Drużyna Delta: Rozpoznanie na Devaronie
 

Kanonierka LAAT/i floty Wielkiej Armii Republiki w drodze na okręt „Nieugięty”


Miarowe, jednostajne pikanie komunikatora obudziło Bossa, który natychmiast założył hełm i zatwierdził połączenie, jakby przez cały czas był stuprocentowo przytomny.
– Delty zgłaszają się. – Sierżant starał się nie okazywać znużenia ani irytacji w swoim głosie. – Tu Boss, odbiór.
– Delty, ponoć urządziliście tam niezłe przedstawienie. – Głos oficera dyżurnego przedzierał się przez szumy zakłóceń. – Musicie być naprawdę wyczerpani.
Boss, który marzył tylko i wyłącznie o śnie i prysznicu, z trudem powstrzymał się przed przerwaniem połączenia.
– Jesteśmy prawie jak nowi, sir – odparł. – Macie coś dla nas?
– Niestety, zanim ruszycie w dalszą drogę będziecie musieli coś załatwić. Małe rozpoznanie, nic skomplikowanego.
Boss zobaczył zapalające się ikony w rogu swojego HUD-a, co oznaczało, że reszta oddziału dołącza do konwersacji.
– Skoro to nic skomplikowanego, to dlaczego wysyłają najlepszą drużynę komandosów, sir? – zagadnął.
– Bo to robota w sam raz dla was, Delty. Teren wroga, opuszczona świątynia Jedi. Będziecie czuli się jak w domu.
– Obym potem dostał porządny posiłek, sir – wtrącił Scorch. Nie zważając, na kręcącego głową z dezaprobatą Fixera, dodał: – W zamian mogę zrobić wszystko.
– Miło słyszeć, RC-1262 – odparł oficer dyżurny. – Z tego, jak zrozumiałem generała Kenobiego wynika, że powodzenie misji jest ważne dla Rady Jedi.
– Wykonamy je najlepiej, jak się da, sir – rzekł Boss, poprawiając pozycję pod grodzią kanonierki. – Kiedy mamy oczekiwać danych o misji?
– W przeciągu pięciu minut, sierżancie. Ale nie usłyszeliście prawdziwie dobrych wieści – dodał oficer. W tonie jego głosu komandosi wyczuli nutkę rozbawienia. Nie było to specjalnie trudne. Od dziecka bowiem każdy z nich musiał odczytywać emocje braci między innymi z najlżejszych zmian w tonie i barwie głosu. – Kiedy wykonacie rozpoznanie, raport z niego złożycie osobiście generałom z Rady, na Coruscant. Na ich wyraźne życzenie.
– Zrozumieliśmy, sir – odrzekł Boss.
– Bawcie się dobrze, Delty. – Oficer zakończył połączenie, co zasygnalizowało zgaśnięcie jednej z ikon na HUD-dzie sierżanta. Boss rozluźnił się, w milczeniu opierając głowę w hełmie z powrotem o metalową ścianę. Scorch od razu wrócił do drzemania, Fixer zdjął hełm i także zamknął oczy, Sev natomiast zaczął kalibrować swój dece.
– Wszystko w porządku, Sev? – spytał go dowódca.
– Tak, sierżancie.
– To dobrze.
– Szybciutkie rozpoznanko – rzucił wyczerpanym tonem Scorch. – A ja nie mam nawet siły zdjąć hełmu…
– Dobrze, że mamy potem obowiązkowy przystanek na Potrójnym Zerze – powiedział Sev swoim niemalże normalnym głosem. Wszyscy jednak wiedzieli, że jest równie wyczerpany, co reszta. – Powinieneś się cieszyć.
– Dokujemy za pięć minut, Delty – zabrzmiał nagle głos pilota na ogólnym kanale.
Wszyscy czuli się tak samo, ale wiedzieli jednocześnie, że wykonają zadanie, do ostatniego punktu. To właśnie sprawiało, że przetrwali od Geonosis aż do teraz. Zawsze wykonywali zadanie, nie tylko jak najlepiej potrafili, ale jak najlepiej dało się je wykonać. Teraz pozostało tylko wykonać rozpoznanie, a później prosto na Coruscant. Może sierżant Vau będzie w koszarach?
Z tą myślą Boss zapadł w płytką drzemkę, tak jak umiał, czyli w hełmie i zbroi, oparty o twardą ścianę, siedząc na twardej podłodze. Zdążył jeszcze pomyśleć, że obecnie ich misją priorytetową było coś zupełnie innego – wygodna, mięciutka i śmierdząca środkami dezynfekcyjnymi prycza na „Nieugiętym”.


Devaron, Region Kolonii


Prom wyskoczył z nadprzestrzeni, czemu towarzyszył lekki wstrząs. Fixer za pomocą silniczków manewrowych unieruchomił go całkowicie. Przez główny iluminator widać było średniej wielkości zielonkawą planetę. Jej jednostajny kolor, przetykany szarymi chmurami wywoływał wrażenie spokoju. Boss i Fixer wstali z foteli w kokpicie i dołączyli do Seva i Scorcha, którzy już zaczęli kompletować sprzęt, ułożony w największym pomieszczeniu jachtu, czyli sali operacyjnej. Według danych wywiadu Separatyści nie zdążyli jeszcze umocnić odpowiednio obrony przeciwinwazyjnej, zresztą i tak nie zdążyliby tego zrobić w tak krótkim czasie, toteż komandosi mogli użyć tego samego środka transportu do lądowania, jak i do ucieczki z planety. Było to bardzo wygodną zmianą w dotychczasowych nawykach, którą przyjęli z wdzięcznością.
– Obyśmy tylko znowu nie trafili na shabla Trandoshańców – rzucił Scorch, wrzucając do plecaka stojącego na dużym stole holograficznym jeszcze jedną wiązkę termicznej taśmy i uszczelniając go. – Zdaje się, że klimat akurat pasowałby tym małym draniom.
– O to bym się raczej nie martwił – odparł Boss, przytwierdzając swój plecak do zbroi typu Katarn. – Zanim z bazą w świątyni urwał się kontakt, toczyli walkę jedynie z oddziałem droidów.
– Czyli mamy tylko poszukać ocalałych, odzyskać dane i spadamy? – upewnił się Fixer, wklepując coś do swojego notesu i przypinając go do swojego pasa.
– Ta-a – potwierdził Boss i zaczął drugi raz kalibrować swój dece. – Jedno mnie zastanawia: skoro walczyli jedynie z droidami, co tak nagle spowodowało utratę kontaktu?
– Mogło być mnóstwo powodów – stwierdził Fixer, ruszając z powrotem do sterowni. Boss podążył za nim. – Nie pakuj za dużo bomb, Scorch! – rzucił jeszcze w stronę pomieszczenia operacyjnego 40. – To tylko rozpoznanie, pamiętasz?
– Znasz mnie, Fixer – wyszczerzył zęby Scorch. – Lubię mieć wybuchy pod kontrolą.
– Dopóki nie wysadzisz mi tyłka, kiedy będę cię osłaniał, pakuj tyle granatów, ile ci się podoba – rzekł Sev, który właśnie skończył ładować do swojego pasa dodatkowe ogniwa do modułu snajperskiego. Chwycił plecak Scorcha i odłożył w pobliżu wyjścia prowadzącego do rampy.
Fixer tymczasem rozpoczął już procedurę skrytego lądowania. W oparciu o skany powierzchni planety, dokonane przez komputer pokładowy w czasie, kiedy komandosi się zbroili, wytyczył odpowiednią trasę i uruchomił silniki. Boss przez chwilę stał za nim, przypatrując się widokowi za iluminatorem, lecz kiedy zaczęli wchodzić w atmosferę Devarona, usiadł na miejscu drugiego pilota i zapiął siatkę bezpieczeństwa.
– Wchodzimy w atmosferę, Delty – oznajmił Fixer przez główny interkom, po czym skupił się na kontrolowaniu lotu pojazdu.
Wejście w atmosferę było zawsze ciekawym doświadczeniem. Boss nie mógł przyzwyczaić się do tego dziwnego uczucia towarzyszącego przechodzenia z jednego świata w drugi, z miejsca, w którym był zdany na łaskę innych, w miejsce, gdzie był w stanie dokonywać wielu niesamowitych rzeczy. Niesamowitych z perspektywy „zwykłych ludzi”, kimkolwiek byli. Dla niego była to zwykła codzienność. Obowiązek.
W końcu przez główny iluminator można było rozróżnić różnice w ukształtowaniu terenu, później poszczególne, ogromne drzewa, aż w końcu prom zwolnił i osiadł łagodnie na małej polance w środku gęstej dżungli, prowadzony pewną ręką Fixera. Boss odpiął siatkę, chwycił dece w prawą dłoń i ruszył do pomieszczenia operacyjnego. Przy stole holograficznym stali Scorch i Sev, w pełnym wyposażeniu i gotowi do akcji. Scorch miał już na sobie plecak. Po chwili dołączył do nich Fixer.
– Skany wykonane, sierżancie. Żadnych inteligentnych form życia w promieniu dziesięciu klików.
– Jaki dystans do celu?
– Czterdzieści dwa kliki, sir.
– Dobrze, 40. W porządku, ruszajmy na to rozpoznanie.
Przedarcie się przez dżunglę nie było zadaniem specjalnie wymagającym, niemniej jednak uciążliwym. Poruszali się gęsiego. Z przodu szedł Boss, za nim Scorch, Fixer, a na końcu Sev, skanujący otoczenie wszystkimi systemami swojego buy’ce. Czasem jakieś zwierzę poruszało się w krzakach kilka kroków od nich lub zrywało się do lotu z koron gęsto rosnących tutaj drzew. Działo się to jednak stosunkowo rzadko, toteż nie martwili się zbytnio o ryzyko wykrycia przez wroga. Nie z takiej odległości.
W pewnej chwili systemy w hełmie Bossa wykryły obecność wrogiej maszyny. Na krótki sygnał wszyscy powoli i płynnie przysiedli na ziemi, po czym położyli się.
– Sev – rzucił Boss na wewnętrznym łączu drużyny – mamy prawdopodobnie zdalniaka, separańską sondę. Widzisz ją?
07 przez chwilę nic nie mówił.
– Potwierdzam, sierżancie – odparł w końcu. – Zdjąć puszkę?
– Czekaj na sygnał, Delto.
Pięć sekund, dziesięć. Dwadzieścia. Sonda nie wydawała się ruszać z miejsca.
– Zielone światło, 07 – powiedział wreszcie Boss. Jedną piątą sekundy później jednostajny, cichy szum dżungli przeszył krótki, charakterystyczny dźwięk. Ikonka na HUD Bossa zamrugała krótko i niemal natychmiast znikła. Przeczekali jeszcze pół minuty. Nic się nie wydarzyło, więc ruszyli dalej.
Pół godziny później dotarli na obrzeża terenu kontrolowanego przez wojska Separatystów. Mogli dostrzec spomiędzy drzew dwa oddziały robotów bojowych, osiemdziesiąt metrów od swojej pozycji. Według skanów Fixera, sto metrów za nimi był kolejny patrol, jeszcze liczniejszy, a jeszcze sto metrów dalej znajdowała się baza, do której mieli dotrzeć. Tam również znajdowało się kilka oddziałów droidów.
– Obchodzimy, czy atakujemy, sierżancie? – spytał Fixer. Systemy hełmu Bossa naliczyły po około dwadzieścia robotów w dwóch grupach w oddziale znajdującym się przed nimi.
– Zostawiłeś tego zdalniaka przy statku? – zapytał 40.
– Tak jest.
– Wzleć nim tuż pod warstwę chmur i niech obserwuje teren.
– Tak jest, sir.
Kiedy Fixer wydał robotowi wspomniane rozkazy, sierżant podjął decyzję.
– Scorch, idziesz ze mną – powiedział. – Fixer i Sev, zostajecie tutaj. Obejdziemy ich, potem wy zaatakujecie tych tutaj. Wtedy weźmiemy ich w ogień krzyżowy i rozbijemy na atomy. Wszystko jasne?
– Eee… tak, sir – odparł Scorch.
– Świetnie, idziemy. – Boss ruszył w lewo, aby obejść oddział robotów możliwie najkrótszą bezpieczną drogą.
Zajęło im to czterdzieści minut niemal nieustannego czołgania. W końcu jednak wpełzli pod kilka rozłożystych krzaków z wielkimi zielono-brunatnymi liśćmi i spojrzeli w stronę, gdzie powinni znajdować się Fixer i Sev. Nie widzieli ich, ale wiedzieli, że tam są. Nagle Bossowi przyszedł do głowy kolejny pomysł.
– Scorch, spójrz na te drzewa. – Wskazał ruchem głowy na grube konary za nimi. – Byłbyś w stanie umieścić materiały wybuchowe przy ich korzeniach w ten sposób, żeby zniszczyły oddział wroga, który będzie przechodził między nimi?
Scorch spojrzał do tyłu.
– Zaminować drzewa, sierżancie? Już się robi. Mogę dorzucić jeszcze kilka na ziemi pośrodku? – dodał, kiedy zrozumiał plan dowódcy.
– Oczywiście, Delto.
Kiedy 62 kończył, Boss wydał krótki rozkaz:
– 40, 07, atakujcie, powtarzam, macie pozwolenie na atak.
Przez kilka sekund nic się nie działo, zaraz jednak na roboty między komandosami zaczęły sypać się blasterowe bolty niczym grad. Padło około dziesięciu, ale droidy szybko się przegrupowały i ruszyły w stronę pozycji dwójki komandosów. Kilka strzałów z granatnika Fixera zniszczyło kolejnych sześć, ale reszta maszerowała niestrudzenie, posyłając raz po raz czerwone wiązki w stronę przewidywanych pozycji wroga.
– Pomagamy im, sierżancie? – spytał Scorch. Jego palce tańczyły niespokojnie w okolicy spustu dece.
– Spokojnie, 62, poczekaj – uspokoił go Boss, wpatrując się nieustannie w walkę rozgrywającą się czterdzieści metrów przed nimi. Do miejsca, które jeszcze przed chwilą było pozycją dwójki pozostałych Delt, dotarło właśnie siedemnaście robotów, ale żołnierze już zdążyli się przemieścić. Fixer i Sev cichcem przeszli na swoje prawo, tak, że widzieli oddział droidów całkowicie z boku. Ponownie otworzyli ogień, czym zniszczyli pięć następnych sztuk.
Nagle Boss i Scorch usłyszeli za plecami narastające, miarowe metaliczne dźwięki. Pracujące serwomotory, głuche uderzenia metalu o ziemię. Przybywało wsparcie.
– Fixer, Sev, idzie nam na spotkanie kolejny oddział – powiedział Boss – przemieście się na jego lewą flankę. – Skinął na Scorcha, żeby przemieścił się razem z nim na prawą. Zaczęli się szybko czołgać. Między liśćmi krzaków i konarami drzew mogli już dostrzec pojedynczą kolumnę robotów, szeroką na trzy droidy z powodu braku większej ilości miejsca pomiędzy drzewami devaroniańskiej dżungli.
Kiedy znaleźli się piętnaście metrów od przewidywanej trasy ruchu wrogiego oddziału, Fixer zniszczył strzałem z granatnika ostatnie dwa roboty z pierwszej grupy. Szczęśliwie oddział wsparcia nie miał już z tamtym bezpośredniej łączności i wciąż maszerował niemal prostopadle do linii, jaką tworzyły obie dwójki Delt, nieco tylko zbaczając w stronę Fixera i Seva. Było ich na oko dwa razy więcej niż poprzednich, a ostatnie dwadzieścia sztuk było superdroidami bojowymi, w dziesięciu parach. Pierwsze roboty już wkraczały na teren zaminowany przez Scorcha.
– Czekam na sygnał do detonacji, sierżancie – mruknął Scorch. Widać było, że nie może się doczekać na rozkaz. Ale Boss się zastanawiał. Jeśli detonują w środku kolumny, przyjdzie im walczyć z całą dwudziestką superdroidów, ale jeśli wysadzą superdroidy, cała sześćdziesiątka zwykłych robotów zasypie ich ogniem.
– Poczekaj, 62 – rozkazał. Środek kolumny już minął punkt zaminowania.
– Boss… – zaniepokoił się Fixer.
– Czekajcie…
Pierwszy z superrobotów wkroczył na pierwszy z granatów zakopanych w ściółce.
– Wysadzaj! Teraz!
Głośniki ich hełmów automatycznie przyciszyły dźwięk, kiedy potężny wybuch o promieniu około dziesięciu metrów zmiótł co najmniej jedną trzecią wszystkich celów. Fala uderzeniowa uderzyła w zbroje typu Katarn, lekko odpychając komandosów. Nie było żadnego ognia, żadnego dymu. Boss słyszał kiedyś od Scorcha, że tak to wygląda na holofilmach. Ale bomby, jakich użył 62 do zaminowania lasu, nie były zapalające. Po prostu nagły huk i fala uderzeniowa niszcząca wszystko na swojej drodze. Nic więcej. Oprócz części robotów, ich paliwa oraz ziemi i gałęzi, które poszybowały w powietrze na wysokość nawet kilkunastu metrów. Jedno z drzew okazało się nieco słabsze od innych, bo nagle zaczęło się przechylać, coraz bardziej i bardziej, aż w końcu upadło z głuchym tupnięciem, niszcząc przy okazji jednego z ocalonych z wybuchu droidów.
Przetrwała połowa superrobotów i dwie trzecie pozostałych celów. Wszystkie zaczęły rozglądać się dookoła swoimi fotoreceptorami i skanować otoczenie. Delty nie miały zbyt wiele czasu.
– Fixer, Scorch, skoncentrujcie ogień na superdroidach – polecił sierżant – a my zaatakujemy resztę. Zrozumiano?
– Tak jest, szefie – rzucił Scorch, nakładając moduł granatnika.
– Tak, sir. – Sev cofnął się o parę kroków. Miał zamontowany moduł snajperski.
– Zrozumiano – mruknął Fixer, ładując ostatni magazynek do swojego granatnika.
– Na mój sygnał…
Kiedy pierwszy z droidów ich dostrzegł, Boss wydał rozkaz. Nie widział, co dzieje się u Fixera i Scorcha, ale on i Sev systematycznie, wytrwale i bezbłędnie eliminowali jednego robota za drugim. Znacznie ułatwiały im to konary drzew, za którymi Boss chował się przed wrogimi strzałami, mogąc podejść o wiele bliżej wroga niż wskazywał na to rozsądek. Strzały z modułu snajperskiego 07 co chwila odrywały jednemu z robotów głowę bądź rozrywały korpus na kilka mniejszych kawałków. Boss radził sobie klasycznym karabinem. Wystarczyły mu maksymalnie trzy strzały na każdy z celów. Jeden za drugim padał na ściółkę, by już nie powstać. Po chwili przyłączyła się do nich pozostała dwójka komandosów. Wtedy poszło już bardzo szybko. Kiedy zostało jedynie dziesięć robotów, Fixer położył ogień zaporowy, a Boss podbiegł bardzo blisko wroga i poczęstował każdego jednym strzałem z dece prosto w blaszany łeb. Walka była skończona.
Zmęczeni i dyszący lekko komandosi przegrupowali się szybko i przycupnęli w małej kępie krzaków za sporych rozmiarów konarem. Fixer wyjął swój notes i sprawdził odczyty ze zdalniaka.
– Niech pan spojrzy na to, sierżancie. – Podsunął ekran pod wizjer Bossa. Pokazywał on ich cel – starożytną świątynię, która jeszcze parę dni temu była garnizonem dla całego oddziału klonów i dwójki Jedi, widzianą z góry i nieco pod kątem. Przy wejściu stało sześćdziesiąt robotów, w tym kolejna dwudziestka superdroidów, a teren wokół świątyni patrolował pojedynczy oddział liczący dwadzieścia zwykłych B-jedynek. Separatyści widocznie nie spodziewali się żadnej większej próby odbicia planety przez Republikę. Zresztą całkiem słusznie. Podobny plan był z pewnością dosyć nisko na liście priorytetów dowództwa WAR.
Boss polecił Fixerowi, by ten pokazał im plany budynku świątyni.
– Z tego wynika, że możemy dostać się tam na trzy sposoby – doszedł po chwili do tego samego wniosku, co wcześniej na statku. – Głównym wejściem, tylnym, bądź jednym z okien. Co proponujecie?
– Oczywiście kocham rozpierduchę – mruknął Scorch – ale nie zamierzam znowu przedzierać się przez osiemdziesiątkę droidów.
– Racja, Scorch – Fixer kiwnął głową. – Pozostaje okno albo tył. Nie wiemy tylko, jak wygląda rozkład sił nieprzyjaciela w środku.
– Rozsądnie będzie wobec tego założyć, że obstawili zarówno wejście, jak i wyjście – powiedział sierżant. – Jednak z pewnością nie mają tam wiele droidów, inaczej co najmniej część oddziału sprzed głównej bramy poszłaby kontynuować z nami walkę.
– Na sto procent teraz leci tu z orbity jakaś kanonierka, sir – mruknął Scorch. – Pełna wkurzonych blaszaków.
– Masz rację, 62, dlatego musimy to zrobić szybko. – Boss podjął decyzję. – Wchodzimy oknem, tego się nie spodziewają. Przygotujcie linki.
Delty wyjęły z plecaka Scorcha nasadki służące do zaczepiania lin o krawędź dachu, na którym zdalniak nie pokazał żadnych celów. Potem wszyscy czterej komandosi podeszli jak najbliżej pod wysoki budynek. W tym miejscu nie było drzew, a jedynie osobliwe, wielkie, wijące się po ziemi konary, przypominające korzenie. Skryli się za jednym z nich. Poczekali, aż patrol ich minie, po czym podbiegli skuleni pod ścianę i przytulili się do niej plecami. Zamontowali linki i nasadki, po czym odsunęli się i wystrzelili je pod kątem, który sugerował im HUD hełmu. Zaczepiły się bez problemu. Pierwszy ruszył Sev, za nim Fixer i Scorch, a Boss na końcu. Wchodzenie po ścianie w czwórkę naraz nigdy nie było bezpieczne, z wielu powodów.
W końcu Sev wybrał odpowiednie okno. Po kolei wszyscy czterej wśliznęli się do środka, zanim jeszcze patrol B-jedynek minął połowę okrążenia. Rozejrzeli się po pomieszczeniu, w którym się znaleźli.
To jakaś stara sala treningowa albo sypialnia, doszedł do wniosku Boss. Nie posiadała obecnie żadnego wyposażenia i nikt nie przebywał w niej od wielu lat. Na podłodze zalegały zgniłe i ususzone szczątki roślin, a także kupki odchodów małych gryzoni. Na środku pokoju leżał droid bojowy, z dziurą w głowie. Był to model B1 z czerwonymi insygniami. Boss podszedł, by przyjrzeć się mu z bliska.
– Dobra robota, Sev. Idziemy. – Wskazał drużynie kierunek – wąskie drzwi, na stałe otwarte i wychodzące na skąpany w ciemności korytarz. Nie uruchamiali latarek, zamiast tego wszyscy przełączyli się na tryb noktowizyjny. Przechodzili cicho przez kolejne korytarze i klatki schodowe, nie napotykając po drodze żadnego droida. Fixer sprawdzał po drodze plany świątyni i kierował resztę w odpowiednim kierunku. W końcu osiągnęli parter i wyszli na pierwszy oświetlony korytarz, szeroki i czysty. Dotarli do użytkowanej części budynku.
– Trzy zakręty od nas znajduje się pomieszczenie, gdzie było centrum dowodzenia – powiedział Fixer. To tam komandor Trauma i roonański generał Halsey zarządzali garnizonem, wydawali rozkazy i uczestniczyli w holokonferencjach z innymi Jedi. Według informacji posiadanych przez Delty, generał miał także pod sobą padawana, komandora imieniem Knox. Wszystko wskazywało jednak, że zginęli. Separatyści całkowicie przejęli teren świątyni.
– Kiedy skanowałem świątynię z orbity – dodał Fixer – wykryło tylko jedną formę życiową, właśnie w okolicach parteru. Była to oczywiście duża odległość, więc skan może być błędny.
– Ile mamy do tego centrum dowodzenia? – spytał Boss. Fixer przez chwilę nie odpowiadał.
– Pięć plus pięć – rzekł w końcu. – W prawo, w lewo i po prawo.
– Idziemy. – Boss wysunął się na przód. – Droidy zdejmować od razu, żywe cele potwierdzać.
W prawo, nic. Za drugim zakrętem Boss dostrzegł dwa modele B1 strzegące podwójnych drzwi w prawej ścianie korytarza. Zdjął je szybkimi dwoma strzałami w ich głowy. Nie mogli sobie pozwolić na wykrycie. Drużyna szybko zajęła miejsca po obu stronach wejścia. Fixer otworzył drzwi.
Nie zrobili tego szturmem. Nie mogli. Pokładali nadzieję w elemencie zaskoczenia. I nie zawiedli się.
W środku nie było ani jednego droida. Po przeciwnej stronie stołu holograficznego stał jednak jakiś człowiek. Średniego wzrostu mężczyzna, z czarnymi włosami i brodą, przetykanymi pojedynczymi paskami siwizny. Wyglądał na dowódcę wojskowego, miał na sobie wygodną kamizelkę i żołnierskie spodnie. Spojrzał na żołnierzy z nieukrywanym zdziwieniem. Ale miał refleks. I myślał szybko. Sięgnął po komunikator przy pasku, rzucając się jednocześnie w stronę drugich drzwi.
Ale Sev myślał szybciej. I działał szybciej. Niebieska wiązka przeszyła nogę mężczyzny, który upadł ciężko na podłogę. Boss rzucił się na niego i wyrwał mu z ręki komunikator. Rzucił go Fixerowi, po czym przygwoździł głowę nieznajomego do podłogi i unieruchomił jego prawą rękę w żelaznej dźwigni. Lekko naparł. Facet wrzasnął.
– Kim jesteś?
W odpowiedzi usłyszał potok niezrozumiałych słów. Zerknął na towarzyszy. Scorch wzruszył ramionami.
– Mów we wspólnym, gnido – warknął sierżant. Mężczyzna uspokoił się nieco. Przestał się wyrywać.
– Złamiesz mi zaraz rękę, kryminalisto! – wydusił ledwo. Boss nieco zmniejszył nacisk.
– Kim jesteś? – powtórzył pytanie.
– Nazywam się Roman Revli i jestem kapitanem w Armii Konfederacji Niezależnych Systemów.
– Co tu robisz? – pytał dalej Boss. W tym czasie Fixer już podłączał się do głównego komputera, rozstawionego tu wraz z resztą sprzętu przez oddział komandora Traumy. Scorch i Sev zabezpieczali pozostałe wyjścia.
– Koordynuję oddział rozpoznania – odpowiedział Revli. Trochę trudno było mu się wysłowić, bo klon nadal przyciskał jego twarz do podłogi. – Mieliśmy z powrotem zająć świątynię i czekać na dalsze rozkazy.
– Z powrotem? Co to znaczy?
– Znaczy, że nikt nie przetrwał pierwszej bitwy… Ani nasze, ani wasze wojsko.
Że niby jak?
– Cóż, wielka szkoda. – Boss poderwał separatystę z podłogi i rzucił go w ramiona Seva. Fixer skinął na dowódcę.
– Nie ma tu nic przydatnego – rzekł, wskazując komputer.
Obaj spojrzeli na separańskiego kapitana.
– Gdzie są ciała poległych? – spytał Boss.
– Zgromadziliśmy ciała pod ścianą świątyni – odpowiedział mężczyzna, kuląc się w potężnym uścisku Seva.
– Świetnie. To teraz rozkażesz swoim droidom, żeby poszły walczyć z wrogiem, który zaatakował dwa wasze oddziały pół godziny temu.
Sev podsunął jeńcowi jego własny komunikator pod nos, jednocześnie wyjmując pistolet z kabury i przyciskając go do skroni mężczyzny.
– Pospiesz się – rzucił niecierpliwie.
Facet wahał się tylko sekundę. Potem skinął głową i Sev wcisnął przycisk nadawania.
– Mówi kapitan Revli. Cały oddział, macie rozkaz związać walką wroga.
– Proszę potwierdzić rozkaz – rozległ się bezosobowy, robotyczny głos. – Mamy opuścić posterunek przy głównej bramie świątyni?
– Potwierdzam, wszyscy macie związać walką wroga. Oba oddziały zostały zniszczone, macie zlikwidować cele.
– Potwierdzam rozkaz.
Sev wyłączył komunikator i schował go.
– Co mam z nim zrobić, sierżancie? – spytał.
To tylko rozpoznanie.
– Idzie z nami – odparł Boss.
Ruszyli w stronę głównej bramy. Sev pchał jeńca przed sobą. Po drodze zniszczyli jeszcze cztery droidy, rozmieszczone przez Revliego na korytarzu. W końcu dotarli na miejsce. Poczekali jeszcze standardową minutę, na wszelki wypadek, po czym otworzyli bramę.
Wrota powoli rozsunęły się, ukazując szaro-brunatny krajobraz i widok na niekończącą się prostą drogę, która uprzednio była kierunkiem, z którego oddział komandora zaatakowały droidy. Był czysty i uprzątnięty, by nowy oddział robotów miał możliwość manewru. Komandosi rozejrzeli się. Na lewo, patrząc od wejścia, leżał stos trupów. Głównie byli to żołnierze-klony, jeszcze w zbrojach, ale bez broni, którą złożono w osobny stos. Jednak dwa ciała wyróżniały się. Boss podszedł do stosu i przewrócił jedno z nich na plecy.
Był to rooniański generał, co do tego nie było wątpliwości. Jego ciało było jednak zmasakrowane. Miał zmiażdżony korpus, przez podłużną, głęboką ranę prześwitywały fragmenty pogruchotanych kości. Krew już prawie zaschła. Na planecie nie było insektów, które mogłyby się dobrać do zwłok. Scorch przyjrzał się drugiemu ciału. Był to padawan Halseya, komandor Knox. Miał przecięty brzuch, z którego powoli wypływały wnętrzności oraz strzaskany tył głowy. Revli patrzył na to z kamiennym wyrazem twarzy. Nic nie mówił.
– Znajdźcie ciało komandora Traumy – powiedział Boss. – Trzeba sprawdzić, kto to zrobił.
Kiedy jednak Fixer odsunął pierwszego trupa, rozległ się głos Scorcha:
– Mamy towarzystwo, Delty!
Wszyscy spojrzeli w niebo. Od strony drogi zbliżał się jakiś pojazd latający. Po przybliżeniu obrazu HUD-a, Boss już wiedział, co to.
– Kanonierka separańców! Kryć się!
Drużyna rzuciła się z powrotem pod główne drzwi, nadal otwarte, i skryła za ścianą w świątyni.
– Fixer, sprowadź tu nasz transport! – rozkazał sierżant. – Sev, ostrzelaj tę maszynę!
Komandos przekazał jeńca Scorchowi, po czym szybko zamontował moduł snajperski. Kucnął, opierając się o krawędź bramy i spokojnie namierzył cel. Kanonierka zbliżała się szybko, wciąż jednak była około klika od nich. Pierwszy strzał Seva trafił prosto w dziób maszyny. Odbił się, nie wyrządziwszy żadnej większej szkody, ale pojazd zwolnił i wylądował znacznie dalej od świątyni, niż z pewnością miał to w planach.
– Superdroidy – powiedział Sev, patrząc przez lunetę. – Dwadzieścia sztuk, będą tu za jakieś cztery minuty.
– Fixer, Scorch, bierzcie ciała Jedi – rzucił Boss, po czym przejął Revliego od Scorcha i mocnym ciosem lufą swojego dece pozbawił go przytomności oraz kilku zębów. – Zbieramy się.
Szybko, ale bez nadmiernego pośpiechu, komandosi przenieśli oba ciała i ułożyli je pod schodami. Zbroi Traumy nie zdołali dostrzec, a nie mieli czasu przeszukiwać stosu trupów. Kilka chwil później nadleciał transportowiec Delt, kierowany zdalnie przez Fixera. Wylądował między nimi, a nadciągającymi B-dwójkami i kiedy w jego stronę posypały się pierwsze strzały, komandosi wnieśli ciała na pokład, po czym Fixer ruszył do kokpitu. Minutę później drużyna coraz szybciej oddalała się zarówno od świątyni, jak i powierzchni Devarona, zadowolona, że misja dobiega końca.
Przede wszystkim jednak cieszyli się, że wreszcie ponownie odwiedzą Potrójne Zero. Rzadko tam bywali. Bycie jedną z najlepszych, a wręcz najlepszą drużyną miało swoje plusy, ale jednym z nich z pewnością nie były wymagania, jakie wszyscy im stawiali. Podczas podróży w nadprzestrzeni, kiedy mieli chwilkę spokoju, a Scorch ucinał sobie drzemkę w sali operacyjnej, Boss spojrzał na Fixera. Obaj nie mieli na sobie hełmów i byli w trakcie pakowania sprzętu z powrotem do odpowiednich zasobników i plecaków.
– Źle mi z tym, że nie skończyliśmy zadania – powiedział.
– Mówisz o tym, że nie wiemy, kto to zrobił? – 40 zwinął swoją linkę i schował ją do plecaka. – Mamy ciała, a to już coś. Zdrzemnijcie się lepiej, sierżancie.
– Ta-a – mruknął Boss. Pójście w ślady Scorcha nie wydawało się takim głupim pomysłem, usiadł więc nieopodal chrapiącego komandosa i przymknął oczy. Ciekawe, czy na Coruscant będzie Vau. Sierżant Drużyny Delta zaczął zastanawiać się nad sprawozdaniem dla generała Kenobiego i nad tym, jak je maksymalnie skrócić, by jak najszybciej wrócić do koszar na Potrójnym Zerze, zjeść w porządnej kantynie i przestać choć na chwilę myśleć o tym, jak szybko wezwą ich do kolejnej misji.
Nie zdążył jednak dojść do żadnych konkretnych wniosków. Ledwie po minucie spał jak zabity.



autor: Behot

 

Komentarze
 
Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
 

Dodaj komentarz
 
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
 
 

Społeczność
  *Newsy
*Nadchodzące wydarzenia
*Ostatnie komentarze
O nas
About us
Über uns
*Członkowie
*Struktura
*M`Y w akcji
*Historia Organizacji *Regulamin
*Rekrutacja
*Logowanie
M`y naInstagramie
M`y na Facebooku
Kontakt: kontakt@mandayaim.com
Copyright © 2009-2023




Powered by PHP-Fusion copyright © 2002 - 2024 by Nick Jones.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3. 23,803,832 unikalne wizyty