imperium też nas ominęły. Żyjemy tu spokojnie i w miarę bezpiecznie. Dlaczego mówię “w miarę”? Otóż są na tej planecie miejsca do których... nikt zdrowy na umyśle nie powinien się zapuszczać. Mowa tu o przylegającej do naszych osad dżungli. Większość z tych, którzy do niej weszli już nigdy nie wrócili, a jeśli wrócili, to o ile szybko stamtąd nie uciekli, wrócili odmienieni...
- Odmienieni? - zapytała Taura - W jaki sposób?
- Milczący. Ponurzy. Przerażeni. I za żadne skarby nie chcący zbliżać się do dżungli - odpowiedział burmistrz. - Niewiele udało się od nich wyciągnąć. Tylko wzmianki o jakichś ruinach i dziwnych głosach, strasznych widmach i bestiach. Na ile to prawda, a na ile majaczenia szaleńców - tego nie wiemy. I szczerze? Niespecjalnie nas to obchodzi. Po prostu większość ludzi nie zapuszcza się do dżungli i mamy spokój. Czasem jakaś banda gówniarzy zapuści się tam dla żartu czy idiotycznej próby udowodnienia swojej odwagi i dorosłości, ale zwykle nie przebywają tam więcej niż kilka godzin, więc nie zapuszczają się dostatecznie głęboko. Z rzadka zdarza się że ktoś głupi zostanie tam dłużej i nie wraca, ale nie jest to na tyle duża liczba ludzi żeby było się czymś martwić. Nauczyliśmy się z tym żyć po prostu. Jednak 9 lat temu coś się zmieniło... zaczęło się od spustoszenia dwóch farm niedaleko osady. Znaleźliśmy tylko kałuże krwi i ślady walki, ale żadnych ciał. Kilka dni później coś zaatakowało osadę. Dwie kolejne rodziny zostały wyrżnięte. Zaczęliśmy wystawiać strażników, ale i oni ginęli. Wtedy na planetę przypadkiem trafił wasz dowódca - skinął głową Garelowi.
-Tia miałem pewne problemy z piratami, uszkodzili mi zbiorniki paliwa i musiałem natychmiast lądować, ta planeta była najbliżej. Czysty pech i przypadek - wtrącił Garel
- Dla nas szczęście, nie pech - uśmiechnął się lekko Yarel i kontynuował:
- W zamian za paliwo i naprawę statku wasz dowódca zgodził się pomóc nam z naszym problemem. Przeszkolił strażników, skontrolował stan uzbrojenia, nadzorował budowę muru i kiedy znowu zostaliśmy zaatakowani wciągnęliśmy przeciwnika w pułapkę. Nie obyło się bez strat, ale odparliśmy te istoty - wzdrygnął się na same wspomnienie.
- Istoty? A kto to w końcu był? - zapytała Taura.
- Ciężko powiedzieć... przypominali ludzi. Więcej - część starszych mieszkańców rozpoznało wśród zabitych swoich zaginionych krewnych czy znajomych, chociaż z trudem. Fizycznie...fizycznie już nie bardzo przypominali ludzi. Żółte oczy, trupio blada albo szara skóra, długie szpony zamiast dłoni, wystające kły zamiast zębów, znacznie szybsi i silniejsi od zwykłych ludzi, wydawali z siebie zwierzęce odgłosy. Po odparciu ataku nie pojawili się już więcej - wyjaśnił Yarel.
- Aż do teraz? - zgadła Rassa.
- Dwa tygodnie temu straciliśmy kontakt z sąsiednią osadą. Wysłałem posłańca, ale i on przepadł. Wysłałem drugiego, on również przepadł. 4 dni temu znaleźliśmy potwornie okaleczonego trupa w rzece. Postawię wszystko co mam na to, że to co stało wtedy za atakami wróciło - westchnął ponuro starzec.
- Ludzie nie wydają się specjalnie tym przejęci - zauważyła Taura.
- Bo poza garstką strażników nikt nic nie wie. Nie chciałem doprowadzić do paniki. Tego samego dnia kiedy znaleźliśmy ciało, wysłałem wiadomość do waszego dowódcy i oto jesteście - wyjaśnił burmistrz. -Teraz kiedy znacie sytuację i nagrodę błagam was o pomoc - dodał i spojrzał na nich z nadzieją w oczach.
- Nie po to tyle lecieliśmy, żeby wracać z niczym, a nagroda jest bardzo satysfakcjonująca. W tej sithyjskiej świątyni mogą być znaczna ilość skarbów i mandaloriańskich artefaktów - powiedział Garel - Podzielimy oddział na trzy mniejsze. Dziesiątka zostanie w osadzie, tak na wszelki wypadek, druga dziesiątka weźmie jeden ze statków, dwóch przewodników i poleci sprawdzić tamtą osadę, ja wezmę trzeci oddział, udamy się w głąb dżungli, wytropimy przeciwnika i unicestwimy źródło zagrożenia - zdecydował.
- Dziesięć osób? Przeciwko tym istotom? Nie za mało trochę? - spytał z wahaniem burmistrz.
- Będziemy utrzymywać łączność z pozostałymi oddziałami, dzięki statkom będą mogli nam szybko ruszyć na pomoc jeśli będziemy jej potrzebować. Poza tym nie doceniasz moich ludzi - powiedział Garel, na którego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
- Doceniam. Dlatego zwróciłem się od razu do was - powiedział burmistrz, wstając zza biurka - A teraz wybaczcie... czeka mnie trudne oświadczenie, muszę wyjaśnić mieszkańcom waszą obecność. Czas powiedzieć im prawdę, liczę że wasza obecność i obietnica pomocy wystarczą żeby nie wybuchła panika. Kiedy skończę, to przyślę wam przewodników, którzy zaprowadzą was do drugiej osady - dodał.
- Świetnie, będziemy czekać na lądowisku, również musimy się przygotować - powiedział Garel, wstając. Trójka Mandalorian pożegnała się z burmistrzem i udała się na lądowisko, mijając mieszkańców, którzy po otrzymaniu komunikatu z głośników spieszyli na główny plac, chcąc wysłuchać przemowy burmistrza.
- Ciekawa robota, muszę przyznać - powiedziała Rassa. - Zwykle mieszkańcy chcą żeby pozbyć się piratów, łowców niewolników czy innych bandytów. Ewentualnie jakichś drapieżników. A tu? Wygląda na to że zapolujemy na “potwory” - parsknęła śmiechem.
- Nie lekceważ ich - mruknął Garel. - Walczyłem z tym “potworami” i wcale nie są łatwym przeciwnikiem, ale miejscowi też przesadzają. Żebyście widziały co się wtedy tu działo dziewięć lat temu. Mieszkańcy nie wychodzili z domów, zamykali się na noc w piwnicach, a z ich strażników nie było wielkiego pożytku w walce. Ale teraz zajmiemy się tym po mandaloriańsku, skutecznie i profesjonalnie - dodał.
- No i to chciałam usłyszeć - Rassa wyszczerzyła zęby w uśmiechu i odruchowo pogłaskała kolbę swojego karabinu snajperskiego.
Wróciwszy na lądowisko Garel wraz ze swoimi przybocznymi zastał resztę swoich podkomendnych zwartych i gotowych, sprzęt sprawdzony i wyładowany, a statki zabezpieczone.
- Dobra robota, Tylexan - Garel pochwalił potężnego Mandalorianina, który podszedł się zameldować. - Zbierz ludzi, czas przedstawić im szczegóły roboty - dodał. Kwadrans później Mandalorianie słuchali przemówienia dowódcy. Garel opowiedział całą historię, przedstawił jaka czeka ich nagroda i na koniec powiedział:
- Owszem, te stwory są groźne, ale da się je zabić jak wszystko inne. Ich “taktyczne umiejętności” ograniczają się do tego żeby zaatakować całą grupą, potem już nie ma żadnego współdziałania, walczą w furii i na oślep; osłońcie dobrze szyję, gdyż mają w zwyczaju atakować gardło, zbroję dają wam sporą przewagę, ale nie dajcie się przewrócić i przyszpilić do ziemi bo wtedy wasze szanse na przeżycie mocno spadną. Tylexan, ty weźmiesz Tracinya, dziewięciu ludzi i dwóch miejscowych i udacie się sprawdzić tą drugą osadę. Ja, Rassa, Taura, Akan, Barukh, Mav, Domarad, Shyla, Karam, Vaal i Oren idziemy do dżungli. Reszta zostaje, pilnuje sprzętu i osady. Miejscowym można zaufać, ale niech nie kręcą się wokół naszego sprzętu. Prudii i Kyr`am mają być gotowe do walki. Zrozumiano? - spytał, odpowiedział mu zgodny pomruk. Garel spojrzał uważnie na swoich podwładnych po czym zaczął mówić, najpierw cicho, stopniowo coraz głośniej, aż ostatnie słowo rozbrzmiało głośno i donośnie:
- Oya`cye, Kyr`am, Mare`cye, Darasuum!
- Oya! Oya!2 - odpowiedziała okrzykiem reszta Mandalorian.
Zewnętrzne Rubieże, planeta Evira, gdzieś w głębi dżungli
Grupa Mandalorian przedzierała się przez gęstą dżunglę. Ciężkie i wilgotne powietrze utrudniało oddychanie, dlatego większość oddziału zdjęła hełmy. Pomni wcześniejszych opowieści Mandalorianie byli w stałej gotowości bojowej. Na przedzie oddziału szła Rassa, która dzięki naturalnym predyspozycjom łowieckim idealnie nadawała się na zwiadowczynię. Każdy z członków i członkiń oddziału niósł plecak z zapasami, amunicją i ładunkami wybuchowymi.
- Szefie, byłoby łatwiej gdybyśmy mogli wypalać sobie ścieżkę - mruknął jeden z Mandalorian.
-Tylko wtedy moglibyśmy zapomnieć o jakiejkolwiek dyskrecji... no i szkoda amunicji - odpowiedział Garel, tnąc jednym ze swoich beskadów3 zarośla.
- No, i tak niespecjalnie wychodzi nam to skradanie, prawdę mówiąc czuję, że idziemy bez konkretnego celu licząc, że tamte stwory same na nas wpadną - dalej marudził Mandalorianin.
-Nie idziemy bez celu. Idziemy jak najgłębiej w dżunglę, tam rozbijemy obóz na noc, przygotujemy pułapki i jeśli dopisze nam szczęście zwabimy stwory. Kiedy zaatakują, odeprzemy je, a następnie wyśledzimy ich kryjówkę idąc po ich śladach i zniszczymy ją i ich niedobitki - cierpliwie wyjaśnił Garel.
- Ma sens - przyznała jedna z Mandalorianek. - Ale czemu nie zrobiliśmy tego w okolicach osady? - spytała.
- Po pierwsze, jest większa szansa, że wpadną w naszą pułapkę przy małym obozowisku niż przy dużej osadzie, którą mogą zaatakować z różnych stron. Po drugie, nie ryzykujemy niepotrzebnych ofiar po stronie mieszkańców osady, a po trzecie skracamy sobie długość tropienia; według opowieści te istoty żyją w głębi dżungli, więc im głębiej wejdziemy tym teoretycznie bliżej ich legowiska będziemy, a teraz zamknijcie się i wypatrujcie zagrożeń - odpowiedział zniecierpliwiony Garel. Rozmowy ucichły i Mandalorianie ponownie skupili pełną uwagę na obserwowaniu dżungli. Im głębiej szli w dżunglę, tym bardziej niespokojni się stawali. Jakby coś złego wisiało w powietrzu, które stawało się coraz cięższe. Przedzierając się przez gęste zarośla mieli uczucie, że dżungla na nich napiera i osacza ich. Tylko Rassa i Garel czuli się w miarę swobodnie i podtrzymywali resztę na duchu. Co jakiś czas udawało im się połączyć z Mandalorianami w osadzie, ale bezpośrednia łączność z oddziałem Tylexana była już niemożliwa, najwidoczniej odległość była zbyt duża.
- CO JEST? - wrzasnął jeden z Mandalorian i przyjął pozycję strzelecką, cała reszta dobyła blasterów i spojrzała w stronę, w którą patrzył Mandalorianin.
- Co jest Domarad? Co zobaczyłeś? - spytała Taura.
- Tam! Między drzewami! Jacyś ludzie! - odpowiedział zdenerwowany Domarad
- Rassa, Karam za mną - powiedział Garel, idąc to sprawdzić. Wrócili po kilku minutach.
- Domarad, nic tam nie nie ma. Żadnych śladów, żadnych połamanych gałęzi czy liści, żadnych odcisków na ziemi. Rassa sprawdziła to dobrze - powiedział Garel przyglądając się bacznie Domaradowi.
- Mówię wam, coś tam było - wciąż zdenerwowany Mandalorianin ściskał swój blaster.
- Dobrze, uspokój się i powiedz co widziałeś - Garel usadził go na pobliskim pniu.
- To...wyglądało dziwnie. Widziałem kilka bladych postaci, jedna miała mandaloriańską zbroję. Dostrzegłem ich kątem oka, a kiedy się odwróciłem wyszczerzyli się w upiornym uśmiechu, wtedy złapałem blaster i krzyknąłem - Domarad trochę się uspokoił, ale reszta oddziału dziwnie na niego patrzyła.
-Może to tylko zmęczenie i stres - wtrąciła Taura.
-Może... a może to coś innego - mruknęła Rassa czujnie lustrując teren. Garel wygrzebał komunikator.
-Ciryk, zgłoś się - rzucił do komunikatora, łącząc się z jednym z Mandalorian, którzy zostali w osadzie.
- Tu Ciryk, dowódco - po chwili usłyszeli odpowiedź z komunikatora.
- Ciryk, czy wysłaliście kogoś za nami do dżungli? Albo wiecie czy Tylexan to zrobił? - spytał Garel.
- Nie. Zgodnie z rozkazem pilnujemy osady, a Tylexan zabrał swój szwadron do drugiej osady, za 2 godziny powinni tam dotrzeć, rozmawiałem z nimi 5 minut temu - w głosie Ciryka słychać było autentyczne zdziwienie.
- W porządku, kontynuujcie misję, bez odbioru-powiedział Garel i rozłączył się.
- To wszystko jakieś dziwne... brałeś coś Domarad? - jedna z Mandalorianek trąciła go w ramię.
- Odpieprz się Vaal. To nie jest śmieszne - burknął w odpowiedzi.
- Dobra, siedząc tu nic nie zdziałamy, może to przywidzenie, może Domarad naprawdę coś widział. Hełmy na głowę i wzmożona czujność. Ruszamy - rozkazał Garel i cały oddział ruszył w dalszą wędrówkę, później jeszcze trzykrotnie zatrzymywali marsz, bo ktoś zobaczył jakieś postacie między drzewami i tak jak w pierwszym przypadku nie znaleźli żadnych śladów, co tylko potęgowało zdenerwowanie i stres. Pod wieczór udało im się znaleźć dobre miejsce na obóz - niewielką polanę u podnóża ogromnego drzewa, na tyle szerokiego że do jego objęcia potrzeba by 10 dorosłych mężczyzn. Mandalorianie sprawdzili teren, ustalili warty, przygotowali pułapki i miny wokół obozu, po czym rozpalili ogniska i mogli wreszcie trochę odpocząć. Taura zaparzyła garnek shigu, a reszta wypakowała suchy prowiant - suszone mięso, chleb haarshun i ciasto uj.
- Zjedzcie tylko tyle żeby nie opaść z sił - rozkazał Garel - Czeka nas ciężka walka i nie chcę żeby ktoś zginął tylko dlatego, że za bardzo się objadł - dodał, a reszta przytaknęła mu. Przy kolacji omówili plan obrony obozu. Rassa i Akan miały zająć pozycję snajperskie na drzewie i osłaniać oddział z góry. Reszta miała skupić się wokół drzewa i odpierać stwory, które żeby się do nich dostać musiały przebić się przez linię pułapek. Planowanie obrony obozu pozwoliło chociaż na chwilę zapomnieć o dziwnych postaciach tudzież przywidzeniach widzianych w dżungli. Godzinę po tym, jak skończyli planować i trochę odpoczęli, usłyszeli z dżungli dziwne ryki i wycia.
- Wszyscy na pozycje - rzucił Garel, dobywając miecza i blastera. Rassa mimo mechanicznych protez nóg zwinnie wskoczyła na drzewo i wciągnęła Akan, po czym obie zajęły snajperskie pozycje. Mandalorianie przez kilkanaście minut słyszeli tylko ryki, wycia, a także szelest krzaków i trzask łamanych gałęzi. Nagle jedna z min eksplodowała z ogromnym hukiem. W blasku wybuchu zobaczyli dwa zdeformowane ciała wyrzucone na kilka metrów w górę, kilka sekund później nastąpiło więcej eksplozji, kiedy stwory wpadały na kolejne miny, albo aktywowały pułapki. Wściekłe ryki mieszały się z odgłosami wybuchów, wyciem rannych i umierających stworów, oraz strzałami Rassy i Akan. W końcu stworom udało się przebić przez linię obronną i zaatakować skupionych wokół drzewa Mandalorian. Przywitały je kolejne strzały z blasterów. Jeden ze stworów skoczył na drzewo, w które wbił się pazurami i zaczął się szybko wspinać na górę, Garel wyciągnął beskad i cisnął nim prosto w plecy istoty, która z jękiem zwaliła się na ziemię. Domarad precyzyjnymi strzałami z karabinu kładł trupem kolejne stwory, gdy nagle jeden z nich skoczył mu na plecy i zaczął wciągać go w zarośla. Mandalorianin próbował się wyrwać waląc na oślep rękami i kolbą blastera, ale istota była silniejsza i wciągnęła go w głąb dżungli. Vaal skoczyła mu na ratunek, ale szybko została otoczona przez istoty i nim reszta zdążyła jej pomóc, została rozszarpana przez potwory na strzępy. Jeden z Mandalorian w furii dobył wibroostrza i rzucił się na przeciwnika, zabił trzy stwory, ale on również został złapany i wciągnięty w zarośla, które kilka sekund później zamieniły się w kulę ognia, kiedy odpalił termodetonator. Obrona zaczynałą pękać, a kilka stworów wskoczyło na drzewo z którego zrzuciły Akan. Na szczęście na dole czuwała Taura, która zaciekle broniła siostry. Otoczona przez stwory na drzewie Rassa odrzuciła snajperkę i chwyciwszy swój topór zaczęła ciąć i strącać stwory na ziemię, gdzie szybko były dobijane przez resztę Mandalorian. Garel odrzucił blastery i chwyciwszy w prawą dłoń miecz, a w lewą beskad rzucił się w wir walki powalając kolejne stwory precyzyjnymi cięciami. Reszta Mandalorian idąc za jego przykładem również ruszyła do ataku. Po kilkunastu minutach pole walki pełne było trupów istot, oraz zdyszanych obrońców, którzy dobijali ranne stwory.
Garel próbował połączyć się z którymś z pozostałych oddziałów, ale komunikator zdechł.
- Jakie straty? - zapytał rozglądając się wokół.
- Rozszarpały Vaal, a Oren wysadził się termodetonatorem razem z kilkoma stworami, nie widzę nigdzie śladów Domarada chyba go zabrały, Akan ma złamaną nogę i kilka płytkich ran, ale przeżyje - powiedziała Taura bandażując towarzyszkę broni.
-Twarde bydlaki - mruknęła Rassa, obracając jednego z zabitych stworów na plecy. Teraz mieli okazję przyjrzeć mu się dokładnie, rzeczywiście stwór przypominał człowieka... ale tylko trochę. Kiedyś może i był człowiekiem, ale teraz skołtunione i długie włosy otulały bladą twarz z ostrymi kłami a żółte, martwe ślepia dalej wpatrywały się złowrogo w Mandalorian. Długie, połamane szpony ociekały krwią, a zgięta sylwetka świadczyła, że istota poruszała się częściej na czterech nogach niż dwóch.
- Obrzydlistwo - jeden z Mandalorian splunął na stwora.
- Sprzątnijmy to ścierwo na jedną kupę, opatrzmy rany, zbierzmy co zostało z Vaal i Orena a rano ruszamy ich śladem - powiedział Garel. -Tak, wiem, też chciałbym ruszyć od razu na ratunek Domaradowi, ale po ciemku możemy nie znaleźć ich śladów - dodał widząc jak kilka osób chce zaprotestować.
-Akan nie może chodzić - wtrąciła Rassa.
-Wiem, dlatego zostanie tutaj, razem z Shylą i Karamem. Zostawię wam jeden z komunikatorów. Spróbujcie połączyć się z Tylexanem albo Cirykiem żeby zabrał was i poległych. Potem niech namierzy nasz sygnał i ruszy nam pomóc - zdecydował Garel. - Raczej nie ponowią ataku i do rana mamy spokój. Bierzmy się do pracy - dodał i dając przykład, zaczął porządkować obóz. Reszta też wzięła się do roboty i w godzinę obóz był w miarę ogarnięty. Mandalorianie wystawili warty i postarali się trochę przespać do rana. Na szczęście reszta nocy minęła im spokojnie. Rano Garel, Rassa, Taura, Barukh i Mav ruszyli po aż nadto wyraźnych śladach istot w głąb dżungli. Przewidywania Garela co do śladów się sprawdziły, gdyż po pół godzinie tropy niemal całkowicie się urwały i tylko dzięki wyostrzonym zmysłom Rassy i czystemu przypadkowi ponownie złapali trop. Ponownie część osób zaczęła widywać dziwne zjawy, ale tym razem zdeterminowani by uratować towarzysza broni i zemścić się za poległych nie zwracali na nie uwagi. Po kilku godzinach trafili na pozostałości jakichś ruin.
- Pamiętacie co mówił burmistrz? Ci którzy wyszli z dżungli wspominali coś o ruinach. Czuję że jesteśmy blisko - mruknął Garel. Rzeczywiście niedługo później trafili na pozostałości jakiejś świątyni. Był to niewysoki, kamienny budynek, pokryty dziwnymi znakami w nieznanym nikomu z nich języku. U wejścia do świątyni leżało kilka pokiereszowanych zwłok potworów.
- To chyba niedobitki z ataku na nasz obóz - Barukh trącił lufą karabinu jednego z trupów.
- Nie chyba, a na pewno. Spójrz. Mają ślady oparzeń i rany od odłamków. Musiały ich poranić nasze miny - powiedziała Mav.
- Zawsze to kilku wrogów mniej - Rassa przerzuciła snajperkę na plecy i złapała swój topór. - To co, wchodzimy? - zapytała.
- Tak, miejcie oczy szeroko otwarte. Uważajcie w co strzelacie, nie chcemy przez przypadek trafić Domarada - powiedział Garel i pierwszy ruszył w głąb świątyni.
Wnętrze świątyni było kompletnie pozbawione jakiegokolwiek oświetlenia, na szczęście dzięki noktowizji w hełmach mogli swobodnie poruszać się bez ciągłego potykania. Szli powoli i ostrożnie nasłuchując jakichkolwiek podejrzanych odgłosów czy hałasów. Główny korytarz świątyni prowadził do dużej sali, gdzie znaleźli więcej tajemniczych znaków, tym razem nie wykutych, a namalowanych na ścianach. Kolor napisów świadczył że namalowano je krwią, niektóre bardzo świeżą. Jedyna droga z sali, poza korytarzem jakim przyszli, prowadziła stromymi schodami w dół. Nadal nie niepokojeni przez nikogo Mandalorianie bez wahania ruszyli schodami w dół. Po kilkuminutowej wędrówce dotarli do mrocznego i wilgotnego tunelu... i wtedy zaczął się koszmar. Podziemia świątyni pełne były szkieletów, a także jeszcze większej ilości świeżych okaleczonych ciał lub ich resztek. Mężczyźni i kobiety, od starców po niemowlęta. Ich ubrania podobne były do mieszkańców Kat’Ush.
- Coś mam wrażenie, że Tylexan nie znajdzie żywych w tamtej drugiej osadzie - mruknęła Mav.
- Obawiam się, że nie - Taura odwróciła wzrok od poszarpanego ciała kilkuletniej dziewczynki. Nagle usłyszeli głuche dudnienie dochodzące z głębi tunelu, odruchowo chwycili za broń i przyjęli pozycje bojowe, ale poza głuchym dudnieniem nic się nie wydarzyło.
- Idziemy - powiedział Garel i cała reszta ruszyła za nim w stronę źródła dźwięku. Idąc tunelem, stąpali po zaschniętych kałużach krwi, mijając kolejne ciała i szkielety. Na końcu tunelu którym szli migotało drobne światełko wskazujące prawdopodobny koniec tunelu. Tunel docierał do niewielkiej, ale wysokiej komnaty, bez sufitu, tak że stojąc w komnacie można było zobaczyć niewielki otwór wychodzący na dżunglę. Komnata pełna była pustych klatek zwisających ze ścian. Wszystkie z wyjątkiem jednej, w której leżał pewien starzec, były puste.
- Sprawdźmy czy żyje. Barukh, pomóż mi - rozkazał Garel i wspólnie opuścili klatkę i wyłamali do niej zamek. Taura zbadała puls starca i pogrzebała w apteczce
- Żyje, ale jest bardzo osłabiony i najwyraźniej w szoku, zrobię mu zastrzyk z kolto i drugi, pobudzający - jak powiedziała, tak zrobiła, po chwili starzec otworzył oczy, widząc kilka postaci w zbrojach i hełmach zerwał się błyskawicznie chcąc uciekać.
- Spokojnie, starcze - Mav przytrzymała go i ściągnęła hełm. - Nie jesteśmy tymi istotami, polujemy na nie - dodała. Starzec chwilę stał z otwartymi ustami patrząc to na jedną osobę to na drugą, po czym usiadł i ukrył twarz w dłoniach.
- D-dziękuję wam - wyjąkał. - Czy są inni ocaleni? Moja rodzina? - zapytał z nadzieją.
- Przykro mi, znaleźliśmy tylko ciebie - mruknęła współczująco Rassa.
- Tego się obawiałem - wyszeptał. - Powiedział mi że będę ostatni - dodał.
- Będziesz ostatni? Kto to powiedział? - zapytał Garel.
- On. Mroczny - wyszeptał ze strachem starzec - powiedział, że będę ostatnim złożonym w ofierze, że będę czuł ból, strach i śmierć wszystkich innych i dopiero wtedy zginę - dodał uspokajając się trochę.
- Dobra, a kim jest ten “Mroczny”? - zapytała Rassa - To jakiś stwór jak te z którymi walczyliśmy? - machnęła ręką w stronę tunelu z którego przyszli.
- Nie, nie, nie. One go słuchają, ale on nie jest jednym z nich. Jest kimś potężniejszym - powiedział starzec.
- Słuchaj naprawdę musimy dowiedzieć się co tu się dzieje, a nie mamy czasu więc skup się i mów - powiedział Garel. Starzec wziął kilka głębokich wdechów, uspokoił się i zaczął mówić.
- Nazywam się Mortimer, jestem...a raczej byłem burmistrzem Ate`sh, sąsiedzkiej osady Kat`Ush. Jakiś czas temu nasza osada została zaatakowana przez dziwne stwory... słyszeliśmy opowieści o tym jak 9 lat temu dręczyły Kat`Ush, słyszeliśmy opowieści co działo się z tymi, którzy nie wrócili z dżungli. Ale zobaczyć to na własne oczy... to co innego. Stwory przebiły się przez naszą mizerną obronę, jednak nas nie zabiły. Sprowadziły nas tutaj przed oblicze Mrocznego - wzdrygnął się na samo wspomnienie.
- Póki co twoja historia zgadza się z tym, co wiedzieliśmy lub się domyślaliśmy. Mów dalej, kim jest Mroczny? Czego chce i co to za miejsce? - zapytał Garel.
- Mroczny...to człowiek...i nie człowiek. Wygląda jak człowiek...ale jest kimś więcej. Widziałem jak podnosi rzeczy bez użycia rąk, jak miota błyskawicami, jak dusi ludzi zginając jedynie palce… Przychodził tutaj i dużo mi opowiadał. Przychodził i opowiadał o wszystkim. Mówił że kiedyś był Jedi czy jakoś tak, ale znalazł wzmianki o tej świątyni i postanowił ją odnaleźć. Przybył na planetę 3 lata temu i dowiedziawszy się od miejscowych o tej dżungli ruszył na poszukiwanie świątyni. Mówił, że ta świątynia należała do kogoś kogo nazwał Sithami, ale kim oni są nie wiem. Mówił, że to starożytna świątynia, pełna jakiejś ciemnej strony i że to ona zmieniała ludzi w potwory kiedy do niej trafili. Że to jakiś starożytny eksperyment. Opowiadał jak badał tą świątynię, że ujawniała mu swoje tajemnice, że teraz on kontroluję tę moc i on decyduje kto się zamieni a kto nie. Ale teraz świątynia zażądała ofiary. Musiał złożyć w ofierze mieszkańców osad. I to zrobił. Potwory słuchają go bo przemawia w imieniu świątyni, której one słuchają. Dużo mówił... nie wiem czemu... może zostało w nim coś z człowieka i musiał pogadać - opowiedział starzec, a w miarę jak mówił, Garel coraz mocniej zaciskał pięści.
- Świetnie... więc mamy do czynienia ze zbuntowanym Jedi i to chyba tym, który sprzedał Yarelowi datapad z danymi. Z Jedi, który stał się zły i szalony, rządzi świątynią pełną zła i dowodzi armią potworów. Po prostu cudownie - warknął Garel.
- Musicie go powstrzymać... inaczej wszystkich zabije. Błagam was - poprosił żałośnie starzec.
- Nic się nie bój dziadku, raz dwa zajmiemy się tym dupkiem, a potem wysadzimy tę świątynię w powietrze - pocieszył go Barukh.
- Nie będzie to takie proste - mruknęła Rassa. - Kiedyś walczyłam z Jedi... nie jest to łatwe - dodała.
- Walka z tymi złymi Jedi jest jeszcze trudniejsza, uwierz mi - powiedział Garel. - Dobra nie mamy wyjścia, Mortimer zostaniesz tutaj, ukryj się, a my zabijemy tego drania. Musimy udać się w głąb świątyni - dodał. Reszta założyła hełmy i sprawdziła broń.
- Powodzenia - wyszeptał Mortmier, widząc jak Mandalorianie idą do centralnej komory świątyni.
Dalej nie atakowani przez nikogo Mandalorianie dotarli po krótkim marszu do centralnej sali. Na tronie wykonanym z czarnego kamienia siedziała zakapturzona postać. Tuż za tronem znajdował się ogromny czerwony kryształ, pulsujący dziwnym światłem. W całej sali słychać było dziwne, nieludzkie szepty. Ściany skrywały legowiska stworów, które słysząc intruzów wyszły z nor i warcząc zaczęły otaczać Mandalorian.
- Stop! - postać w kapturze rzuciła krótki rozkaz unosząc dłoń, a stwory posłusznie się zatrzymały, warcząc tylko.
- Dotarliście daleko, dalej niż inni i nie postradaliście zmysłów... to godne podziwu, ale wasza droga kończy się tu. Jestem Tahomar, przemawiam w imieniu świątyni i Ciemnej Strony! Uklęknijcie lub gińcie - postać wstała z tronu odrzucając kaptur i ukazując blade oblicze, oraz przepełnione furią i nienawiścią żółte oczy.
- Gdzie jest Domarad skurwysynu?! - warknął Barukh, a mężczyzna tylko klasnął i dwa stwory wywlokły schwytanego Mandalorianina z jednej z nor, był ranny i poturbowany, ale żywy.
- A teraz na kolana-warknął mężczyzna tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Ja zajmę się nim, wy stworami i wysadźcie ten kryształ za nim, to chyba źródło całego nieszczęścia - powiedział cicho Garel, po czym wyciągnął swój miecz.
- Nie wiem czy słyszałeś, ale Mandalorianie nie klękają przed nikim - warknął i rzucił się w stronę Tahomara, który aktywował czerwony miecz świetlny i odbił cios Garela. Obaj mężczyźni zaczęli zasypywać się gradem morderczych ciosów. Miecz świetlny konta miecz z beskaru, Moc kontra mandaloriańskie gadżety, furia kontra talent i doświadczenie. W tym czasie stwory rzuciły się na resztę Mandalorian. Rassa warknęła i jednemu z nich rozłupała głowę toporem. Taura wyciągnęła swoje smukłe ostrze i tnąc potwory zaczęła przebijać się do Domarada. Barukh zaczął pruć seriami w potwory kosząc, je jak trawę. Mav chroniła jego plecy, przebijając włócznią każdego stwora, który się do nich zbliżył. Rassa wycinała sobie drogę do kryształu, chcąc jak najszybciej podłożyć ładunki. W tym czasie Garel odwracał uwagę Tahomara, który strzelał w niego błyskawicami Mocy. Kilka z nich trafiło Garela zadając mu sporo bólu, jednak Mandalorianin zacisnął zęby i wystrzelił w mrocznego Jedi z miotacza fal dźwiękowych, wytrącając go na chwilę z równowagi. Wykorzystując chwilową przewagę skoczył na przeciwnika i zranił go mocno w bok. Jednak Tahomar szybko się otrząsnął i cisnął Garelem o ścianę, po czym odwrócił się w stronę trandoshanki, chcąc ją powstrzymać przed podłożeniem ładunków. Widząc co się dzieje Barukh posłał serię w kierunku przeciwnika, który odbił strzały, ale stracił też z oka Rassę. W międzyczasie Garel otrząsnął się z uderzenia i torując sobie drogę przez potwory ponownie skrzyżował ostrze z Tahomarem. Dotarłszy do rannego Domarada Taura zaczęła wyciągać go z komnaty, zabijając każdego stwora, jaki się do nich zbliżył. Barukh podbiegł żeby jej pomóc i w tym momencie poczuł silne ukłucie w lewym boku, kiedy się obrócił zobaczył jak jeden z rannych stworów wbił mu swoje szpony w odsłoniętą część ciała. Wściekły Mandalorianin zmiażdżył mu głowę kolbą blastera i dalej próbował dotrzeć do Taury, jednak rana spowolniła go na tyle, że dopadło go kilka stworów, po czym przewróciły go na ziemię i zagryzły. Mav zawyła, widząc śmierć przyjaciela i niemal natychmiast go pomściła zabijając kilka potworów pchnięciami swojej włóczni. Rassa w tym czasie kończyła podkładać ładunki, skupiona na tym nie zauważyła jak jeden ze stworów szykuje się do skoku na jej kark. Mav rzuciła swoją włócznią przebijając potwora na wylot. Jednak niestety pozbawiła się tym samym głównej broni i nim zdążyła dobyć blaster padła na posadzkę z przeciętym gardłem.
- Ładunki podłożone! - krzyknęła Rassa.
- Zabierajcie się stąd! - odpowiedział Garel blokując ciosy Tahomara. Mroczny Jedi warknął i ruszył w stronę kryształu chcąc powstrzymać trandoshankę, jednak Garel wykorzystał chwilę jego nieuwagi i przebił go mieczem. Tahomar zawył i padł na posadzkę plując krwią. Garel nie dał mu cienia szansy i dobił go precyzyjnym pchnięciem w serce. Widząc upadek swojego pana stwory zawyły i schowały się w swoich norach.
- Łap detonator! - Rassa rzuciła go Garelowi i sama złapała ciała Mav i Barukha i zaczęła wlec je w stronę wyjścia z komnaty, gdzie już czekała Taura z Domaradem, który co prawda odzyskał przytomność, ale dalej ledwo stał na nogach.
- Detonator ma tylko 100 metrów zasięgu, ktoś musi zostać i go odpalić - powiedziała Rassa.
- Ja to zrobię-z cienia wyszedł Mortimer. - Uratowaliście mnie przed losem gorszym od śmierci, pomściliście moich przyjaciół i rodzinę niech tak wam się odpłacę - dodał.
- Nie ma mowy, jest jakiś sposób - zaprotestował Garel.
- Nie ma innego sposobu, chłopcze - dziwnie spokojny starzec położył rękę na ramieniu Garela - Lepiej biegnij przez dżunglę. Lepiej biegnij przez dżunglę, nie oglądaj się za siebie. Niech ludzie znają moją mądrość, puśćcie tę ziemię z dymem - powiedział i zabrał Garelowi detonator. Mandalorianie ruszyli w stronę wyjścia, Garel i Rassa wlekli zabitych, a Taura pomagała iść rannemu. Dwadzieścia minut później, kiedy byli już na powierzchni usłyszeli potężny wybuch tuż za sobą.
-Spoczywaj w pokoju - mruknął Garel, rzucił lokalizator obok świątyni, po czym cała czwórka ruszyła biegiem przez dżunglę. Wraz ze zniszczeniem kryształu i zawaleniem się świątyni zniknęły dziwne i upiorne zjawy, jednak sama dżungla sprawiała dostatecznie upiorne wrażenie. Mandalorianie po prostu biegli w stronę obozu, chcąc jak najszybciej się stąd wydostać. Mając nadzieję że ich towarzysze połączyli się z resztą oddziałów po prostu biegli przez dżunglę...
Następnego dnia rano trzy mandaloriańskie statki sunęły nad dżunglą w stronę współrzędnych pokazywanych przez lokalizator zostawiony przez Garela. Kiedy piloci zobaczyli wystające znad drzew fragmenty świątyni, odpalili torpedy w jej kierunku. Torpedy trafiły w starożytne mury grzebiąc mroczną przeszłość świątyni i setki jej ofiar pod gruzami. Dla pewności piloci zrobili rundkę wokół świątyni wypalając napalmem kilkadziesiąt kilometrów kwadratowych dżungli. Dopiero po tym Garel uznał że robota jest już skończona.
Kiedy transportowce wróciły do Kat`Ush, burmistrz Yarel już czekał na Mandalorian na lądowisku, wraz z uradowanym tłumem mieszkańców.
- Nie jesteście w stanie sobie wyobrazić jak wdzięczni jesteśmy wam za pomoc - burmistrz po kolei ściskał dłonie wszystkich Mandalorian. - I chociaż opłakujemy śmierć naszych sąsiadów i waszych braci i siostry, to nie możemy nie cieszyć się z tego że unicestwiliście zło, które zagrażało nam wszystkim. Od dziś wszyscy będziecie tu mile widziani - a zebrany tłum ochoczo poparł jego deklarację.
- Zrobiliśmy to, do czego nas wynajęliście - powiedział Garel, ucinając dalsze podziękowania. - Teraz zapłata - dodał.
- Tak, tak już - powiedział burmistrz i podał Garelowi datapad ze współrzędnymi świątyni. - Mam nadzieję, że to co tam znajdziecie was usatysfakcjonuje - dodał.
- Mam nadzieję, że to wszystko było tego warte - westchnęła Rassa.
- Pomogliśmy tym ludziom, zniszczyliśmy wielkie zło i zyskaliśmy nowe możliwości dla naszej organizacji. Myślę że było warto - powiedziała Taura.
- Pakujcie się. Mam już dość tej planety - powiedział Garel i pożegnawszy się z burmistrzem udał się na statek…
1 - Wojownik to więcej niż (jego) zbroja - w Mando`a.
2 - Życie. Śmierć. Objawienie. Wieczność. Żyjmy! Zapolujmy! - mandaloriańska szanta przedbitewna.
3 - Mandaloriański krótki miecz z beskaru.
autor: Marik |