Copernicon 2017
 



Okiem Mahiyany:
Aż ciężko uwierzyć, że na Copernicon wybrałam się już czwarty raz. Równie ciężko uwierzyć, że dalej nie wiem jak nawigować pomiędzy wszystkimi budynkami, które składają się na owy konwent ^^”

Piątek praktycznie zszedł mi na dojeździe na konwent, który oczywiście nie obył się bez niespodzialnek. Pierwszy raz w życiu udało mi się wsiąść nie w ten pociąg co trzeba więc trafiła mi się dodatkowa przesiadka w Rawiczu. Później zamiast planowanego pół godziny na przesiadkę w Bydgoszczy miałam całe 5 minut. Na szczęście ostatnią prostą pokonałam taksówką, razem z grupką konwentowiczów znalezionych na dworcu :D. Akredytację odebrałam z zamykającego się już stoiska i to najpewniej dlatego nie miałam ani smyczki ani dziurki w identyfikatorze. Nie był to jednak koniec moich przygód na piątek, gdzyż trzeba było jeszcze dotrzeć na sleep, który jak się okazuje był w najniebezpieczniejszej dzielnicy Torunia (a przynajmniej tak mówią miejscowi). Na szczęście z Iskrą podtrzymującą mnie na duchu przez telefon trafiłam bezpiecznie.

Sobotę zaczęliśmy z Aksymandem próbą dostania się do Maiusa, gdzie znajdował się nasz obóz. Próbowała nam przeszkodzić portierka, ale po przeprosinach Aksymanda „łaskawie” pozwoliła nam wejść. Słusznie przyszliśmy wcześniej, bo obóz wymagał drobnego przemeblowania, które skończylismy niemal na styk z pojawieniem się pierwszych konwentowiczów. Dodatkowo musiałam jeszcze wywiesić swoje prace. Koniec końców przejęliśmy całą odnogę korytarza prowadzącą do salki Star Wars. Wydaje mi się, że jeszcze nigdy nie rozstawialiśmy obozu w taki sposób, ale świetnie się wpasował.

Zanim jeszcze uporałam się ze wszystkimi pracami nadszedł czas na moją prelekcję – prezentację Manda’Yaim. Można powiedzieć, że na sali było dość dużo ludzi, choć większość znała już M’Y od środka. Pozwoliło nam to jednak powspominać nasze poprzednie akcje, a dwójka dzieci które przyszły też mam wrażenie, że bawiła się całkiem dobrze. Szkoda tylko, że nie mieliśmy dostępu do rzutnika, ale tuż po mojej prelekcji Copernicon rozwiązał ten problem przynosząc telewizor. Niestety sam telewizor co sprawiło, że jeszcze jedna prelekcja leciała na moim prywatnym laptopie.

Kolejna w planie była gra terenowa Iskry, ale jako że dzieci już się zebrały, a jej dalej nie było, zaczęłam wyświetlać swoje prace na nowo zdobytym telewizorze. Dzieciakom najwyraźniej się podobało, a dla mnie też było ciekawym zobaczyć je w zupełnie innej gamie kolorów (bo tamten ekran strasznie je zmieniał). Na szczęście zanim moje marne zasoby, które akurat miałam przy sobie się wyczerpały pojawiła się Iskra i przejęła pałeczkę.

Szybko skończyłam wieszać prace i zaczęłam nadrabiać zaległości z różnymi ludźmi na którzy akurat pojawili się w obozie. Wkrótce zebrała się grupka idąca na obiad. Ostatecznie wylądowaliśmy w lokalnej pizzerii, w której Nea wygrała w życie dostając dużą pizzę zamiast małej, bo kucharz się pomylił.

Wróciliśmy niemal idealnie na moje dwie, pozostałe prelekcje. Na pierwszą z nich przyszedł nawet bardzo grzeczny piesek, który dzielnie wysłuchał wszystkiego co miałam do powiedzenia o językach odległej Galaktyki :). Drugą prelekcją, którą miałam była prelekcja o symbolach, którą jakimś cudem udało mi się skończyć dwa razy szybciej niż kiedykolwiek wcześniej.

Na koniec dnia zostały nam jeszcze losowe pogaduchy, w tym parę godzin w towarzystwie Iskry, Ari, Morrigan i różnych dziwnych napoi ^^

Inną dziwną rzeczą była starówka toruńska zasypana białymi piórami. Ale to już była wyższa sztuka, więc nie czuję się kompetentna żeby to komentować :P

Niedziela zaczęła się prelekcją Sh’ehn o mandalorianach, ale niestety nie było mi dane zostać na niej do końca bo musiałam lecieć na spotkanie organizacyjne Star Force’a. I tak konwent w sumie się skończył. Trzeba było pozbierać obóz, a potem znieść go do samochodu (w czym miała pomóc winda, która ostatecznie jednak odmówiła współpracy). Potem zostało tylko dostanie się na dworzec i wyjazd do domu.

Jest coś w Coperniconach, że mam tam najwięcej znajomych, na których wpadam w losowym miejscach i zawsze żałuję, że nie mogłam spędzić z nimi więcej czasu. Tym razem, mimo że nie podjęłam żadnych starań w tym kierunku, wszystko się idealnie ułożyło. Oczywiście, że mogłam spędzić czas z fandomem SW, ale znalazł się też czas na obiad z przedstawicielami Twierdzy, a nawet śmieszki z ziomeczkami z wrocławskiego fandomu mangowego. Pod tym względem, ale w sumie nie tylko, było to najlepszy Copernicon na jakim byłam, mimo że skończył się dużo szybciej niż zwykle i wróciłam schorowana ^^

Tradycyjne podziękowania dla
Vhipir - za organizacyjne ogarnianie naszego wyjazdu
She’ehn - za trooping, dzielne pilnowanie obozu i prelekcję, która na pewno była super
Kiryłowi - za rozłożenie obozu i pomoc tym którzy jej potrzebowali
Rybie - za transport obozu, trooping i zaproszenie mnie na spotkanie organizacyjne SF
Morrigan - za trooping, grę w double i wytrzymanie naszych najgłupszych opowieści
Aksymandowi - za rozłożenie obozu, trooping i bujżujskie śniadanie w niedzielę
Dinu - za trooping i jaranie się pingwinkiem
Nei - za trooping w tej cudownej zbroi i ponownie zwieszenie mi mózgu wegańskim serem
Iskrze - za nasz sobotni wypad, tajemną wiedzę o uczelniach i zupkę
Maggy i Oixowi - za przybycie do naszego obozu i krótkie pogaduchy :) No i gratki za trzecie miejsce w konkursie cosplay!
Ari - za pomoc ze składaniem obozu i nasz sobotni wypad
I oczywiście dla wszystkich, dzieki którym ten konwent był taki super <3

Okiem Aksymanda:
Copernicon to konwent na który planowałem się wybrać już od dłuższego czasu. W czwartek wpadliśmy z Kiryłem do Shehn, by pomóc z obozem. Jednak właściwa przygoda zaczęła się w piątek. Rankiem ja i Kirył pojechaliśmy wraz z obozem do Torunia. Okazało się, że przyjechaliśmy za wcześnie. Nie mogłem ukryć pokładów entuzjazmu jakie wydobyła ze mnie informacja. W szybkim tempie obóz został rozładowany w pobliżu jednego z namiotów zawierającego atrakcję Coperniconu.
Zostało parę godzin do przybycia reszty towarzyszy a żadne konstruktywne sposoby zagospodarowania tego czasu nie pojawiały się na horyzoncie. Trzeba było w końcu siedzieć na miejscu i pilnować szpeju. Aż nagle spłynęło na nas natchnienie. Co mogliśmy zrobić z obozem? Ufortyfikować jak największą powierzchnię wokół nas w imieniu wyższej sprawy. Dzięki moim światłym instrukcją powstał pancerny półokrąg, który byłby w stanie powstrzymać całe armię (na potrzeby opowieści wypada przemilczeć, że wróg musiałby dysponować naprawdę małymi i zalanymi w trupa oddziałami, by ta konstrukcja kogoś powstrzymała). Oczywiście Kirył był nad wyraz pomocny i użyteczny. Byłem mu za to nad wyraz wdzięczny, wszakże kim byłby wspaniały lider którym jestem ja bez wiernego pomocnika? Po jakimś czasie do obozu przybyli nasi towarzysze w postaci Shehn i Aranei. Zwolnieni choć na chwilę z cudownej misji bronienia tego przybytku, ruszyliśmy z Kiryłem w poszukiwaniu aprowizacji. Nasze trudy zostały szybko zwieńczone sukcesem i powróciliśmy do nich. Wkrótce potem zostaliśmy oddelegowani do przenoszenia obozu. Miejsce w którym miał się znajdować było naprawdę blisko. Wystarczyło tylko parę godzin by przenieść wszystko.
Coraz więcej ludzi się pojawiało. Na chwilę wcisnąłem się w mój pancerz i powiadam wam nie byłem w stanie odgonić się od uczestników zajęć terenowych. W końcu nadszedł czas kiedy wypadałoby znaleźć jakiś nocleg. Wyruszyłem w tym celu w jakże znamienitym towarzystwie. Wedle zebranych informacji niezajęty sleeprom będący najdalej wysuniętym ze wszystkim był też relatywnie pusty. Strażnik stojący przed bramami nie chciał nas wpuścić. Nawet drobne sugestie o nasadzeniu jego głowy na palu się dużo nie dały. Aczkolwiek widząc nas w potrzebie coś drgnęło w jego sercu i zadzwonił do swych zwierzchników. Swoją drogą miło byłoby gdyby było gdzieś zaznaczone, że sleeprom jest bardziej dla organizatorów niż zwykłych uczestnikow. Wracając jednak to meritum sprawy w końcu zostaliśmy wpuszczeni. Następnym punktem programu było wrzucenie czegoś na ruszt. Wyszukanie przyjemnego przybytku nie było trudne. Po tym wszystkim wróciliśmy już do sleeproomu i wkrótce ułożyłem się do snu.
Następny dzień zaczął się bardzo wcześnie. Wspólnie z Mandalorem udaliśmy się do obozu. Zmieniliśmy trochę ogólną jego koncepcję. Jednak myślę, że dzieki temu było bardziej wszechstronnie a nasze pozycje były lepiej wyeksponowane. Niestety brakowało mi w nim porządnych okopów i worków z piaskiem. Chyba nie można mieć wszystkiego. Za to była moja ulubiona zielona skrzynia na której przesiedziałem wczoraj godzinę czy dwie. Trochę osłodziło to moją gorycz wywołaną tak wielkim niedoborem podstawowych atrybutów potrzebnych do procesów fortyfikacji. Na chwilę ubrałem się w zbroję by wpaść w niej na jedną z prelekcji, która była interesująca. Potem wyruszyłem coś zjeść i kupić parę pamiątek. Mogę powiedzieć, że zjadłem tam jednego z najlepszych kebabów jakie jadłem w Polsce. Chyba to wystarczy jako ogólna recenzja miasta w którym konwent się odbył. W niedługim czasie nastał mój czas troopowania. Wraz z Kiryłem i Morrigan wybraliśmy się jeszcze raz na miasto. Nastał wieczór, dowiedziałem się że wkrótce trzeba będzie dopełnić tradycji i zacznie się gra w planszówkę Battlestara. Nie widząc przeciwwskazań postanowiłem dołączyć. Dziękuję wszystkim współgraczą za miłą grę. Nauczenie mnie jej i cierpliwość do mnie gdy ja jak ameba byłem wpatrzony w karty nie wiedząc co się. Niestety musiałem odejść w połowie ponieważ byłem juz przemęczony i było pewne, że niedługo zasnę na stołku.
W niedzielę musiałem wcześnie wracać do domu, więc nie było mi dane nacieszyć się kolejnymi atrakcjami.
Nie chcę pisać podziękowań imiennie. Był to mój pierwszy konwent gdzie spotkałem się z M'Y, Wami jako z większą grupą i naprawdę mógłbym jeszcze kogoś pomylić, czego wolę uniknąć. Dziękuję Wam wszystkim za wspaniale spędzony czas.

Okiem Morrigan:
Tegoroczny Copernicon był moim trzecim w karierze konwentowego bywalca, jednak pierwszy razem z Manda'Yaim. Na miejscu pojawiłam się w piątek po 17, akredytację udało mi się odebrać w bardzo szybkim czasie. Niewiele zwlekając udałam się do miejsca przeznaczonego na obóz, niestety trzeba było zwiedzić pół wydziału, aby tam dotrzeć.

Kiedy już się udało poznałam osobiście członków M'Y, cieszę się, że należę do tej grupy pozytywnie zakręconych ludzi. Spalismy w SP 13, która była przeznaczona tylko dla osób funkcyjnych, o czym nie było żadnej informacji przed dotarciem na miejsce. Odnioslam wrażenie, że na tegorocznej imprezie nie było zbyt wielu ludzi, ani cosplayerow. Zapewne dlatego, że obóz jak i noclegownia znajdowały się na uboczu.

W sobotę podczas troopowania na starówce dużo większą liczbą osób niż rok temu prosiła mnie o zdjęcie, co pozytywnie świadczy o progresie w rozwoju mojego Gama. Sobotni wieczór/noc spędziłam w postaci mandalorianskiego ladie's night. Planowałam wybrać się na dwie prelekcje, ale ostatecznie nie starczyło mi czasu. Jeśli chodzi o organizację było trochę problemów z salą prelekcyjną Star Wars, a raczej z niedziałającym lub brakującym sprzętem. Trochę męczące było także rozbicie imprezy w wielu budynkach mieszczących się na Toruńskiej starówce, ale taki już urok tego con'u. Czas spędzony w Toruniu minął mi bardzo szybko, mimo że prawie nie spalam.

Okiem Sh`ehn:
Copernicon był konwentem męczącym, pełnym nerwów (jak każdy konwent), i tak śmiesznym, że momentami przekraczającym granice absurdu, ale zdecydowanie był też wart zapamiętania.
Moja perspektywa różniła się nieco od perspektywy innych Mandalorian - toruńskie Collegium Maius nie jest dla mnie zwykłym konwentowym budynkiem, ale przede wszystkim odwiedzanym prawie codziennie wydziałem uczelni. Patrząc na rozkładanie obozu, jak na zawałaszczenie ("podbój") przestrzeni, w której regularnie mam zajęcia, przepełniał mnie wewnętrzną satysfakcją. Szalenie podobało mi się jak dobrze mandaloriańskie wystawki, jak i swego rodzaju wernisaż prac naszego Mand`alora, które zajęły spory kawałek korytarza, prezentowały się w gotyckim wnętrzu Maiusa. I choć liczba gości, którzy mogliby podziwiać ten widok nie była znaczna, uważam, że nasz "podbój" zakończył się chwalebnym sukcesem.
Niestety, jak to w przypadku każdej potyczki, nie obyło się bez strat poniesionych na zdrowiu i nastroju. Niespodziewane utrudnienia związane z transportem dla obozu, a raczej jego brakiem, i dodatkowy wysiłek, jaki vode musieli włożyć w rozwiązanie niespodziewanych problemów sprawia, że nie mogłabym z czystym sumieniem stwierdzić że konwent był, w dosłownym tego słowa znaczeniu, "udany". O ile Copernicon z pewnością zapadnie mi w pamięć, oprócz niesamowitej ilości dobrych wspomnień, wprost proporcjonalnej do ilości czasu spędzonego z vode, będzie on modelowym wręcz przykładem co się dzieje gdy rzeczy "nie idą zgodnie z planem".





 

Społeczność
  *Newsy
*Nadchodzące wydarzenia
*Ostatnie komentarze
O nas
About us
Über uns
*Członkowie
*Struktura
*M`Y w akcji
*Historia Organizacji *Regulamin
*Rekrutacja
*Logowanie
M`y naInstagramie
M`y na Facebooku
Kontakt: kontakt@mandayaim.com
Copyright © 2009-2023




Powered by PHP-Fusion copyright © 2002 - 2024 by Nick Jones.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3. 23,302,915 unikalne wizyty