Ostatni
 

Minął raptem dzień, od kiedy znalazł złotą maskę Mandalora, a już był w nowej podróży. Być może powinien opłakiwać młodszego brata znacznie dłużej, ale nie miał na to czasu. Pozostawił swych wojowników na Dxun, księżycu niebezpiecznego Onderonu.
Mandalorianie przegrali bitwę, stracili wodza, lecz nikt z nich nie czuł rozżalenia. Taungowie nie znali tego uczucia. On sam zaś bezzwłocznie wyruszył na Shogun, jedną z planet mandaloriańskiego sektora, aby starym zwyczajem zaczerpnąć rady od Odmieńca i, być może, doświadczyć wizji od boga, Ha`rangina. Jak niegdyś doświadczył jej poległy Mandalor Nieposkromiony. I choć ani on, ani jego brat już nie wierzyli w pradawne bóstwa, oddając swe życie Wojnie i Śmierci, nie mógł zignorować dawnych zwyczajów swego ludu. Dlatego nie oszczędzał silników statku, byle jak najszybciej przeciąć galaktykę i stawić czoło nieznanym, dziwnym wrażeniom, które wywoływała u niego ta planeta.

Gdy w końcu dotarł na Shogun, panował już zmierzch. Mandalorianie lubili mrok, byli wszak Dha Werda Verdą, Wojownikami Cienia. Roztaczający się wokół krajobraz ani nie wzbudzał w nim poczucia spokoju, ani zagrożenia, lecz Mandalor nie mógł powiedzieć, że jest mu obojętny. Gdy szedł wzdłuż brzegu jeziora, szum wody mieszał się z gwizdem wiatru. Ten unosił piach, jakby to był tylko pyłek. Skręcał odrobiny piasku, porywał i porzucał. Gdyby nie wiedział lepiej, uznałby, że to dziwne, niewidoczne istoty mu się przyglądają. Nie lubił tego miejsca. Tu nic nie było normalne i czasami nie wiedział, gdzie kończyła się prawda, a gdzie zaczynała senna mara. Z ulgą wszedł na kamienne schody, prowadzące ku skromnej sali wykutej w skale jaskini. Przy wejściu wisiały metalowe dzwoneczki, które cicho pobrzękiwały, ilekroć wiatr nimi szargał. Było ich dużo, a każdy na powierzchni miał wyryte inne słowa. Mandalor od dawna ich nie widział - gdy był mały, powiedziano mu, że każdy dzwoneczek nosił imię zmarłego. Gdy szumiał wiatr, a on dźwięczał, miałby to być głos z zaświatów. Gdy był dzieckiem, na długo nim został pełnoprawnym wojownikiem, zachwycał się ich szumem. Wierzył, że przemawiają do niego dawni przodkowie. Dziś wiedział, że to tylko bajka. Dni beztroskiej naiwności minęły już lata temu. Poczuł się stary, przytłoczony nowym ciężarem. A przecież był dopiero w sile swego wieku. Czy tak czuł się jego młodszy o kilka lat brat?
- Su`cuy - przywitał się od progu i choć nikt mu od razu nie odpowiedział, nie zraził się. Echo poniosło jego szorstki głos w głąb jaskini. - Chwała twoim przodkom, Odmieńcu Ruusaan.
- Chwała tobie i twoim przodkom, Mandalorze - odpowiedziała mu biała postać, wyłaniająca się z mroku.
Taungowie stanowili jednolitą rasę. Przy narodzinach mieli bardzo ciemne skóry, które z czasem zmieniały odcień na jaśniejszy szary. Im byli starsi i bliżsi śmierci, skóra bielała. Ale nawet pośród nich na świat przychodziły osobniki o białej karnacji i czerwonych oczach. Odmieńcy, w których widziano wolę boga. Bo choć wykluli się jako słabi i niemal martwi, zawrócono ich duszę z krainy śmierci. Dlatego nazywano ich Kyram'ade, dziećmi samej Śmierci.

Było w nich coś tajemniczego i niezrozumiałego i chociaż klany trenowały swoje odmienne dzieci na wojowników, ich główną nauką była pradawna wiedza, przekazywana z pokolenia na pokolenie wybranym osobnikom. Wierzono, że ci, co za młodu zostali dotknięci przez Śmierć, byli podatni na szept bogów. Taungowie nie posiadali świątyń, w których składaliby ofiary dla swych bóstw. Nie mieli kapłanów, nie w ludzkim znaczeniu tego słowa. Ale mieli przewodników-odmieńców, którzy służyli radą swym Mandalorom od wieków.

Jego brat, Nieposkromiony, gdy został wybrany na nowego przywódcę, udał się na Shogun, aby poznać swe przeznaczenie. Wizja, którą doznał na tej planecie wyznaczyła mu cel jego konkwisty. Dziś on, nowy Mandalor, przybył w to samo miejsce, zaczerpnąć rady u wiekowego Odmieńca Ruusaan. Imię, które niezwykle dobrze pasowało do roli, jaką od lat pełniła w życiu społeczności Taungów. Ta, na której można polegać. Było to prawdą. Wojownicy, zarówno ci zwykli, jak i najdzielniejsi z dzielnych polegali na jej radach i mądrości.

Pamiętał ją, gdy przeszedł rytuał przejścia z bycia dzieckiem do pełnoprawnego członka klanu. To ona nadała mu uroczyście imię i duszę, dziergając na skórze jego klanowy znak. Tatuowanie było długim i bolesnym procesem, a przez cały ten czas czuł na sobie jej gorące spojrzenie - było ostre, oceniające. Trwał w milczeniu, najbardziej obawiając się nie reakcji swego klanu na okazanie słabości, ale właśnie jej.

Dziś, Odmieniec była już wiekową starowinką. Jej skóra miała pobladły odcień, przypominający skórę nieboszczyka. Wątłe ciało, poorane bliznami i ozdobione w liczne, nieznane mu symbole, drżało nieregularnie, jakby była w gorączce. Równie dobrze, mogła być. Szła ku niemu wolno, podpierając się o swą laskę i będąc podtrzymywaną przez innego Odmieńca, który - sądząc po charakterystycznych tatuażach - był młodą kobietą. Każdy krok Ruusaan wydawał się sprawiać jej ból. Nie po raz pierwszy od śmierci brata, przypomniano mu, że życie jest bardzo ulotne. I, że na miejsce martwych zawsze przychodzi ktoś nowy.
Uczennica staruszki zmierzyła swego nowego władcę niewyjaśnionym spojrzeniem czerwonych oczu. Gdyby była zwykłym wojownikiem, winna mu złożyć hołd. Ale odmieńcy nigdy nie kłaniali się nikomu, jedynie bogom. Jeśli ci nadal istnieli.
- Wejdź, proszę - staruszka drżącą dłonią zachęciła go, aby wszedł do środka. To, gdzie Odmieńcy mieszkali na Shogunie, niezupełnie było domem. Żyli w kamiennej siedzibie, w której niemal zawsze panował chłód i mrok. Wnętrze oświetlały kryształowe lampy, rzucające upiorny, niebieskawy poblask. Czuł się bardziej jak w grobowcu, aniżeli w czyimś domu. - Posil się, napij.

Na krótką chwilę zawahał się. Przybył jako władca. Gdy zdejmie maskę, nie będzie tu Mandalorem, a zwykłym wojownikiem. Ale odmówienie gościny, zwłaszcza starszego Taunga i to szanowanego jak Ruusaan byłoby niewybaczalną zniewagą. Usiadł więc na wskazanym miejscu, czekając aż wiekowa staruszka zajmie swe miejsce, a Odmieniec poda im jadło i picie. Zdjął swą maskę, by się posilić; planował tylko tknąć jedzenie, by nie obrazić gospodarza. Dopiero, gdy skosztował suszonego mięsa tutejszej ryby, odczuł od dawna tłumiony głód. Ruusaan przyglądała mu się oślepłymi oczyma. Jakby widziała już co się stało podczas bitwy o Onderon.
- Twój brat poległ więc. W bitwie - odezwała się dopiero, gdy zjadł ofiarowany posiłek. Skinął jej jedynie głową, gdyż nie było nic więcej do powiedzenia. Wszyscy byli wojownikami, śmierć w bitwie była dobrą śmiercią.
Staruszka przymknęła oczy zmęczonym gestem, typowym dla kogoś, kto już pochował za wiele młodych osób. Mandalor poczuł cień sympatii dla bliskiej śmierci Ruusaan. Być może naprawdę przeżyła całe rzesze mandaloriańskich wojowników, których z wieku na wiek pozostawało coraz mniej.
- Abesh - zwróciła się do młodego Odmieńca. Mandalor jak na komendę spojrzał na wojowniczkę, zaskoczony usłyszanym imieniem. Dla cieniolubnej rasy Taungów wschód był symbolem śmierci, bo za każdym razem, gdy wstawał nowy dzień, cienie odchodziły wraz z nocą. Było to dziwne imię dla Taunga.
Odmieniec skłoniła się w geście wielkiego szacunku.
- Tak, Kyram'ad?
- Nasz wódz nadal nie ma imienia - rzekła, w zamyśleniu pocierając palcem czarny tatuaż przy oku. - Wskaż mu drogę, może bogowie zechcą przemówić do niego.
- Nie wierzę już w nich - Taung skorygował starą kobietę. Ta nie wydała się być poruszona jego słowami. Co najwyżej zaciekawiona.
- Doprawdy, Mandalorze? Dziś nazywasz jednego z nich Wojną, ale przecież przybyłeś na Shogun, by usłyszeć o boskiej woli, czyż nie?
- Przybyłem, bo tak nakazywał zwyczaj.
- Zwyczaj, tak... Czy nie ten sam zwyczaj nakazuje ci szukać chwały i spełnienia w walce?
Mandalor z trudem wytrzymał jej wzrok pół-ślepych oczu. Wiedział, że jest od niej silniejszy fizycznie, lecz coś kryło się trwożącego w jej oczach, że nawet świadomość tego nie przynosiła żadnej pociechy. Wolał nie dyskutować z nią o sprawach swej wiary, sądząc, że nie ma szans sprostać takiej rozmowie. Nie uciekał przed konfrontacją, po prostu wiedział, że Odmieńcy są zbyt dziwni, by próbować ich rozumieć. A już na pewno Ruusaan.

Zabrawszy swą maskę, niechętnie opuścił bezpieczną kwaterę Kyram'ade i ruszył za milczącą Abesh. Nie bał się wyzwania, ani nawet samych bogów, jeśli jeszcze jacyś istnieli. Mimo to krajobraz okolicy wzbudzał w nim nieokreślone uczucie niewidzialnego zagrożenia. Odmieniec wydawała się nie zauważać tego, albo wręcz przywykła do tajemniczej aury Shogunu, by być przez nią kłopotaną. Mandalor wcale nie zazdrościł jej tego.
- Dlaczego Abesh? - zapytał, gdy byli już poza zasięgiem słuchu Ruusaan. Odmieniec zatrzymała się raptownie, robiąc coś, czego służący mu ludzie nadal nie potrafili - spojrzała mu prosto w oczy.
- Co słyszysz - odpowiedziała pytaniem, a on nie poczuł się urażony. Nie nosił złotej maski Mandalora, więc nie musiała traktować go z pełnym szacunkiem. Teraz, w tej chwili, gdy stał z odkrytą twarzą i wsłuchiwał się w wiatr, co gwizdał i szumiał pośród kamieni, był tylko zagubionym wojownikiem, szukającym odpowiedzi.
- Nic - przyznał po chwili, z niemiłym zawodem, że wiatr nie przyniósł ze sobą szeptu żadnego boga, ani celu nowej wojny.
- Właśnie, nic - Abesh nieprzyjemnie warknęła. - Tylko wiatr.
- Nie przemawiają do ciebie bogowie?
Odmieniec usiadła na ziemi w tradycyjny sposób. Taung siadł naprzeciw niej. Miał prawo wiedzieć, czy jego lud stracił boską łaskę.
- Nie przemawiają już do nikogo - wyjaśniła mu, rysując w piasku skomplikowane wzory. - Może jeszcze tylko do Ruusaan. Umieramy, Mandalorze. Nasza rasa.
- Wiem. Dlatego nazwano cię Wschodem? Końcem?
Abesh ruchem dłoni zamazała przed chwilą powstałe rysunki.
- Tak, mój władco. Ruusaan uważa, że będę jeśli nie ostatnim Kyram'ad, to na pewno jednym z ostatnich.
Nie był zdziwiony taką odpowiedzią, wszak cała ich rasa stała na krawędzi całkowitego wymarcia. Czy po nim któryś z Taungów założy jeszcze maskę Mandalora? Nie wiedział. Przyszłość była tylko mglistym, niepewnym jutrem. Dziś trwało życie, które musiał dobrze przeżyć.
- Co teraz? - zapytał, uważnie obserwując okolicę. Zatrzymali się na rozstaju dróg, skąd odbijało wiele korytarzy bez końca. Abesh wzruszyła ramionami.
- Idź, po prostu idź.
Bez pożegnania ruszył dalej, zdając się na los.
Szedł pewnym krokiem, nie bojąc się ciemności. Nie wyczuwał wokół siebie żadnego życia, tylko chłodny wiatr szeleścił między kamieniami. Przelotnie zastanawiał się, jaką drogę wybrał jego brat, ale nie miał już okazji go o to zapytać. Może kiedyś, gdy spotkają się znów w zaświatach, będzie mógł opowiedzieć mu swą przygodę.
Gdy tak kluczył bezwiednie, jego umysł nawiedzały różne obrazy dawnych wspomnień. Czasem wydawało mu się, że słyszy śmiech brata, to głos zmarłych krewniaków. Czasem wiatr brzmiał, jakby niósł pradawne pieśni, czasem zaś nie słyszał niczego. Był zmęczony nie tyle podróżą, co brakiem celu. Kim był nie miało już znaczenia - miał odkryć kim ma zostać.
Niespodziewanie jego oczom ukazało się jezioro, którego woda mieniła się zielenią i turkusem. Coś plusnęło w tafli głośno, a on zwiedziony hałasem podszedł bliżej. Nachylił się czując narastający spokój w sobie - było to dziwne uczucie, jakby w końcu znalazł się na właściwym miejscu.
Zanim zdążył zareagować, jego maska - jakby porwana przez niewidzialną dłoń - wpadła do wody z głuchym pluskiem. Ciężar metalu szybko pociągnął ją na samo dno. Nim po nią sięgnął, zobaczył w tafli jeziora własne odbicie. Szara twarz, na której odcinały się żywym kolorem czerwone tatuaże i zabliźnione rany. A potem jego odbicie rozmyło się, załamało i zniekształciło. Wiedział, że nawet woda przepowiada mu bycie ostatnim Mandalorem. Taungowie umierali. Tak jak Abesh była zapowiedzią nieuchronnego wschodu słońca, który zabije mrok, tak on był ostatnim symbolem wielkiej chwały. Nie było ucieczki przed przeznaczeniem. Mógł jedynie rzucił wyzwanie losowi, stanąć do walki ten jeden jeszcze raz, nim nie pojawi się ktoś silniejszy, kto zakończy jego życie i obecną erę.
Wyciągnął maskę z płytkiego dna jeziora. Jej złoto nie lśniło. Zmatowiało już wieki temu i tylko czarny jak obsydian wizjer chłodno spoglądał na świat.
Nie usłyszał kroków Ruusaan. Dopiero jej starcza, biała dłoń na ramieniu, zwróciła jego uwagę.
- Czy już wiesz? - zapytała, ślepymi oczyma patrząc przed siebie, w głąb wszechobecnego mroku. Kryształ oświetlający wnętrze nadawał jej postaci groteskowego wyglądu. Zaprawdę, była dzieckiem samej Śmierci. I tak się czuł, jakby nie rozmawiał z Odmieńcem, ale właśnie z pradawnym bóstwem.
- Czy już znasz swe imię? - dopytywała dziwnym, zniekształconym głosem. Stojąca przy wyjściu Abesh skłoniła mu głową.
- Tak, znam - przyznał, czując, jak maska zaczyna ciążyć mu niespodziewanie ciężko. - Ostateczny. Jestem Mandalorem Ostatecznym.
Odmieniec uśmiechnęła się, ukazując rząd ostrych, pożółkłych zębów.
- I co zamierzasz teraz uczynić?
Co zamierzał? To samo, co jego martwy brat i jego poprzednik. I poprzednik poprzednika. To samo, co Mandalor Pierwszy.
- Walczyć. Zwyciężyć, czy zginąć, będzie bez znaczenia, ale obiecują wam, obiecuję wszystkim mym dzieciom, że wojna, którą wypowiem Republice, będzie na wieki zapamiętana. I nawet jeśli zginę, a wraz ze mną moja rasa, na zawsze pozostaniemy żywi w wielkiej chwale. Czy tak się godzi, Matko?
- Tak, synu - staruszka odpowiedziała mu szeptem, ciężko opierając się na swej lasce. Jakby odebrano jej ostatki sił. Abesh już była przy niej, obejmując wątłe ciało kobiety i pomagając jej usiąść. Na ułamek sekundy ich spojrzenia spotkały się - jej krwistoczerwone, jego złote. Pamięć przodków i zemsta. Oboje byli zwiastunem końca swej rasy. Oboje zamierzali udźwignąć to brzemię najlepiej jak potrafili. Poddanie się, nigdy nie było opcją.






Hashhana



 

Komentarze
 
Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
 

Dodaj komentarz
 
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
 
 

Społeczność
  *Newsy
*Nadchodzące wydarzenia
*Ostatnie komentarze
O nas
About us
Über uns
*Członkowie
*Struktura
*M`Y w akcji
*Historia Organizacji *Regulamin
*Rekrutacja
*Logowanie
M`y naInstagramie
M`y na Facebooku
Kontakt: kontakt@mandayaim.com
Copyright © 2009-2023




Powered by PHP-Fusion copyright © 2002 - 2024 by Nick Jones.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3. 23,301,476 unikalne wizyty