Okiem Arneuna:
Wrocławskie Dni Fantastyki, czyli mniejszy konwent w dużym mieście (albo, żeby być precyzyjnym, na obrzeżach dużego miasta) – dodatkowo umiejscowiony w “zamku” w Leśnicy – czyli miejscu o naprawdę uroczych piwnicach, będących pozostałościami z XII-wiecznego zamku, na których, po pożarze w 1953, odbudowano pałacyk, już na potrzeby domu kultury. Niby nie ma sensu wspominać o tym w relacji, ale to dodatkowy efekt, zwłaszcza dla osoby mającej szczęście prowadzić prelekcje na ogólnofantastyczne tematy w piwnicy (co prawda akustyka na tym traciła, ale moim zdaniem sporo zdobywało na klimacie).
Jedynym minusem położenia był tylko niezbyt wygodny dojazd z Wrocławia, co bardzo utrudniło pojawianie się wcześnie rano na imprezie (I wymuszało wcześniejsze opuszczenie terenów zamkowych)
Lista rzeczy do przeczytania ponownie urosła przy rozmowach z ludźmi (które jakoś mniej przeszkadzają na konwentach niż zwykle), a zapas czasu był na tyle duży, że można było pozwiedzać okolice i udać się na inne prelekcje – co z kolei dało mi listę tematów, które chciałbym przemyśleć, o których zależy mi żeby doczytać i rzeczy, które uważałem za warte zapamiętania.
Całość była dopełniona przez obecność Sh`ehn i Mahiyany oraz paru dawno niewidzianych znajomych, z którymi czas minął mi niestety za szybko.
Okiem Maiyany:
Szalony konwent, niby w mieście w którym mieszkam, a niby nie. Tym razem do Leśnicy jechałam odrobinę krócej z powodu przeprowadzki, jednak i tak poczucie opuszczenia miasta pozostało (w szczególności, że i tak trzeba było się przebić przez dość zielone okolice).
Tradycyjnie nie udało mi się dotrzeć na Wrocławskie Dni Fantastyki w piątek. Po dojeździe w sobotę czekała mnie jednak niemiła niespodzianka – prelekcja, na którą chciałam iść, została odwołana. Fakt, że był to panel o uzależnieniu od komputera dodał temu jednak żartobliwości, przez co nie bolało to tak bardzo. Udało mi się za to dotrzeć na warsztaty z fikcyjnej kartografii, które były zupełnie nie tym czego się spodziewałam, ale i tak bawiłam się całkiem nieźle. Wyciągnęłam z niej też całkiem sympatyczną wiedzę geograficzną (i dołożyłam frustracji w stosunku do systemu edukacji, który mógłby działać o niebo lepiej…).
Po przerwie na obserwowanie owadów i wbijanie patyczków w ziemię (co było dużo lepsze niż się wydaje), udało mi się jeszcze dostać na prezentację filmu „Wojny Gwiazd”, który opowiada o fandomie Gwiezdnych Wojen w czasach PRLu, innymi słowy o początkach tego fandomu. Bardzo miłym akcentem było zobaczenie w jednej ze scen Morrigan cosplayującej Thrawna na Pyrkonie. Mam nadzieję, że całość stanie się w końcu dostępna do obejrzenia w domu i marzy mi się że zostanie przetłumaczona na język angielski, żeby obcokrajowcy mogli się dowiedzieć o naszych potyczkach z systemem.
I tak nadeszła niedziela z moimi dwoma prelekcjami. Muszę przyznać że poszło mi wyjątkowo dobrze, a dodatkowo na jednej z nich pojawił się mój kolega trenujący razem ze mną wystąpienia publiczne, który po prelekcji dał mi cenny feedback. Przy okazji prelekcji, duży kciuk w górę dla organizatorów za pilnowanie czasu i wietrzenie sali oraz za wodę w szklanych dzbankach (i szklanki).
Nie obyło się oczywiście bez drobnych potknięć organizacyjnych. Przykładowo, sprawdzanie, które atrakcje są objęte zapisami było bardzo trudne oraz ludziom zdarzało się nie mieścić w salkach. Na to drugie jednak ciężko coś poradzić.
Jak zawsze miło było odwiedzić zamek w Leśnicy z okolicznym parkiem i oby udało się też za rok. Może w końcu w piątek :D
Okiem Sh`ehn:
To były pierwsze Dni Fantastyki, w których miałam okazję uczestniczyć; i tym, co najbardziej zapadło mi w pamięć było miejsce. Zacznę od tego, że Wrocław jest ładny. Wrocławskie tramwaje również (chociaż tłok w tramwaju już mniej), i pół godziny podróży, z wyglądaniem przez okno i innymi takimi, to naprawdę fajna rzecz. Leśnica chyba też jest ładna - ale możliwe, że mam słabość do obrzeży miast ogółem. Sam Zamek również robi wrażenie - mnóstwo zielonych terenów (po których mogły biegać psy, roboty i uczestnicy), porozkładane dookoła zamku stoliki lub siedziska dla uczestników, przy których można było przysiąść i zagrać w zaimprowizowanego RPGa (lub po prosu przysiąść i odpocząć) dziwne, lecz fascynujące dekoracje w salkach (prawdopodobnie pozostałości po poprzednich wystawach), brak "szkolnego" wystroju... cóż, rzeczywiście miało się wrażenie festiwalu naukowego. Prelekcje były różne - od typowych referatów do przypominających konwersatoria, gdzie prowadzący wchodzili w dialog z uczestnikami. Niezależnie jednak od formy, z każdej można było wynieść coś ciekawego. Część przestrzeni zielonej dookoła konwentu przeznaczona była dla wystawców i "wiosek fantastycznych" - odbywały się tam pokazy i warsztaty, można było popodziwiać i zdobyć wiedzę o szalonych technikach rękodzieła. Po raz pierwszy od... cóż, będzie z piętnaście lat - spróbowałam haftu krzyżykowego. Jeśli dokończę (hełm Boby), podzielę się z wami rezultatem w Innych Dziełach ; ) Porozmawiałam też o wyrobach skórzanych, dowiedziałam się o ciekawej grze o statkach kosmicznych (nie znam tytułu, więc niestety nie mogę polecić) i poznałam kilka nowych osób. Jedyne, czego mogę żałować, to że przegapiłam warsztaty ze składania kotów origami. Za rok również postaram się wpaść - mam nadzieję, że będę mieć równie blisko, co tym razem.
|