– Zostań tu – bezbarwnym, lecz zdecydowanym tonem rzucił dowódca, po czym zniknął za wałami skalnego rumoszu.
TK-9998 został sam. Szaniec, jaki mu powierzono, miał wymiary niewielkiego pokoju
i był w rzeczywistości czymś pomiędzy wielką dziurą w ziemi a bunkrem z roztrzaskanych
przez droidy bojowe głazów.
Ściskając kurczowo swój nieodłączny miotacz, szturmowiec okazał się być jedynym,
jaki pozostał w tym miejscu. Było tu ciemno i wilgotno, cała reszta oddziału wybiegła na
powierzchnię, na rozkaz włączając się do trwającej bitwy. Odgłosy świetlnych strzałów,
tumult i szczęki maszyn bojowych dochodziły niezbyt głośno acz całkiem wyraźnie
spomiędzy spękanych kamieni.
TK-9998 nie bał się. Nie pozostawiono go tu, bo był tchórzem; miał strzec szańca
przed gnidami i szumowinami, przeciw którym toczyła się właśnie zawzięta batalia. A
przynajmniej tak zrozumiał. Nie potrafił niestety przypomnieć sobie nazwy owej planety,
leżącej z dala od centrum galaktyki, na której przyszło mu walczyć, był jednak pewien
jednego - niech się ta licha skała nazywa, jak chce, niezwyciężone Imperium zgładzi
wszystkich, którzy chcą siać zamęt i bezprawie na jego terenie. Imperium zawsze wygrywa,
niech się z tym pogodzą. Imperium jest wieczne, Imperator jest mądry i rządzi sprawiedliwe...
Szturmowiec bacznie lustrował schron, w którym polecono mu pozostać, jednak
mijały minuty, a nikt się w nim nie pojawiał - ani żołnierz Imperium, ani wróg, ani droid
(swój bądź wrogi)...
Wreszcie, po godzinie od ostatniego rozkazu wydanego TK-9998 przez dowódcę,
bitewny szum z zewnątrz zaczął cichnąć. Szturmowiec postanowił skontaktować się z
dowódcą przez nadajnik w swym hełmie, usłyszał jednak jedynie zakłócenia, szum
atmosferycznych ładunków elektrycznych. Ponowił próbę jeszcze kilkukrotnie, jednak gdy
wszystkie one spełzły na niczym (zapewne nadajnik dowódcy się uszkodził, to się zdarzało,
zdarza i zdarzać się będzie), żołnierz w białym pancerzu postanowił powoli wyjść na
powietrze.
Ostrożnie, by nie upuścić miotacza ani nie odpalić z niego przypadkiem świetlnego
pocisku, TK-9998 wyszedł po pokruszonych skałach na powierzchnię. Rozległą, pustynną,
pokrytą ostrymi skałami równinę spowijała mgła. Nie było jej tu wcześniej. Czyżby padało?
Może to deszcz spowodował awarię łączności?
Szturmowiec, trzymając blaster w gotowości, zaczął powoli iść naprzód, bacznie
rozglądając się na boki. Dziwna, upiorna cisza otaczała go zewsząd i wydawała mu się
znacznie straszniejsza, niż gęsta dżungla, w której raz zdarzyło mu się działać. Znacznie
pewniej czuł się w swoim oddziale - ramię w ramię, ręka w rękę, broń w broń, krok w krok...
Miliony drżały przed odgłosem kroków oddziałów Imperium. Oddziałów, których żołnierze,
działając wspólnie, czuli się niezwyciężeni. Nie inaczej czuł się wtedy TK-9998...
Teraz czuł, jak zaczyna się za nim skradać niepewność. Niepewność, która
momentalnie przeistoczyła się w strach, gdy szturmowiec nachylił się i spojrzał pod nogi.
Sądził, iż wszedł w kałużę po deszczu - kałuża istotnie to była, ale nie wody, a krwi...
Wszystko wokół we krwi... TK-9998 najpierw zalała na grzbiecie fala gorąca, a zaraz
potem zimna. Nie upuścił jednak swej broni. Miotacz swój dzierż, mówił dowódca, a żaden
wróg cię nie zaskoczy... Powoli robił krok za krokiem, zanurzając się w dziwną mgłę. Mgłę,
która zdała się być odparowaną wilgocią pochodzącą właśnie z tych czerwonych kałuż...
Jak to... Nigdy tak nie było... To ślady po wrogach, czy?... Nie... Nie...!
Szturmowiec zaczął w końcu dostrzegać rozsiane między skałami białe plamy, będące
niczym innym, jak ciałami jego współtowarzyszy.
Cisza. Spazmatycznie wdzierająca się w uszy cisza była nie do zniesienia...
TK-9998 opuścił miotacz i puścił się pędem w kierunku najbliższego dostrzeżonego
białego pancerza. Noszący go szturmowiec leżał, pogruchotany, między głazami niczym
szmaciana lalka. Bez życia... Następny - z odciętą ręką i nogą. Wykrwawił się na śmierć.
Kolejny - podziurawiony jak sito przez świetlne pociski. Leżący nieopodal niego towarzysz -
nie, to nie ciało... Jedynie smętnie rzucony między kamienie hełm. Z zawartością. Uciętą
równiutko, przy samej szyi. Ciało leżało nieopodal.
Ostatni żyjący szturmowiec miotał się od jednego martwego do drugiego,
rozpaczliwie szukając ocalałych. Łączności wciąż brak. Działających droidów również,
jedynie szczątki tych rozprutych w czasie walki.
Cóż za stworzenia dopuściły się takiego pogromu?... Jak to możliwe, wobec
Imperium? Niezwyciężonego, wszechmądrego i wiecznie panującego?...
TK-9998 wreszcie przestał słuchać wewnętrznego głosu o zachowaniu gotowości
bojowej. Wewnętrznego głosu, a może głosu Imperium... Stał teraz zupełnie sam, pośrodku
krwawej pustki, zapomniany przez wszystkich, nawet przez samą śmierć...
Miotacz spadł z metalicznym brzękiem na ziemię. Całe wyobrażenie TK-9998 o
swoim uwielbionym Imperium zaczęło się kruszyć niczym te skały, z których usypane były
ściany jego szańca.
Jak to... Przecież... Ale nie, nigdy... Co więc... Dlaczego... Ahh...
Napływające do głowy szturmowca, pozostające bez odpowiedzi zdawkowe pytania
stanowiły w jego głowie jedyne rozproszenie śmiertelnej ciszy wokół.
Do czasu.
Stojąc wśród czerwonych kałuż i martwych towarzyszy, TK-9998 usłyszał w pewnej
chwili gdzieś za sobą cichy chrobot. Prędko obejrzał się, jednak nie ujrzał niczego. Miał
pewność, że to nie było coś, co mu się wydawało. Coś tu jest. Coś, lub ktoś. Dowódca? Może,
on z pewnością nie mógł tak łatwo zginąć. Inny szturmowiec, który, jak on, uchował się w
jakimś bunkrze? Możliwe.
Ocalały bacznie rozglądał się na boki, w nadziei ujrzenia białego, ruszającego się
pancerza... Nadziei ledwie się tlącej, ale wystarczającej do tego, by wszechmądre Imperium
ponownie zagościło w myślach żołnierza...
Wtem powietrze przeszył donośny świst.
TK-9998 coś gwałtownie uchwyciło wokół szyi i pociągnęło w tył. Szturmowiec
przewrócił się; usiłował oswobodzić się z tajemniczej siły wrzynającej mu się coraz głębiej w
gardło, jednak nie mógł uchwycić jej palcami w bojowych rękawicach. Wierzgał i obijał się o
kamienie, próbując się oswobodzić, nic mu to jednak nie dało. Złudna nadzieja o Imperium
prysła tak szybko, jak się pojawiła; pozostał ból i rozsadzające pulsowanie wewnątrz
czaszki...
W końcu czerwono-mglisty świat zrobił się zupełnie czarny.
TK-9998 ocknął się.
Leżał na boku na zimnej, wilgotnej ziemi. Zaraz, to nie ziemia... Posadzka. Gdzieś go
zawleczono. Był w jakimś niedużym, ciemnym pomieszczeniu, z pojedynczymi drzwiami z
niewielkim okienkiem, przez które do wewnątrz wpadało blade światło.
Zanim szturmowiec zdążył rozejrzeć się po nowym miejscu, we znaki dał mu się
kłujący ból wokół gardła - ślad po tym czymś, co go uchwyciło, udusiło prawie na śmierć i
zapewne zawlekło właśnie tu. TK-9998 starał przypomnieć sobie informacje o bestiach, jakie
zamieszkują Galaktykę a o jakich opowiadano mu w czasie jego nauki, nie mógł jednak
absolutnie żadnej z nich, żadnego charakterystycznego dla nich zachowania dopasować do
tego, co go spotkało.
W pewnym momencie poczuł, że jest mu zimno. Odruchowo przykurczył ramiona do
piersi, poczuł jednak... Miękki materiał. Nie miał na sobie napierśnika. Ani pancerza na
plecach. Ktoś go ograbił...
Wszystko robiło się coraz dziwniejsze. TK-9998 nawet nie bardzo wiedział, co ma o
tym wszystkim myśleć...
Przesunął się w kąt pokoju i zwinął się w kłębek. Zrobiło mu się choć trochę cieplej,
ale niewiele... Odruchowo uruchomił swój nadajnik w próbie wywołania dowództwa, niestety
- daremnej. Był zdany jedynie na siebie. Gdzieś, pośrodku niczego, w ciemnicy, kończyła się
władza Imperium, a zaczynało... No właśnie, co?
Szturmowiec poczuł się zdradzony. Zaraz jednak miał ochotę uderzyć się w twarz.
"Jak śmiałeś... Twojego Imperatora?..." Nigdy więcej. Imperium go nie opuściło i nie opuści.
Nigdy. To on musi udowodnić, ile jest wart, to on musi pokonać przeciwności i dostać się do
dowództwa, choćby nie wiem, co...
Ale jak? Brak części pancerza, brak - jak się również zaraz okazało - miotacza,
zamknięcie w zimnej, wilgotnej pieczarze...
Wtem kłębiące się pod białym hełmem szturmowca myśli zostały gwałtownie
rozwiane przez szczęk zamka w drzwiach pokoju. Wrota powoli otworzyły się - w ich świetle
stała jakaś postać. Owinięta białą peleryną, miała na sobie czarny hełm z czymś białym z
przodu, czymś, co przypominało wyobrażenie ludzkiej czaszki...
Klank... Klank... Klank... Istota zrobiła kilka kroków wgłąb pomieszczenia. Ich
odgłosy sugerowały, że jest albo jakimś droidem, albo kimś zakutym w zrobiony z jakiegoś
metalu pancerz.
Po plecach TK-9998 przemknął dreszcz. Bynajmniej nie z zimna... Nieszczęsny
żołnierz Imperium próbował desperacko dojrzeć jakieś szczegóły twarzy przybysza, jednak
wizjer jego hełmu okazał się zupełnie nieprzezierny. Niespodziewanie postać rozchyliła nieco
pelerynę i wyciągnęła rękę w czarnej, pancernej rękawicy.
– Chodź ze mną, jeśli chcesz żyć – rzekł nieznajomy.
Żołnierze Imperium nie ufają obcym. Nigdy. Co najwyżej ich aresztują lub częstują
świetlnymi pociskami prosto we łby...
Istota w zbroi spokojnym głosem ponowiła zaproszenie.
TK-9998 patrzył raz na twarz nieznajomego, raz na wyciągniętą ku niemu rękę. Obcy
nie zrażał się napotkaną niepewnością, cierpliwie czekał na jego ruch.
To właśnie ta cierpliwość wytworzyła w szturmowcu zaufanie do przybysza.
Szczątkowe, wątłe, ale zawsze zaufanie... Żołnierz wyciągnął dłoń. Nieznajomy chwycił ją,
pomógł nieszczęśnikowi wstać i wyprowadził go z pomieszczenia na niewielki korytarz. Po
jednej jego stronie znajdowały się następne drzwi. Po drugiej - schody w górę; znad nich
jaśniała blada poświata. Dał się również słyszeć cichy szum, jakby deszczu.
– Wyjście jest tam – odezwał się zakuty w zbroję osobnik, wskazując szturmowcowi
schody.
TK-9998 nie zapytał o nic. Na zmianę spoglądał raz na wskazane miejsce, raz na
nieznajomego...
Był bardzo zaskoczony tym, co go właśnie spotkało. Niemal odruchowo zrobił kilka
kroków w kierunku wyjścia, jeszcze raz sprawdził łączność - w eterze jedynie trzaski...
Spojrzał w tył. Obcy, szczelnie zawinięty w swą pelerynę, spoglądał na niego spokojnie.
Szturmowiec gorączkowo zastanawiał się nad tym, co ma zrobić. Uciekać, szukać swoich...
Ale jak? Gdzie?... A może?...
Pełen niepewności i wyjątkowo natrętnego uczucia wstydu oraz sprzeniewierzenia się
niemalże wszystkiemu, czego go dotychczas nauczono w Imperium, żołnierz w białym
pancerzu zawrócił, nieśmiało podszedł do nieznajomego i rzekł:
– Pomożesz mi?...
Obcy w zbroi powoli wyprostował się i wziął głęboki oddech. Wyglądał trochę tak,
jakby zachowanie uwolnionego właśnie szturmowca mu zaimponowało.
– Jasne – odpowiedział po chwili. – Chodź ze mną.
TK-9998 podążył za nieznajomym wgłąb korytarza. Razem przekroczyli próg
pomieszczenia na drugim jego końcu.
Szturmowiec w zasadzie nie miał pojęcia, co go tam może czekać, tego jednak nie
spodziewał się w ogóle - kolejne puste, prawie zupełnie ciemne, wilgotne pomieszczenie...
Jego nowy towarzysz nakazał mu, by usiadł na środku podłogi; sam następnie
zamknął i dokładnie zaryglował za sobą drzwi.
Pokój miał jeszcze drugie, identyczne wyjście w jednym z kątów. Zakuty w zbroję
osobnik zajrzał za nie, po czym kilkakrotnie wszedł i wyszedł, za każdym razem wracając z
naręczem jakichś rzeczy, wśród których dało się dojrzeć kilka średniej wielkości słojów.
Wszystkie je ułożył na ziemi kilka metrów od siedzącego szturmowca.
– Wybacz, że jest tu tak ciemno – odezwał się zbrojny, dobywając spośród
przyniesionych przez siebie gratów kilka lamp przenośnych, zapalając je i rozstawiając na
podłodze na planie okręgu wokół gościa w białym pancerzu. – Jesteśmy daleko od
cywilizacji. Obecnie nie mamy tu elektryczności...
– Gdzie dokładnie jesteśmy? Gdzie mogę znaleźć najbliższy posterunek...? Aghhh...
Hhh...? - TK-9998 zaczął sypać nurtującymi go pytaniami, jednak kolejne słowa zaczęły
utykać mu w boleśnie szarpiących krtań kaszlnięciach. – Boli... – wydusił z siebie na koniec.
– Pokaż, gdzie?... – ożywił się nagle nieznajomy; prędko skończył ustawiać lampy, po
czym sięgnął do zgromadzonych na podłodze rzeczy po jakiś cylindryczny przedmiot i
doskoczył do szturmowca. Ten obydwoma rękoma pokazał gest zaciśnięcia czegoś wokół
swego gardła.
– Masz, napij się...
Zakuty w zbroję podał żołnierzowi cylindryczny przedmiot, który okazał się być
wojskową butelką na wodę. TK-9998 odkręcił zakrętkę, podniósł hełm i wziął kilka dużych
łyków miło chłodnego płynu.
– Dziękuję - rzekł, po czym opuścił hełm i oddał butelkę nieznajomemu. Ten szybko
odniósł ją na swoje miejsce, zabrał z hałdy rzeczy jakiś inny przedmiot i wrócił do swego
gościa. Tym razem jednak stanął za jego plecami.
– Pokaż mi jeszcze raz. Gdzie cię boli? – zapytał.
Szturmowiec powoli acz mimowolnie nabierał coraz większego zaufania do nowego
towarzysza; ponownie pokazał rękami gest umieszczenia czegoś w rodzaju pętli wokół szyi,
zawiązanej zapewne jakoś z tyłu, gdzieś tam w okolicach karku... Niespodziewanie jednak,
mając dłonie z tyłu, za hełmem, usłyszał metaliczny szczęk.
Obcy zatrzasnął mu coś wokół nadgarstków. Coś ciężkiego - TK-9998 momentalnie
poczuł masę okowów. Nie zdążył jednak ani odwrócić się, ani zapytać, co się stało - jego
wybawca mocno pociągnął go w tył, wywracając tym samym na ziemię, następnie przywiązał
za ręce do dyndającego z sufitu łańcucha (wcześniej zupełnie niewidocznego z powodu
ciemności), po czym, ciągnąc za jego drugi, zwisający obok koniec, począł wyciągać
nieszczęśnika w górę... Przestał, gdy nogi żołnierza Imperium ledwo już dotykały ziemi.
– C... Co?... – wydusił z siebie zaskoczony i porządnie przestraszony szturmowiec. –
Co robisz?... Wypuść mnie!...
– Tego nie zrobię – odpowiedział spokojnie zbrojny, po czym z wolna podszedł do
zgromadzonych na podłodze rzeczy i wyciągnął z nich całkiem pokaźny kłąb części i
przewodów. Ustawił go tuż obok swego więźnia.
– Obiecałeś pomóc!... – krzyknął TK-9998, po raz kolejny zanosząc się kaszlem.
– Nic nie obiecałem – odrzekł nieznajomy. – Aczkolwiek... Muszę przyznać, że mnie
zaskoczyłeś.
Żołnierz Imperium oddychał ciężko.
– Byłem całkowicie przekonany, iż będę cię musiał dopaść na zewnątrz, po tym, jak
odejdziesz – kontynuował obcy. Miał głęboki, lekko ochrypły głos. – Żołnierze Imperium nie
proszą o pomoc. Nie mam pojęcia, co tobą pokierowało, byś zrobił inaczej... Tak czy owak,
dziękuję ci za uproszczenie mi zadania.
Mówiąc to, rozluźnił pelerynę i zgarnął ją na plecy. Oczom nieszczęsnego szturmowca
ukazała się zbroja przypominająca wyglądem zbroje najemników i łowców nagród, czarna, z
wymalowanymi na biało wyobrażeniami kości ułożonymi we wzór ludzkiego szkieletu...
Uwiązanego za nadgarstki więźnia zalała fala gorąca. Mandalorianin-egzekutor...
Czemuż się nie domyślił, czemu?...
Nieznajomy niespiesznie nacisnął kilka przycisków na karwaszu prawej ręki. Coś
zatrzeszczało i cicho zabrzęczało; ułożona obok więźnia górka części zatrzęsła się i podniosła,
tworząc manipulator z szablastopalczastym efektorem na końcu.
TK-9998 wpadł w panikę. Zaczął się rozpaczliwie szarpać, jednak ani kajdany, ani
łańcuch ani drgnęły.
– Ratunku!... – krzyknął na całe obolałe gardło.
– Nie rozumiesz?... – zapytał spokojnie Mandalorianin. – Naprawdę sądziłeś, że ktoś
będzie cię tu szukał, ratował, kontaktował się z tobą?... Że kogoś znajdziesz, jak wydostaniesz
się na zewnątrz?... Żołnierze Imperium są łatwi do zastąpienia. Twój wybity do cna oddział z
pewnością już sformowano na nowo, a na twoim miejscu stoi inny szturmowiec, taki sam, jak
ty... Choć może mądrzejszy...
Nieszczęśnik słuchał w przerażeniu. Nie chciał wierzyć w słowa oprawcy, w głębi
ducha wiedział jednak, że mówi prawdę. Jego dotychczasowe życie momentalnie legło w
gruzach. Wszechmądre Imperium, sprawiedliwy Imperator, bój ku chwale, zaprowadzanie
ładu i porządku... Nie był niczym więcej, jak maszyną do utrzymywania Imperium przy
władzy. Nie był wcale lepszy od droida bojowego... Do oczu nabiegły mu łzy.
Pytanie, ile to jego "nowe" życie potrwa... Miał przerażające uczucie, że niestety
niezbyt długo.
– Nie ruszaj się proszę – rzekł zbrojny, po czym wyjął z pochwy u pasa pokaźnej
wielkości szklaną strzykawkę, napełnioną świecącym płynem. Następnie podszedł do więźnia
i wkłuł mu się przez ubranie w jedno z wyciągniętych w górę ramion. Wtłoczył weń całą
zawartość.
Szturmowiec poczuł gwałtowny przypływ adrenaliny. Znów próbował się
oswobodzić, jednak Mandalorianin tak dobrał dawkę specyfiku, by jego ofiara była żywotna
jedynie na tyle, by nie utracić zbyt wcześnie przytomności w trakcie oprawiania.
Następnie zbrojny dobył z uchwytu przy pasie długi, wąski nóż. Z wolna rozciął
szamoczącemu się szturmowcowi ubranie na brzuchu, po czym wbił ostrze tuż poniżej jego
mostka i wykonał cięcie w dół.
Do działania wkroczył szablasty manipulator. Raz po raz wyprężał się i wciskał swoją
upiorną łapę w ciało ofiary, precyzyjnie ekstyrpując kolejne organy wewnętrzne.
Mandalorianin odbierał je ostrożnie i delikatnie przenosił do przyniesionych przez siebie
wcześniej słojów.
W końcu manipulator, po kolejnym wprowadzeniu w ciało nieszczęśnika, skierował
się w górę. Szablokształtne palce przebiły przeponę i powoli wsunęły się między płuca
szturmowca, z wolna zakleszczając się wokół jego serca, i nie było już szturmowca;
wydobyty następnie organ został z pietyzmem umieszczony przez Mandalorianina w ostatnim
pozostałym słoju.
Egzekutor westchnął. Wedle swojego zwyczaju, stanął naprzeciwko podwieszonych
na łańcuchu zwłok ofiary i na chwilę skłonił się, po czym dezaktywował robotyczne ramię i
zebrał z posadzki wszystkie słoje.
Szkoda mu było trochę tego szturmowca. Jako jedyny ocalały z bitwy, zdecydował się
na sprzeniewierzenie się zasadom wpojonym mu przez Imperium, i to go zgubiło... Być może
w innej sytuacji byłoby zgoła odwrotnie, tym razem jednak doprowadziło go to do
unicestwienia.
Nie wszystko jednak skończyło się tak źle. Mandalorianin, niosąc naręcze szklanych
naczyń wypełnionych pozyskanymi przed chwilą organami, wszedł do pomieszczenia obok,
gdzie, na prowizorycznych łóżkach, wśród prymitywnej aparatury medycznej na ratunek
czekali poważnie ranni we wczorajszej walce biorcy.
Arakh Ha`an |