|
|
Mandaloriańska Herbatka |
|
|
|
— Gdzie są ci wszyscy durnie?! — dowódca lokalnego oddziału rebelii nie mógł tego dnia odnaleźć żadnego ze swoich adiutantów. — I GDZIE JEST MÓJ KAF?!
— Melduję panie poruczniku, że ostatnio widziałem sierżanta jak wchodził do namiotu rekrutów, żeby przeciągnąć ich przez poranne ćwiczenia — ochoczo odezwał się jeden z pałętających się w okolicy szeregowców. Jeśli porucznik prawidłowo rozpoznał zabraka to zgłosił się on bez szczególnego powodu. Żadnej zabitej rodziny, żadnej chęci zemsty, po prostu przekonanie, że imperium nie powinno panować.
— To gdzie oni teraz są?! Przecież powinni siedzieć tu, na samym środku, albo biegać dookoła obozu!
— Melduję, że nie widziałem żadnego od rana.
— MYŚL, CZŁOWIEKU! Czemu nikt mi tego nie zameldował… Gdzie sierżanci?
— Melduję, że nie widziałem żadnego od rana.
— CO?! Czy wyście wszyscy powariowali?! — nagle porucznika opuściła cała werwa i wyglądał jakby zeszło z niego całe powietrze — Powiedz mi przynajmniej, że warty stoją.
— Melduję, że nie wiem.
— To idź sprawdzić! Zarządź alarm, a ja w tym czasie wyciągnę tych leni z prycz.
Cała irytacja opuściła go, gdy zobaczył wszystkich swoich podoficerów leżących w równym rzędzie wewnątrz namiotu rekrutów. O ile mógł ocenić każdy z nich był martwy. Spojrzał prycze — leżący tam żołnierze byli fachowo unieruchomieni za pomocą ich własnych ubrań.
— CO TU SIĘ… — krzyk porucznika ucichł na widok wycelowanego w jego stronę karabinu blasterowego, trzymanego przez jednego z dwóch wojowników siedzących przy stole stojącym na środku namiotu. Drugi z intruzów spokojnie popijał coś z parującego kubka. Czyżby ten napar z liści, który często robił jeden z jego kaprali?
Hełmy z charakterystycznym wizjerem leżały na stole pomiędzy wojownikami — Mandalorianie. Wiedział tylko o jednym powodzie, dla którego mogliby tu być.
— Cześć Willy. Co ty myślałeś, że jak znikniesz to cię nie namierzymy?
— Powiedzcie Pyke’om, że będę miał dla nich forsę za dwa standardowe miesiące. I spadajcie mi stąd, nasze interesy powinny być tajemnicą.
— Za późno robaszku. Przestałeś być dłużnikiem; odkąd wynajęli nas, jesteś przykładem.
Oficer usiłował uskoczyć, ale zanim zdążył ruszyć się choćby o centymetr, środek jego czoła ozdobił wypalony ślad.
— To co, idziemy?
— Zaczekaj chwilę, ten liściasty napar zabrany kapralowi jest całkiem dobry.
— To daj mi też, to nie tak, że gdzieś się śpieszymy.
Mniej więcej w połowie drugiego kubka syreny alarmowe rozbrzmiały w całym obozie.
— Ehh… dlaczego oni nigdy nie dają dokończyć…
— Siedź, masz po co wstawać?
Kiedy wyszli przed namiot, zobaczyli zbieraninę szeregowców celujących w nich z pozbieranej po całym obozie broni.
— Wy się nigdy nie nauczycie… Trudno, chciałem po dobroci — mruknął starszy z dwóch Mandalorian, odpalając zawczasu przygotowane ładunki wybuchowe i wyciągając blaster. Kątem wizjera widział, że jego młodszy towarzysz miał już swoje pistolety w dłoniach.
— Ile Ci zostało tych liści? — Zapytał się, gdy odchodzili od pogrążonego w ciszy obozu.
— Dość, żeby znajomy botanik dowiedział się co to za roślina. To smaczniejsze niż ten kaf, który robisz. I chyba mniej kopie po żołądku.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Komentarze |
|
|
|
Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
|
|
|
|
|
Dodaj komentarz |
|
|
|
|