|
|
Noc na Concordii |
|
|
|
Płonący ogień oświetlał trzy cienie na równinie. Najdłuższy rzucał mężczyzna nadal noszący zbroję swojego ludu, światło ogniska grało i tworzyło wzory na poznaczonej upływem czasu zbroi. Kolejne postacie były ubrane w stroje treningowe, a ich ciała powoli zaczynały się w nie nie mieścić.
Galron patrzył na swoje córki bliźniaczki. Tayn i Mari spisały się dobrze podczas polowania, dobrze obchodziły się z bronią i ekwipunkiem a także wykazywały dużą cierpliwość. Musi powiedzieć ich matce, że wyrosną na wspaniałe wojowniczki, tak jak ona.
Tayn spoglądała w ogień ze zmarszczonymi brwiami. Kiedy spostrzegła spojrzenie ojca, spytała:
- Czy naprawdę powinniśmy palić takie duże ognisko? Ktoś może nas zobaczyć już z daleka, prawda?
Galron uśmiechnął się, widząc spryt córki.
- Owszem, masz rację. Ale tutaj najgroźniejsze są drapieżniki, nie inni ludzie. A ponieważ nie widzą za często ognia, boją się go. Paląc ognisko, powstrzymujemy je przed przyjściem i obejrzeniem nas sobie, kiedy będziemy spali. - Wyszczerzył się do dziewcząt, które zaczęły chichotać, rozpakowując się.
Kiedy Mari rozwinęła już swoją matę, natychmiast poprosiła, jak zawsze:
- Opowiedz nam jakąś bajkę!
Lekki wietrzyk przeleciał przez trawę, kiedy Galron rozważał jej prośbę - tak jakby mógł odmówić.
- Nie jesteście przypadkiem za duże na bajki?
- To stare historie - odparła Mari - więc co z tego, że my też starzejemy się z nimi?
- Oczywiście, że to stare historie - Galron udał obrażonego, ale zaraz na jego twarz powrócił uśmiech. - Wobec tego muszę opowiedzieć wam nową. - Przez chwilę drapał się po policzku. - Słyszałyście o Shae Vizli?
Ich głowy podniosły się jak na komendę, cienie nieco wyolbrzymiły ich reakcję. - Każdy słyszał o Shae Vizli! Zniszczyła Świątynię Jedi!
- Odegrała dużą rolę. Przełamała obronę Świątyni i dzięki temu mogło zacząć się główne natarcie. Sama jedna pokonała wielu gwardzistów. Wiecie, że lubi walczyć samotnie?
- Nie zawsze tak było! Często walczyła razem z bratem - poprawiła go natychmiast Tayn.
- Ale Jedi go zabili - dodała równie poważnie Mari.
- Owszem. Miała o to żal do jetii przez długi czas. Pewnie dlatego zgodziła się zaatakować ich świątynię. Ale podpisano traktat...
Jęki niemal zagłuszyły trzaskanie ognia.
- Ta część o traktacie jest nudna - stwierdziła Tayn. - Omiń ją.
Galron wyciągnął dłonie w geście poddania. - Mogłem się spodziewać, że rozmawiam z ekspertkami. Nie muszę nic dodawać, wy dwie i tak dużo wiecie. - Dostrzegł w ich oczach dumę.
Ale Mari jeszcze nie skończyła drążyć tematu.
- Shae musi być już stara. Czy dalej walczy?
- Nie znacie zbyt dużo starych Mandalorian, prawda? - Obie dziewczyny pokręciły głowami. - To dlatego, że musicie być naprawdę twarde, żeby przetrwać tak długo. Jeśli kiedyś zobaczycie starego Mando, to wiedzcie, że jest najniebezpieczniejszą osobą w pokoju i potrafi was wiele nauczyć.
Córki rozważały to, kładąc się do śpiworów.
- A więc jeśli nadal działa, to czy walczyła na Korelii? - Tyan zawsze uwielbiała opowieści o walkach w mieście.
Mari wolała walki w kosmosie. - A co z Kuat? Założę się, że tam też walczyła!
Galron dorzucił więcej drewna do ognia.
- Z tego co wiem, nie uczestniczyła w żadnych walkach od lat. Ulotniła się wraz ze swoim klanem. Jeśli nawet ktoś wie, gdzie są, nie puści pary z ust.
Odpowiedź nie usatysfakcjonowała dziewcząt tak bardzo, że zerwały się na nogi.
- Ale nadal trwa wojna! Ciągle gdzieś walczą! Czemu do tego nie wróci?
Spojrzenie ojca posłało je z powrotem do śpiworów. Kiedy znów się położyły, Galren wstał i rozprostował ramiona.
- Słyszałem, że straciła trochę ikry; że nie wraca, bo się boi. Oczywiście nikt nie mówi tego głośno.
- A więc w to nie wierzą - powiedziała Mari z pewnością, jaką daje młodość. Patrzyła na Galrona, kiedy podchodził i sprawdzał ich ekwipunek. Jej oczy niemal świeciły jak płomienie ogniska. - Jeśli by w to wierzyli, nie wahaliby się mówić głośno.
- Shae wróciłaby i spaliła ich za to gdyby usłyszała te opowieści - zgodziła się z nią Tayn, udając, że strzela w powietrze z miotacza płomieni, aby podkreślić wagę swoich słów. Galron zanotował w pamięci, aby dołożyć ten przedmiot do jej przyszłej zbroi.
Zadowolony, że córki położyły ekwipunek i broń w zasięgu ręki, Galronb wrócił na miejsce.
- Chyba masz rację. Pewnie Shae nadal czeka na coś.
Zapadła cisza.
- Na co czeka? - spytała Tayn.
- Na prawdziwe wyzwanie.
Dziewczyny odwróciły się, oczekując wyjaśnień.
- Nigdy nie słyszałem o kimś, kto widział więcej bitew niż Shae Vizla i kto wychodził z nich w jednym kawałku. Może te bitwy już jej nie wystarczają.
- Ale to wojna największa ze wszystkich! Jeśli to nie wyzwanie, to co nim jest? - zapytała Mari.
- Nie potrafię sobie nawet wyobrazić.
______________
W końcu córki zgodziły się, aby opowiedział im o Mandalorze Zdobywcy. Nie było możliwe, żeby nie słyszały tej historii wcześniej i podejrzewał, że chcą go udobruchać. Szybko dorastały.
Tayn spała spokojnie, ale Mari nie mogła zasnąć. Jej ciche kroki były niemal niesłyszalne przez trzask drewna w ognisku.
- Czegoś ci trzeba?
Jej głos był cichy.
- Chciałam pożyczyć twój buy'ce.
Hełm Galrona leżał na wierzchu jego plecaka. Podniósł go, obszedł ognisko i stanął przy córce.
- Co przeraża moją dziewczynkę? Jastrzębionietoperze? Bombardowanie z orbity?
- Nie, nic. Słyszałam tylko, że czasami wojownicy śpią w hełmach. Chcę tego spróbować.
Pomarańczowe światło tańczyło w wizjerze hełmu, kiedy Galron wkładał go na głowę Mari. Wydał cichy brzęk, kiedy ponownie złożyła głowę na ziemi.
- Ale ty nie szukasz wielkich wyzwań? - Jej głos brzmiał dziwnie, wydobywając się z za dużego hełmu.
- Już znalazłem. Dwa - Galron uśmiechnął się do swojego odbicia w wizjerze.
Ręka Mari uścisnęła jego dłoń. - Dobranoc.
- Dobranoc. - Galron wrócił na miejsce i wybrał solidną gałąź ze stosu. Wyciągnął zza pasa nóż i zaczął rzeźbić.
Nie pośpi za dużo tej nocy, ale za to rano córki będą miały nowe ćwiczebne miecze.
Źródło: SWTOR.COM
Tłumaczenie: Urthona |
|
|
|
|
|
|
|
|
|