Inne zakończenie
 
Dolne regiony dżungli Kashyyyku uchodziły za te najbardziej niebezpieczne. Nie dochodziło tu światło słońca, ale panowała duchota i wilgoć. Od kilku tygodni żyli niczym zaszczute zwierzęta, bez wsparcia i zaopatrzenia. Odkąd Sev został zaatakowany na swoim stanowisku, gdy mieli za zadanie zapobiec inwazji Separatystów.
Samo wspomnienie tamtej chwili, gdy przez komlik swego hełmu usłyszał krzyk zaatakowanego brata mroziło mu krew w żyłach do teraz. Chciał bezzwłocznie ruszyć mu na pomoc, podobnie jak Scorch i Fixer, ale wtedy nadeszły nowe rozkazy. Gdyby pochodziły tylko od innego sklonowanego żołnierza, umiałby je zignorować. Jednak tym razem nadeszły od samego mistrza Yody, zarówno niepodzielnej głowy zakonu Jedi, jak i najwyższego rangą dowódcy. Zmiął przekleństwo w ustach i wbrew sobie posłuchał rozsądku. Byli ranni i wycieńczeni po ledwo zakończonej misji, brakowało im amunicji i nawet nie wiedzieli, czy Sev przetrwał atak. Zawahał się, przejęty strachem, że w przypływie paniki, lekkomyślność zabije pozostałych członków Delt.
Ale kiedy już byli we właśnie wzbijającej się w powietrze kanonierce i ujrzeli nadlatujące ciężkie okręty Republiki gotowe do inwazji Kashyyyku, Boss otrząsnął się z szoku i zaczął na nowo analizować zaistniałą sytuację. W przemowie Yody – tych nic nie wartych gratulacjach i zapewnieniach, że poświęcenie Seva nie poszło na marne – padły dwa, zbawienne słowa: wypełniliście misję.
Koniec. Nie byli już na służbie. A przynajmniej do nowego zadania, którego nie zamierzał się podjąć bez zaginionego klona.
Boss postanowił bezzwłocznie działać. Scorch, gdy już zrozumiał co się dzieje, otrząsnął się ze swej rozpaczy i nabrał nowych sił. Fixer posłał im zaniepokojone spojrzenie, jakby obawiał się, że to ostatnia misja drużyny Delta. Jednak jak zawsze był gotów iść nawet i do piekła, jeśli jego bracia tam zmierzali.
Sklonowany pilot nie miał z nimi szans i na szczęście nie próbował walczyć. Tylko głupiec przeciwstawiałby się trójce nabuzowanych adrenaliną i gniewem komandosów, a klony zdecydowanie nie należały do głupich ludzi. Na rozkaz Bossa, członkowie Delty ograbili kanonierkę z zapasów amunicji i środków leczniczych do ostatniego ogniwa i ampułki bacty. Nie sądził, aby jeszcze kiedyś tu wrócili. Nawet gdyby udało im się dotrzeć z powrotem do republikańskiej bazy, zapewne czekać ich będzie sąd polowy. Jednak nie myślał w tamtej chwili o przyszłości. Wysłał krótką, zakodowaną wiadomość do ich byłego szkoleniowca wyjaśniając swoje zachowanie. Wątpił, aby ten przybył na Kashyyyk, ale nie chciał go martwić nagłym brakiem kontaktu. Boss nigdy nie miał pewności czy Walon Vau był zdolny do miłowania kogokolwiek poza swoim strillem. Jednak to nie zmieniało faktu, że przez te wszystkie lata był najważniejszą osobą w ich życiu. Przynajmniej spoza najbliższego grona czteroosobowej drużyny.
A potem używając pokładowych lin, zjechali z powrotem w dół, odszukać zaginionego brata.
Udało im się zlokalizować Seva dopiero po trzech dniach. Uprowadzili go Trandoshanie, aby pozyskać z niego tajne informacje odnośnie republikańskiego kontrataku. Boss miał niemiłe poczucie powtórki, gdy po raz kolejny klon był brutalnie przesłuchiwany niemal na jego oczach.
Następne dni zmyły się w jedno. Ciągle uciekali, nękani przez nasilające się ataki krwiożerczych Trandoshan. Mieli coraz mniej amunicji, słabli z każdą nową godziną. W pewnym momencie tylko zwierzęcy instynkt przetrwania trzymał ich przy życiu. Vau wpoił im tą żądzę życia w brutalny, lecz skuteczny sposób. Boss był mu za to wdzięczny. Kiedy zaś po dwóch tygodniu natrafili na strilla zwiastującego pobliską obecność ich byłego szkoleniowca, pierwszy raz od tak dawna pozwolił by krzta nadziei obudziła się w jego sercu.

+++
Ich kryjówką było wnętrze wydrążonej dziupli w potężnym drzewie. Trandoshanie rzadko kiedy zawracali sobie głowę takimi dziurami, a miejsce to w naturalny sposób było zamaskowane grubymi pędami i liśćmi.
Mały, poręczny pręt jarzeniowy dawał im nikłe światło – na tyle, by widzieli się wzajemnie, ale nie by całkowicie zniwelować panujący półmrok. Z zewnątrz dobiegał ich łomot wściekle padającego deszczu.
Boss siedział naprzeciw Vau i razem z nim przeglądał holomapę terenu. Za jego plecami Fixer czyścił swoją broń, a Scorch i Sev oparci o siebie, to przysypiali, to znów przysłuchiwali się monotonnej dyskusji.
Co jakiś czas holomapa cicho bzyczała przez powtarzające się zakłócenia. Pomimo tego wyraźnie wyświetlały się na czerwono wszystkie miejsca, w których spotkali Trandoshan, na żółto przebyta przez nich trasa, zaś na pomarańczowo przyczółki wroga, o których wiedzieli z zebranych przez siebie danych.
- Nasza sytuacja nie jest zbyt pomyślna, lecz jesteśmy blisko potencjalnego miejsca, skąd moglibyśmy ukraść odpowiedni statek – Vau intensywnie wpatrywał się w holomapę, wskazując dłonią odpowiednią lokalizację.
- O ile dane są nadal aktualne – rzekł Fixer, jak zawsze spodziewając się najgorszego. Tego wszak nauczyli się od swego sierżanta jeszcze w czasach życia na Kamino. Pomimo terroru jaki tam panował, pod wieloma względami było wtedy o wiele prościej.
- Na razie załóżmy, że się nam uda. Co potem?
Komandosi jak na komendę spojrzeli na starszego mężczyznę.
- A jakie mamy możliwości? – Boss poczuł, jak jego bracia stężali za nim pełni obaw i oczekiwania.
Mandalorianin spojrzał na nich uważnie.
- Możecie wrócić do bazy i wziąć odpowiedzialność za swoją niesubordynację. Może wasz trzyletni staż pomyślnie wypełnionych zadań wystarczy byście uniknęli kary. Ale nawet jeśli, szybko znów znajdziecie się na nowej misji...
Scorch poruszył się niespokojnie, jakby sama idea kolejnej walki obrzydziła go.
- I w końcu coś nas zabije.
- Albo dożyjecie swej emerytury – Vau uśmiechnął się cynicznie. – O ile Imperium taką przewiduje dla was.
Boss czuł jak pozostali komandosi niespokojnie reagują na słowa starszego mężczyzny. Od jakiegoś czasu po koszarach krążyła pogłoska, że klony niezdatne do dalszej walki, które wymagają zbyt dużego nakładu opieki medycznej są najzwyczajniej eliminowane. Nie chciał jej wierzyć, ale zabrnął za daleko, by ufać komukolwiek spoza drużyny.
- Możecie też zostać na Kashyyyku i spędzić resztę życia ukrywając się przed Wookie i Trando. Albo... – mężczyzna zawahał się – jest trzecia opcja.
Pierwszy raz Boss widział go tak jawnie okazującego skrępowanie. Kiedy był małym chłopcem, nigdy nie umiałby sobie wyobrazić swego sierżanta odczuwającego jakiekolwiek wątpliwości czy emocjonalne rozterki. Był jak skała, zimny i nieporuszony, a teraz coś właśnie się w nim wykruszało. Nie podobało mu się to poczucie, gdy wszelkie, pierwotnie wtłoczone w niego przekonania okazywały się mijać z prawdą. Lecz było w tym coś także kojącego, że Vau nie był całkowicie odporny na uczucia. Świadczyło, że nawet ktoś tak bezduszny jak on jest człowiekiem. Tak jak oni.
- Czyli co, sierżancie? – serce Bossa przyśpieszyło, boleśnie łomocząc o jego żebra. Bał się, że tylko łudzi się próżnymi nadziejami. Ale w końcu Vau przebył szmat drogi i niebezpieczeństw, aby dotrzeć do potrzebującego oddziału swych dawnych podwładnych.
Mężczyzna przetarł ręką karku, by zatuszować swoją niezręczność.
- Możecie wrócić ze mną. Na Mandalorę.
- Tak jak Omegi? – głęboki głos Seva był pozbawiony codziennej pewności siebie. Boss wiedział, że nie tylko jego nadzieje zostały pobudzone.
Vau skinął głową. Mimo tego prostego gestu, napięcie miedzy nimi nie zniknęło. Przez moment siedzieli otoczeni cichym szumem elektronicznego sprzętu i natłokiem emocji, któremu nikt nie chciał ulec. A przynajmniej dopóki Scorch nie wybuchł histerycznym śmiechem.
Boss mimowolnie się skrzywił, zdając sobie sprawę, że jego brat coraz bardziej wypala się psychicznie. Już raz przeżył załamanie, gdy zaatakowano ich w z założenia bezpiecznej placówce Republiki. Teraz zaś, przez możliwość permanentnej straty Seva i niesubordynację, która może być ich wyrokiem śmierci, był na skraju wyczerpania.
- Nie obrażę się, jeśli dom sierżanta ma dużą wannę. A najlepiej dużą wannę i jeszcze większą lodówkę.
- Ale my nie jesteśmy Omegami ani Zerami, sir – wtrącił Fixer, zrównując się z Bossem. Spojrzał w jego stronę i pomimo hełmu, sierżant Delt wiedział, o czym ten mówi.
- A ja nie jestem Skiratą – Vau zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc o co może chodzić komandosowi. – Jeśli liczycie na cukierki, to zapomnijcie.
- Nie obchodzą nas cukierki, sierżancie – zapewnił Fixer, a Boss podjął temat.
- Fixer próbuje powiedzieć, że sierżant wychował nas, abyśmy zawsze potrafili sami sobie radzić.
Mandalorianin skinął mu głową, by kontynuował. Klon mimowolnie wyprostował się jak na komendę „baczność”.
- Zawsze sierżant wpajał nam, że musimy samodzielnie podejmować decyzje, bo od tego będzie zależeć nasze życie. Podczas misji byliśmy zdani na siebie, ale jednocześnie byliśmy ograniczeni przez nasze rozkazy. To one wytyczały nasze cele, do których dostosowywaliśmy nasze działania. Jednak te same rozkazy sprawiały, że czasem musieliśmy przełożyć potrzeby Republiki nad naszymi własnymi. Przez rozkaz o mały włos nie zostawilibyśmy Seva na pewną śmierć.
- Do czego zmierzasz, 38?
- Klony służące pod Skiratą były mu bardzo oddane, prawda? Zera były wręcz fanatykami pod tym względem.
- Ale Skirata nie jest już sierżantem, tak samo jak ja. Teraz obaj możemy co najwyżej prosić.
- W teorii, sir. Jednak obaj wiemy, że nawet jeśli są to tylko prośby, dla nas klonów, to jak rozkaz, bo... bo nam zależy, by was... – komandos potrząsnął głową – Bo zależy nam, by ciebie nie zawieść.
- Boss, czy musimy teraz o tym mówić...? – Scorch wydawał się być speszony rozmową podobnie jak Sev. Żaden z nich nie miał odwagi spojrzeć w oczy swego byłego szkoleniowca.
- Tak. Tak, teraz – przywódca Delt odwarknął. Wyraźnie był poruszony czymś. – Inaczej nigdy nie nadarzy się dobra okazja.
Mird cicho zapiszczał, niespokojnie przestępując z jednej łapy na drugą. Wyczuwał napiętą atmosferę i nie krył się z tym, że mu się nie podoba.
- Nie chcemy już więcej wykonywać rozkazów – Boss przelotnie spojrzał na swoich braci, chcąc mieć pewność, że ci się z nim zgadzają. Przełknął głośno ślinę, gdy Vau skrzyżował ramiona i przybrał pozę tak dobrze znaną mu z lat wczesnej młodości. Pozę dominacji i najwyższego autorytetu. – Ale chętnie przyjmiemy pomoc i dobre rady, sir. Proszę mnie... nas zrozumieć, sierżancie. Chcemy iść z panem. Naprawdę. Ale nie mamy nic do zaoferowania, umiemy tylko walczyć. A co się stanie, jeśli sierżant zmieni zdanie? Jeśli staniemy się zbędnym balastem?
- Boss – ton byłego szkoleniowca brzmiał jak ostry trzask. – Naprawdę sądzisz, że proponuję wam azyl na Mandalorzę, bo czegoś chcę w zamian? Że się was pozbędę, gdy się znudzę? Czy tak--
- Nie sir! – klon przerwał mu desperacko, próbując załagodzić sytuację – Tu nie chodzi o sierżanta, ale o nas! Co jeśli zdecydujemy zrobić coś, czego sierżant nie zaaprobuje? Nie chcemy być znowu całkowicie zależni od kogoś. Bo inaczej... inaczej to nie będzie się niczym różnić od naszej służby Republice ani od Kamino.
Mandalorianin spiorunował ich krytycznym spojrzeniem. Boss poczuł jak ogarnia go uczucie przerażenia, że może przekroczył swoje kompetencje i zmarnował szansę całej drużyny.
- Sierżancie Vau...
- Jeśli tak to widzicie, to może czas, abyście przestali mnie tak tytułować?
Boss zawahał się.
- Sierżant. Już od dawna nim nie jestem – mężczyzna podrapał złoty łeb strilla łaszącego się do jego nóg. – Nie mogę już wam rozkazywać. Ani zabronić decydować o sobie... Możecie mi mówić, jak się wam podoba.
Scorch wychylił się ponad ramieniem Bossa.
- Czyli jak?
Mandalorianin uniósł brew, jakby czekał na ich propozycje.
Sev ostrzegająco szturchnął swego brata, ale nawet Fixer wydawał się zarazić entuzjazmem i cała trójka nagląco spojrzała na swego przywódcę. Boss czuł jak na nowo przepełnia ich wszystkich adrenalina.
- Tak więc... cóż – zająknął się. Wiedział co ma powiedzieć. Co on i jego bracia pragnęli od dawna osiągnąć. Ale co innego było marzyć o tym, a co innego powiedzieć Walonowi Vau prosto w twarz. Ten zastukał palcami o swój metalowy karwasz, zdradzając swoje zniecierpliwienie.
Scorch pchnął Bossa w plecy, dając mu znać, by wziął się w garść.
- B-buir brzmi... dobrze? – nie podobało mu się, że jego stwierdzenie przybrało kształt pytania, ale nie zamierzał cofać swych słów.
Vau wolno zamrugał oczyma, jakby nie wierzył temu, co właśnie usłyszał. Przez chwilę panowało przeraźliwie krępujące milczenie. Boss był świadom, że on i jego bracia patrzyli na niego w nieśmiały sposób. Czuł się młodo, o wiele młodziej niż kiedykolwiek do tej pory. Zbroja ukrywała ich napięte linie mięśni, lecz wiedział, że Vau potrafił odczytać ich pozę. Jeden zły ruch i spłoszą się na dobre.
- W porządku – mężczyzna wziął głęboki wdech, jakby chciał się uspokoić. – Niech tak będzie.
Buir. Ojciec. Dziwnie to smakowało na ustach. A Boss czuł się, jakby właśnie się upił samym słowem. Dłonie drżały mu, jakby ogarnęły go drgawki. Zacisnął je w pięści, starają się ukryć swoją niepohamowaną radość.
Vau poruszył niemo ustami. Boss nie był pewny, czy testował nowe określenie, czy może chciał coś powiedzieć. W końcu mężczyzna odzyskał rezon.
- Dobra, dość gadania o pierdołach – rzekł w typowy dla siebie sposób, niszcząc resztki intymnego nastroju. I choć Deltom żal było powrotu do chłodnej, bezuczuciowej rzeczywistości, byli radzi, że uniknęli rozckliwienia. Ani oni, ani tym bardziej Vau, nie lubili obnosić się ze swymi emocjami. – Prześpijcie się trochę, za parę godzin ruszamy po nasz statek.
Byli o krok od powrotu do domu.



Hashhana


 

Komentarze
 
Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
 

Dodaj komentarz
 
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
 
 

Społeczność
  *Newsy
*Nadchodzące wydarzenia
*Ostatnie komentarze
O nas
About us
Über uns
*Członkowie
*Struktura
*M`Y w akcji
*Historia Organizacji *Regulamin
*Rekrutacja
*Logowanie
M`y naInstagramie
M`y na Facebooku
Kontakt: kontakt@mandayaim.com
Copyright © 2009-2023




Powered by PHP-Fusion copyright © 2002 - 2024 by Nick Jones.
Released as free software without warranties under GNU Affero GPL v3. 23,421,105 unikalne wizyty