Okiem Arneuna:
Copernicon, czyli trzy dni nad Wisłą spędzone w zaskakująco absorbującym towarzystwie laptopa. Czyli co się stanie jeśli nie weźmiesz pendrive'a z prelekcjami na konwent.
W związku z czym pierwszy dzień konwentu i większość drugiego zajęło mi klecenie na szybko prezentacji.
O dziwo na większym konwencie warsztaty razem z turniejem Pazaaka spotkały się z mniejszym zainteresowaniem niż na stosunkowo niewielkim Skierconie. Z kolei dzięki nabytemu doświadczeniu sama organizacja turnieju wyszła o niebo lepiej (dodatkowo fakt, że pomyśleliśmy o warsztatach był sporym plusem).
Obie prelekcje udały się zaskakująco dobrze, ponownie udało mi się namówić widownię do wtrącania swojego zdania i uczestniczenia w dyskusji (co było bardzo przydatne, biorąc pod uwagę, że starałem się to uwzględnić w planowaniu). Dodatkowo dzięki udziałowi widowni udało mi się uzyskać szersze spojrzenie na omawiany temat (np. uwagi rodziców podczas mówienia o zabawkach w świecie Star Wars).
Sobotni wieczór upłynął mi na wizycie w Tratwie (swoją drogą, jedną osobę zagadałem na tyle, że poszła z nami i została zrekrutowana), rozgrywkach w Dobble (i byciu jedną z osób, które dla wyrównania szans grały z większą ilością kart) oraz luźnych rozmowach. Dodatkowo jedna z wizyt przy barze doprowadziła do całkiem przyjemnej rozmowy o tematach wszelakich (i zniknięciem z oka współtowarzyszy na ponad godzinę).
Efekty skupiania się na kończeniu własnych prelekcji były takie, że spędziłem całkiem sporo czasu w salce Star Wars, którą dostaliśmy na własność, słuchając jednym uchem prelekcji innych członków Manda`Yaim i skupiając swoją uwagę na ekranie laptopa. A czas dla siebie miałem dopiero po zakończeniu własnej prelekcji w niedzielę, co oznacza, że konwent na którym celowo wybiorę czyjąś prelekcję dopiero nastąpi.
Jedyna rzecz, która przeszkadzała mi w tym konwencie, było moje nieprzyzwyczajenie do imprezy dziejącej się na dużym otwartym terenie w środku miasta. Pomimo usilnych prób przekonania się do takiego rozwiązania, muszę przyznać, że uznaję konwenty posiadające zamkniętą przestrzeń za znacznie wygodniejsze rozwiązanie.
PS. Wbrew temu, co twierdzi Mahiyana, moja pamięć podsuwa mi zacięty pojedynek przy każdej rozgrywce oraz mniej więcej równo rozdzielone między nas zwycięstwa..
Okiem Mahiyany:
Ah, cóż to był za Copernicon! Rekordowo intensywny i pełen wyzwań, ale może po kolei.
Mój Copernicon zaczął się telefonem, że jak chcemy mieć obóz, to musimy zapewnić 24 godziny atrakcji. Liczba ta wydała się początkowo ogromna i zupełnie nie do pokonania, ale okazało się, że niesłusznie wątpiłam w członków Manda`Yaim, gdyż szybko i sprawnie udało nam się ją pokonać.
Moje osobiste poczucie obowiązku przekonało mnie, że zgłoszenie 8 godzin atrakcji będzie dobrym pomysłem. Na pewno pomogło to zapełnić grafik, ale sprawiło, że nie za bardzo miałam czas (a tym bardziej siłę) pocieszyć się konwentem. Na szczęście mogłam polegać na reszcie Mando, że poradzą sobie z obozem i skierować resztki swojej energii na atrakcje.
W Toruniu pojawiłam się już w piątek, ale z konwentowych rzeczy zdążyłam tylko przyjść na prelekcję Sh`ehn i zaopiekować się ciastem ze śliwkami. Resztę nocy spędziłam na tradycyjnym doszlifowywaniu atrakcji.
Sobotę zaczęłam kreatywnie dwoma dwugodzinnymi blokami warsztatów artystycznych. Zaczęłam od przerobionej już przeze mnie monotypii, która jak zwykle sprawiła uczestnikom sporo radości, bo pozwoliła pochlapać sobie barwnikiem i pomazać pianką do golenia. Tym razem na szczęście nie trafił się nikt, kto zrobiłby pracę w odbiciu lustrzanym, więc warsztaty uznaję za pełne zwycięstwo! Drugim blokiem były warsztaty z quillingu, czyli zwijania pasków papieru. Muszę przyznać, że niektórzy uczestnicy naprawdę pozytywnie mnie zaskoczyli efektami, więc i te warsztaty dopisuję do listy sukcesów.
W sobotę miałam jeszcze do odhaczenia dwie prelekcje, które przewinęły się już wcześniej przez inne konwenty, więc były już po fazie poprawek i ogólnie poszły bardzo dobrze. Pomijając, że moja walka z tremą idzie coraz lepiej, to trafiła mi się naprawdę rekordowo sympatyczna i rozmowna widownia. Prowadzenie prelekcji dla takich ludzi to naprawdę czysta przyjemność :)
Po wykonaniu wszystkich sobotnich obowiązków udałam się jeszcze na parę godzin do Tratwy ponadrabiać ploteczki, poprzegrywać z Arneunem w Dobble oraz porekrutować chętnych do Manda`Yaim. Jednak o ile na Copernicon już przyjechałam zmęczona, to niedobór snu i nadmiar stania oraz mówienia zaczął już się na mnie mocno odbijać, więc niczym Kopciuszek zmyłam się przed północą.
I tak pozostała mi niedziela z dwiema prelekcjami do poprowadzenia i najlepszym pączkiem jakiego ostatnimi czasy miałam przyjemność jeść. Dodatkową atrakcją było zdobywanie koszulek Coperniconowych, które skończyło się szczęśliwie przez jeden wielki przypadek.
Po wykonaniu ostatniego zadania i rozładowaniu baterii do samego końca, a może i nawet bardziej, nadeszła pora na pożegnania. Oczywiście, że nie udało mi się pogadać ze wszystkimi na tyle, na ile bym chciała, a wychodzić z salki SW zdarzało mi się tylko na jedzenie, ale mam świadomość, że dzięki temu że ja tak spędziłam konwent, ktoś inny mógł się świetnie bawić. I szczerze mówiąc – całkowicie mi to wystarcza <3
Cały Copernicon jest w moich wspomnieniach zamazanym bohomazem, więc niestety wyjątkowo nie wypisuję podziękowań imiennych, ale dziękuję wszystkim razem – za kolejny wspaniały konwent i wspólną pracę „ku chwale” c:
Okiem Morrigan:
Tegoroczny Copernicon zaskoczył mnie od razu przy odbiorze akredytacji. Powodem tego był nie tylko siedzący na stanowisku gżdacza słodziak, ale też wprowadzenie nowych identyfikatorów. Dotychczasowe kawałki laminowanego kartonu, przez który była przeciągnięta tasiemka, zostały zastąpione smyczami z foliową kieszonką na otrzymany identyfikator.
Kolejnym zaskoczeniem było zmniejszenie obszaru wydarzenia. Nie udostępniono do użytku budynku Collegium Maius UMK, przez co udostępniono więcej sal na prelekcje na wydziale mat-inf oraz Collegium Minus. Ułatwiło to trochę przemieszczanie się między budynkami na poszczególne prelekcje.
Następną nowością było to, że wyprowadzono część wystaw na zewnątrz. Między innymi, nasz mandaloriański obóz był podzielony na salę Star Wars, w której znajdowała się część rzeczy, natomiast reszta była rozstawiona w namiocie pod arkadami. Rzeczy na zewnątrz stanowiły tło dla naszych cosplayerów, z którymi zdjęcia mogli sobie robić nie tylko uczestnicy konwentu, ale także mieszkańcy Torunia czy turystyczni przechodnie.
Ostatnią wartą wspomnienia przeze mnie rzeczą jest to, że do naszego obozu dołączyła Jednostka Druga. Jest to ręcznie uszyta przeze mnie maskotka odwzorowująca Isalamira, zwierzę blokujące przepływ Mocy, pojawiające się w trylogii Thrawna, autorstwa Timothy’ego Zahna. Oby okazał się skutecznym towarzyszem w naszych polowaniach na użytkowników Mocy.
Okiem Sh`ehn:
Na tegorocznym Coperniconie postanowiliśmy podbić salkę Star Wars; w konsekwencji zobowiązaliśmy się do przygotowania 24 godzin programu (i kilku punktów ret`linii). Awangarda naszych sił, w postaci Jednostki 1 wraz z obozem, dotarła na miejsce już we wtorek. Do piątkowego wieczoru na wezwanie Mand`alora radośnie stawiły się siły główne; wspólnie nie tylko podbiliśmy przestrzeń salki, ale i rozbiliśmy obóz pod łukiem triumfalnym. Następnie, dla bardziej efektywnej ekspansji, postanowiliśmy rozproszyć nasze siły; podzieleni na kilka mniejszych grupek ruszyliśmy, każda z grup we własnym zakresie, zdobywać przestrzeń noclegową.
Jeśli chodzi o samą imprezę — mandaloriański duch nie znosi bezczynności, dlatego przez całe trzy dni staraliśmy się być możliwie produktywni, i, miast oddawać się czystej rozrywce, znaczną część naszych sił poświęciliśmy pracowitemu dokańczaniu prelekcji i konkursów; tak, by gdy przyjdzie pora, wszystko było dopięte na ostatnią trytkę.
Warto też wspomnieć, że w sobotni wieczór zebraliśmy się wszyscy w Tratwie — i, co tu dużo mówić, był to czas gal, ori`skraan, riduur, yaim` dab`ika. Co ważne, oprócz spotkań ze starymi druhami, konwent ten był dla nas okazją do nawiązania nowych przyjaźni. Drogą polowej rekrutacji zwerbowany został T`Rez, zaś dzięki wysiłkom Morrigan Jednostka 1 zyskała obozowego towarzysza — isalamira.
Copernicon 2018 był wymagający, ale, jak na Mandalorian przystało, śmiało stawiliśmy czoła wyzwaniu. Całość mogę krótko podsumować słowami: kandosii bal oya Manda!
|