– Załadowaliśmy towar... ale chyba nie chcesz tam zaglądać.
– A co to jest?
– Nie jestem pewien… tylko ona odważa się tam wejść…
Powierzchnia towarowa powoli opuszczającego atmosferę Cholganny statku była wynajęta w całości. W obie strony transportowano kontener wypełniający praktycznie całą dostępną przestrzeń, dwójkę operatorów i – najwyraźniej szaloną – Mandaloriankę. Po dotarciu na planetę otworzono gródź ładowniczą pozwalając na opuszczenie przewożonego ładunku na powierzchnię, jeden z operatorów zasiadł w kabinie sterującej i wyprowadził ładunek. Kapitan na początku myślał, że to typowy kontener dużego rozmiaru, okazał się on jednak zabudowaną platformą repulsorową. Ważne było to, że aktualnie znajdował się w ładowni, a z jego wnętrza wydobywały się dziwne dźwięki, czasem przypominające warczenie lub mocne uderzenia.
Jeszcze bardziej przerażające było to, że Mandaloriance zdarzało się tam wchodzić przez wbudowaną gródź.
Dziesięć tysięcy przeklętych przez całą galaktykę kredytów zaliczki zamkniętych szczelnie w walizce leżało w kabinie kapitana, przypominając mu co wieczór jak bardzo złym pomysłem było branie tego zlecenia.
Pięćdziesiąt kolejnych, jeszcze bardziej przeklętych kredytów było praktycznie w zasięgu jego ręki. Wystarczyło tylko dotrzeć na Tanaab I odebrać je z banku. Istotną wadą tego rozwiązania było to, że prawo do pobrania tych kredytów dostał chwilę po powrocie kontenera na pokład.
Pierwszy raz w ciągu jego dwudziestoletniej kariery wylot z atmosfery dłużył się Kapitanowi – odczuwał dziwną potrzebę znalezienia się w bezpiecznym obszarze nadprzestrzennego szlaku, a każda sekunda spędzona w okolicy tej planety napełniała go niepokojem.
Dopiero kiedy zlecił komputerowi nawigacyjnemu wyliczenie współrzędnych skoku skojarzył, że właściwie odkąd kontener powrócił na pokład obaj operatorzy zaczęli całkiem starannie unikać ładowni. Nie chcieli się podzielić, co takiego warczy wewnątrz, ale regularnie widział, jak zerkają nerwowo na swoje datapady, na których uchwycił zarys kontenera. Było to o tyle niepokojące, że nie powstrzymywali się przed tym nawet kiedy któryś z nich wpadł na pomysł odwiedzenia osób aktualnie pilotujących statek.
Nieoczekiwanie spokój, zwykle związany z opuszczeniem normalnej przestrzeni, nie nadszedł. Ani kiedy wyskoczyli w systemie Quermii, ani po zainicjowaniu kolejnego skoku sprawiającego, że w końcu znaleźli się na upragnionym, patrolowanym szlaku nadprzestrzennym. Pomimo możliwości oderwania się na dłuższy czas od sterów, Kapitan wcale się nie uspokoił… Wręcz przeciwnie, im dłużej kontener przebywał na pokładzie, tym bardziej wzrastało jego przekonanie o nadchodzącej katastrofie.
W końcu, nie mogąc spać, postanowił sprawdzić jaki ładunek przewoził na swoim statku. Udając wewnętrzny spokój, upewnił się, że obaj operatorzy kontenera śpią w wyznaczonych dla nich pomieszczeniach. Ominął kajutę, którą oddał Mandaloriance – z jakiegoś powodu obawiał się tam nawet zaglądać – po czym skierował się w stronę ładowni. Starał się sprawiać wrażenie jakby jego spacer był całkowicie rutynowy.
Spokojny krok? A przynajmniej na tyle, na ile udało mu się go udawać… Resztkami siły woli zmusił się do rozwarcia zaciśniętych pięści, trochę zaskoczony spojrzał na odbity na wnętrzu dłoni ślad po paznokciach. Czasami zazdrościł swojemu rodiańskiemu drugiemu pilotowi braku podobnych problemów.
Wtedy usłyszał delikatnie niepokojący hałas z wnętrza kontenera. Brzmiał trochę jak mieszanka typowych dźwięków wydobywających się ze środka z czyimś głosem. Lekko zaniepokojony podszedł bliżej i zauważył, że wejście było otwarte.
W pewnym momencie znalazł się na tyle blisko, żeby móc wśród całego tego hałasu rozróżnić słowa:
– Słodkie wkurzone maleństwa! Prześliczne wcielenia furii! Nie, nie gryźcie się. Wasza zdobycz siedzi tam!
– Nowe jedzonko! Taaaak, przyczajcie się… który pierwszy skoczy? Jak ślicznie zmarszczone noski! Piękne pazurki, ale po co je pokazujesz? Wbij je!
– Chcecie więcej jedzenia? Musicie na nie zapracować. Kto odważy się ze mną zmierzyć!?
Kiedy dotarło do niego, że przebijający się przez wszystko damski głos jest wyraźnie rozbawiony, wyobraził sobie zgraję kłębiących się ze wściekłości stworów powoli cofających się przed Mandalorianką pod ściany czegoś, co wyglądało jak klatka.
Przerażony wizją uciekł z ładowni, na tyle szybko na ile mógł sobie pozwolić, zachowując maksymalną ciszę.
Resztę rejsu spędził praktycznie nie wychylając się z kokpitu, cały czas upewniając się, że od ładowni, a jeśli mu się udało to i od Mandalorianki, oddziela go co najmniej jedna szczelnie zamknięte gródź.
|