|
|
Gwiezdne Wojny: Rebelianci |
|
|
|
Notka: Słowem wstępu zacznę od krótkiej recenzji całej serii, następnie podumam chwilę nad moimi wrażeniami na temat Sabine Wren, a następnie przejdę do recenzji poszczególnych odcinków. Również : tak, bardzo lubię Rebeliantów.
Gwiezdne Wojny: Rebelianci
Nikt nie ukrywa, że Rebelianci zostali od początku zaplanowani jako kontynuuacja wcześniejszych Wojen Klonów. Krótko rzecz ujmując jeśli podobały wam się Wojny Klonów to będziecie uwielbiać Rebeliantów, ale jeśli nie jesteście fanami poprzedniej serii to nadal zachęcam was byście dali szansę tej nowej animacji.
Fabuła Rebeliantów zaczyna się na pięć lat przed wydarzeniami znanymi nam z Nowej Nadziei i początkowo skupia się na małej załodze uprzykrzającej życie Imperium na mało znaczącej planecie Lothal z pomocą zgrabnego statku Ghost. Główny bohaterem jest Ezra Bridger – wychowany na ulicy chłopak z kleptomańskimi tendencjami i ukrytym talentem do posługiwania się Mocą. Właśnie te leppkie ręce i próba okradnięcia rebelianckiej załogi sprawia, że spotyka on załogę Ghost’a składającą się z: Kanana Jarrusa, byłego padawana Jedi obecnie o usposobieniu i stylu wesołego rewolwerowca będącego reprezentatywnym liderem grupy; Hery Syndulli, rebeliantki z urodzenia, właścicielki Ghost’a, doskonałej pilotki i de facto prawdziwej przywódczyni grupy ; Choppera, czyli jej starego, kapryśnego i zbyt samoświadomego astromecha; Zeba Orreliosa, honorowego i silnego wojownika z rasy dużych i włochatych (jest Lasatem) oraz Sabine Wren, nastoletniej dezerterki z Imperialnej Akademii, artystki, specjalistki od materiałów wybuchowych i przez swoje mandaloriańskie pochodzenie będącej głównym tematem tych recenzji. Po spotkaniu z Rebeliantami Ezra dołącza do grupy jako uczeń Kanana i dalej podążamy już za przygodami całej szóstki bohaterów.
Fabularnie Rebelianci są bardzo zmienni, każdy sezon ma inny nastrój i inne mocne i słabe strony, ale mam poczucie, że całość jest zaplanowana od samego początku i konsekwentnie poprowadzona naprzód zbliżając się z każdym sezonem do oryginalnej Nowej Nadzieji (i Łotra swoją drogą, są nawiązania!). Pierwszy sezon jest czarujący opowiadając historie jednej załogi, na jednym statku, wokół jednej planety i myślę, że zauroczy fanów takich serii jak Firefly. Drugi i trzeci sezon skupiają się na pokazaniu jak tak właściwie powstaje Rebelia i otrzymujemy wiele nowych wątków, postaci i miejsc, a cała historia nabiera rozmachu i znaczenia dla całego świata Gwiezdnych Wojen. Fabule zdarzają się oczywiście czkawki pod postacią odcinków całkowicie nieistotnych lub nieustannego powracania do wątków z czasów Wojen Klonów, które powinny zniknąć w pomroce dziejów (dla dobra wszystkich), ale nie osłabiają one jak na razie wrażenia z finałowych odcinków sezonów.
Mocną stroną serii są również postacie i relacje między nimi. Spotkamy wiele znajomych twarzy (jak chociażby Lando, Bail Organa, Leia czy Hondo), nowych ciekawych postaci (jak imperialny agent Kallus) jak i widowiskowe powroty z starego Expanded Universe (spoiler, ale chyba wszyscy już i tak wiedzą o kim mowa?). W tym samym czasie seria konsekwentnie rozwija historie i charaktery wszystkich członków załogi i niejednokrotnie odkrywamy, że są one mocno osadzone w historii tego świata poprzez swoją przeszłość. Choć role, które poszczególne postacie zajmują w drużynie są w zasadzie typowe dla jakiekolwiek drużyny w filmie, serialu, czy grze komputerowej, to tutaj po prostu miło jest to zobaczyć jeszcze jeden raz. Również relacje między postaciami Rebliantów mają się czym pochwalić. Są szczere, ujmujące i zmienne, od klasycznej relacji mistrz – uczeń w wypadku Ezry i Kanana, przez nienachalny związek tego kowboja z Herą, braterską przyjaźń między Ezrą i Zeb’em, aż po nie pominięte wcale odczucia drużyny wobec ich wrogów. Mówiąc o wrogach – antagoniści naszej drużyny stanowią od początku interesującą zbieraninę. Najczęściej powracajacą postacią jest zadziwiająco ludzki imperialny agent Kallus, któremu powierzono powstrzymanie Rebeliantów na Lothal, choć nie można z pewnością zapomnieć o dość demonicznym użytkowniku Ciemnej Strony Mocy – Inkwizytorze, który dzięki odpowiedniemu wprowadzeniu naprawdę wieje nieuchronną klęską naszych bohaterów. Później ta kompania poszerza się jeszcze o wielu, nowych i starych, przeciwników Rebelii, którzy jednak zawsze są tworzeni ze stylem i troską o to, że zły charakter, to wciąż charakter, a nie narzędzie fabuły. Tutaj słabą stroną serii są kompletnie bezbarwni imperialni oficerowie średniego szczebla, którzy są tak generyczni, że dostali ten sam model twarzy...
Żeby znaleźć złe strony muszę się chwilę zastanowić, ale zgaduję, że byłoby to przede wszystkim tych kilka spraw. Po pierwsze za krótkie odcinki, które sprawiają, że bardzo często sceny wydają się ucięte i nie przebrzmiałe, szczególnie kiedy mamy do czynienia z czymś wyjątkowo nastrojowym lub emocjonalnym. Następnie wymieniłabym irytujące powroty do Wojen Klonów, nie wszystkie z nich są złe, część mi się wręcz bardzo podobała, ale między wieloma grzechami tamtej serii na pewno znajdziecie jakiś zmartwychstwały element, który będzie was irytował. Dodajmy do tego powoli pogarszające się tempo fabuły w drugim i trzecim sezonie, wyraźnie widać, że autorzy muszą zapełnić czymś 5 lat przed Nową Nadzieją i czasem grają na czas. Na sam koniec muszę wspomnieć, że złą częścią Rebeliantów jest również Sabine i mandalorianie, ale o tym więcej za chwilę.
Od strony wizualno technicznej Rebelianci są poprowadzeni ślicznie. Choć zobaczymy znany nam z Wojen Klonów styl animacji 3D to w tym wypadku autorzy postawili na insipirowanie się pracami Ralph’a McQuarrie, artysty tworzącego prace na potrzeby produkcji Starej Trylogii. Od kolorystyki, przez projekty miast, aż po nastrojowe widoki Rebelianci są ucztą dla oczu. Dodajmy do tego żwawą muzykę Kevina Kinnera, który również dopasował się nieco bardziej do ścieżki dźwiękowej z czasów Nowej Nadzieji i dostajemy zgrabną całość, która przypomina nam ten stary, dobry klimat z początków Gwiezdnych Wojen.
Podsumowując, Rebelianci są stworzeni przez twórców Wojen Klonów i fani poprzedniej serii znajdą w niej wiele dla siebie, ale warto podkreślić, że historia Rebeliantów jest spójniejsza, równiejsza i ładniejsza. Co jednak dla mnie jest najważniejsze to to, że rozważania, które prowadzą poprzez bohaterów autorzy tej animacji na temat natury Mocy, równowagi, dobra i nadzieji są według mnie wierne wszystkiemu co w Gwiezdnych Wojnach najlepsze.
Sabine Wren, mandaloriańska artystka
Wszyscy bohaterowie serii zostali nam przedstawieni dużo wcześniej niż ich rzeczywiście poznaliśmy i chyba żadna zapowiedź nie wywołała tylu sprzecznych komenatarzy i opinii jak ta dotycząca Sabine Wren. Według twórców animacji Sabine ma być „wybuchową artystką i specjalistką od broni i materiałów wybuchowych” co miało iść w zgodzie z jej paramilitarnym wychowaniem jako mandalorianki i kolorową, pomalowaną przez nią zbroją. Osobiście byłam zaintrygowana, bo Sabine jest pierwszą istotną postacią w Gwiezdnych Wojnach związaną ze sztuką. Na dodatek jej twórczość jest sztuką aktywistyczną, niemalże propagandową co zapowiadało dla mnie poruszenie w Rebeliantach niezwykle istotnych, a dotychczas nieobecnych (w czysto kanonicznych źródłach) tematów manipulacji mediami, cenzury i ekspresji kulturowej jako części wolnego społeczństwa. Jeśli o tematykę chodzi to się nie zawiodłam, główny wątek pierwszego sezonu był wspaniałą historią o związku wolności słowa z nadzieją. Gorzej z samą z Sabine.
Przyjrzyjmy się jej bliżej. Sabine Wren ma szesnaście lat, dołączyła do załogi Ghost’a po zdezerterowaniu z Akademii Imperialnej po bliżej nieokreślonych, aczkolwiek dramatycznych wydarzeniach, które zachwiały jej lojalnością wobec Imperium. Jest mandalorianką, urodzoną na Mandalorze i wciąż dumnie noszącą swój beskar’gam. Jest również artystką, specjalistką od materiałów wybuchowych, świetnie radzi sobie w walce wręcz i z bronią w ręku, jest odważna, inteligetna, lojalna, a na dodatek doskonale siebie kontroluje i nie robi takich głupot jak Zeb i Ezra. W załodze zajmuje miejsce „starszej siostry” Ezry i „córki” Hery i Kanana, a jednak chociaż nikt nigdy (łącznie ze scenarzystami) nie poświęca jej szczególnie dużo uwagi to jej to nie przeszkadza. Innymi słowy jest idealna, doskonała i bezproblemowa. I kompletnie nie wiarygodna. Podoba mi się jej postać w opisach głównego twórcy, Filloni’ego, który opowiada o tym, że Sabine posiada tyle umiejętności, bo została wychowana jako mandalorianka, a reszta jest zasługą, tego, że to młode dziewczę nie było w byle jakiej Akademii tylko w „imperialnym odpowiedniku MiT” (cytując Filloniego). Szkoda tylko, że te opisy nie przekładają się na rozwój tej postaci. W kolejnych odcinkach, które miałyby szanse wytłumaczyć nieco jej zdolności scenarzyści dorzucają jej jedynie więcej i więcej i więcej tajemnicznych historii i rzeczy, które zdążyła zrobić w czasie swojego jakże długiego życia. W tym samym czasie jest ona nieustannie wykorzystywana przez twórców jako szwajcarski scyzoryk. Jeśli jakaś umiejętność jest komuś potrzebna, żeby fabuła mogła potoczyć się dalej zgodnie z planem to możecie być pewni, że Sabine jest w niej mistrzem.
Mimo to muszę przyznać, że ma ona swoje urocze lub zabawne momenty, szczególnie jako kontrast dla wiecznie przepychającego się duetu Zeba i Ezry, a finał trzeciego sezonu wydaje się zachowywać dla niej wyjątkowo istotne miejsce w fabule. Kto wie, może jednak wszystko się jeszcze wyjaśni?
Autor: Serim`ika |
|
|
|
|
|
|
|
|
Komentarze |
|
|
|
Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
|
|
|
|
|
Dodaj komentarz |
|
|
|
|