|
|
Relacje - Pyrkon 2014 |
|
|
|
Okiem Dinuirara:
Pyrkon 2014 zaczął się dla mnie wcześniej niż poprzednie edycje, bo już w czwartek wieczorem pojechałem do Torunia.
W piątek rano wraz z Rybą i Iskrą zajmowaliśmy się pakowaniem obozu do przyczepki. Do Poznania jechaliśmy ok. 2.5 - 3 h, i około 12:30 byliśmy już na terenie Targów. Rozłożyliśmy obóz, a ja już o 14:00 rozpocząłem patrol w pancerzu, razem z kilkoma innymi członkami M'Y. Miałem więc okazję rozejrzeć się trochę po terenie konwentu. Lokacja jak zwykle bardzo dobra, chyba najlepsza istniejąca na zorganizowanie tam Pyrkonu. Wystawy w tym roku dopisały. Można było odwiedzić stoiska/obozy fanów postapokalipsy, wystawę modeli ze Star Wars braci Kulesza, wystawę modeli ze Star Treka zorganizowaną przez Wielkopolski Oddział Gwiezdnej Floty. Wystawa LEGO była, mam wrażenie, mniejsza lub gorzej wyeksponowana niż rok temu.
W piątkowy wieczór wybrałem się też na prelekcję "Szaleni naukowcy, szalone teorie", prezentującą mroczne tajniki zdobywania wiedzy, na której opiera się spora część współczesnego świata, ale też dziwne i czasami absurdalne teorie pseudonaukowe.
Sobotę spędziłem głównie w mundurze oficera Gwiezdnej Floty ze Star Trek: The Next Generation (podobnie jak Ryba i Rangka'ra). Rano (o 9:30) wybraliśmy się na prelekcję prowadzoną przez Ran' i Dhadral, nt. "Najbardziej wojowniczych cywilizacji w sci-fi", gdzie można było posłuchać o bardziej i mniej znanych cywilizacjach z różnych uniwersów, od Riddicka do Dragon Balla. Charakterystycznym elementem tej prelekcji była osoba w cosplayu orka z WH40k, wczuwające się w swoją rolę i wygłaszająca głośno swoje komentarze.
Wraz z pozostałymi oficerami Gwiezdnej Floty z Manda'Yaim, nawiązywaliśmy tymczasem stosunki dyplomatyczne z WOGF i TrekSferą, aż do godziny 15:30, kiedy to poszliśmy przebrać się w beskar'gamy i na 16:00 udaliśmy się na wspólne zdjęcie z pozostałymi członkami M'Y. Mand'alor awansował wtedy kilku naszych vode.
Ran', Ryba i ja poszliśmy na trochę na "Konkurs wiedzy o Star Treku dla początkujących". Po ok. 0.3 h poszliśmy znów przebrać się w mundury Gwiezdnej Floty. Zebraliśmy wszystkich pozostałych napotkanych oficerów i udaliśmy się na sesję zdjęciową w klimacie science-fiction.
Później poszliśmy do pobliskiej galerii jeść, a potem do games roomu. Odniosłem wrażenie, że był on gorzej wyposażony niż w zeszłym roku.
Ostatniego dnia konwentu, w niedzielę, najbardziej odczułem największą wadę tegorocznego Pyrkonu: program. O ile pomysł przesunięcia punktów programu tak, że co pół godziny któryś się zaczyna, to ciekawych punktów programu było bardzo mało.
Trooping w beskar'gam miałem dopiero od 12:30. Do tego czasu miałem wolne, jedynym wartym uwagi punktem programu była prelekcja o teoriach spiskowych, która jednak z nieznanych przyczyn się nie odbyła. Zamiast tego, prowadzono dyskusję nt. Tolkiena i jego utworów.
Od 12:30 do 14:30 zajmowałem się służbą. Później (nadal w 'gam) rozmawiałem trochę z trekowcami. Końcówka konwentu była dość nudna, aż do 17:00 kiedy to zaczęliśmy zbierać obóz. Wyjechaliśmy z Poznania około 19:30.
Okiem Ozzika:
Dzień 1
Pyrkon, punkt programu na jaki czekałem od dłuższego czasu, oficjalne pozwolenie dostałem aż dzień przed konwentem, wtedy pakowanie zbroi i do spania bo w piątek rano pociąg. Razem ze mną jechały koleżanki ze szkoły oraz człowiek z fandomu: Onoma. W pociągu jak to w pociągu normalnie było, bez zbytnich ekscesów, a jazda trwała dosyć krótko. Wyszedłem z pociągu już w cosplayu stalkera, przy okazji spotkaliśmy się z Michetem i Ratem oraz wspólnie ruszyliśmy w kierunku targów. Po dotarciu i akredytacji (gdzie miała miejsce dość śmieszna sytuacja) dostaliśmy zadanie, mieliśmy znaleźć nasz cel, i jak na zawodowych łowców nagród przystało mieliśmy tylko jej imię i nazwisko, więc wyruszyliśmy na poszukiwania Green Roomu gdzie próbowaliśmy znaleźć ową panią Magdę, ona była naszym celem, gdyż posiadała informacje na temat głównej misji: załatwienia zbrojowni, czyli tzw. składziku na zbroje i przebieralni. Po dość długim oczekiwaniu otrzymaliśmy klucz i co po niektórzy poszli się przebierać, a ja poszedłem pomóc przy stawianiu obozu. Później i ja wskoczyłem w pancerz, ale tylko na godzinę. Później ruszyliśmy z Bractwem Gajowym na papu do centrum handlowego, dalsza część dnia to były rozmowy z Kalem (szkoda, że go wcześniej nie poznałem), Gajowym i resztą towarzystwa mandalorian, czyli wielkie spotkanie rodzinne.
Dzień 2
Optymistycznie po 4 godzinach snu coś mnie obudziło i rozpocząłem dzień od czekolady i spaghetti, później wskakujemy w zbroję i Oya! Tak do 21, w międzyczasie razem z grupką pancernych skoczyłem coś przekąsić w tym samym centrum handlowym. Po powrocie twardo z Michetem trzymaliśmy wartę do końca, a nawet dłużej. Dalsza część to były znowu rozmowy z Kalem i Gajowymi gdzie mogliśmy w końcu pokonwentować bez obciążenia i nadmiernej ilości zdjęć. Kolejne długie godziny spędziliśmy nad rozmowami dotyczącymi bardzo (w)zwodniczego tematu rodian i ich emancypacji przez pewnego łowcę nagród. Owe dyskusje skończyły się w okolicy godziny 6.
Dzień 3 i ostatni.
Poranek był trochę dłuższy niźli poprzedniego dnia, bo aż do 8-9, później zgodnie z decyzją podjętą, że 3 dnia w zbroję nie wskakuję. Po części to postanowienie motywuję pewnymi usterkami jak i bólem pleców. Więc wskoczyłem w strój stalkera i połaziłem po prostu po stoiskach, odwiedziłem Metrowców, skumplowałem się z innym stalkerem, porobiłem sobie zdjęcia z nimi i złymi brutalnymi mandalorianami. Dalej po prędkim pożegnaniu się ze wszystkimi (prawie)biegiem ruszyliśmy z Onomą na dworzec, gdzie po zobaczeniu ilości chętnych na transport, postanowiliśmy kupić bilety u konduktora. Jechaliśmy w przedziale rowerowym, ale to była dość krótka podróż na szczęście.
Okiem Ryby:
To był mój piąty Pyrkon. Jak zawsze inny i przyznam, że jak zawsze udany. Ale zacznijmy od początku. Pamiętam czasu kiedy na konwent do Poznania jechałem z jednym plecakiem. W tym roku pojechałem samochodem z przyczepą wyładowaną wojskowymi skrzyniami. Sama podróż tym transportem była dla mnie bardzo pozytywnym przeżyciem.
Na miejscu należało w pierwszej kolejności wszystkie przewożone dobra wypakować i przekształcić w obóz mandaloriański, który był naszą bazą operacyjną w czasie trwania konwentu.
Kiedy już udało postawić nasza siedzibę, przyszedł czas na wypełnienie obowiązków i przebranie się w pancerz. Na tym Pyrkonie swoja premierę miał mój wyświetlacz do pancerza Boby Fetta, który wyprodukował mi Dinuirar. Bardzo miło wspominam patrol Kedinu, wspólny z Yurim, Gajowym i Radokiem.
Niespodzianką ze strony organizatorów było zarezerwowanie dla Manda’yaim sali noclegowej w szkole, co bardzo ułatwiło nam funkcjonowanie i nie było potrzeby zdobywania jej szturmem, co nie mogłoby się skończyć bez ofiar.
Sobota zeszła pod znakiem zaskakiwania fandomu Star Wars nowym przebraniem. Razem z Ran i Dinuirarem zostaliśmy na ten dzień oficerami Gwiezdnej Floty, dzięki temu przekonaliśmy się, że nie jesteśmy jedynymi trekkerami wśród Mandalorian.
Oczywiście była też chwila w pancerzach do wspólnego zdjęcia oraz na orędzie naszego Mandalora, który awansował Ran, Dhadral, Krayta i Vasska, którego nie było oraz życzył Gajowemu wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Atmosfera, która tworzą członkowie naszej organizacji jest bardzo specyficzna i niepowtarzalna, szczególnie kiedy pojawiają się w charakterystycznej dla Pyrkonu dużej liczbie, co jest niewątpliwym plusem konwentu. Fantastycznego klimatu dodają tez pozostali uczestnicy, którzy z roku na rok przybywają w coraz lepszych i liczniejszych cosplayach.
Natomiast sam festiwal miał w tym roku mniej do zaoferowania. Ilość sal prelekcyjnych oraz tego typu punktów programu została uszczuplona, a przy tej ilości uczestników sale, w których odbywał się program były za małe.
Dużą poprawą okazał się nowy system akredytacji, który praktycznie wyeliminował znane z zeszłych lat kolejki.
Oczywiście niezmiennie dobrze funkcjonującym punktem programu jest ogromny games room, który raczej na krótko, ale udało się nam również odwiedzić. Tu pozdrawiam Vue Rapunga, który w Games Roomach towarzyszy nam już chyba na wszystkich konwentach.
Na koniec dziękuję każdemu z kim spędziłem trochę czasu oraz do zobaczenia za rok!
Okiem Rangka'ry:
Pyrkon najważniejszy konwent w roku.
Moja kolejna przygoda Pyrkonowa, już siódma, rozpoczęła się w tym roku wyjątkowo wcześnie i pierwszy raz obyła się bez stania w kolejce po akredytację. Tak szybkie wejście na teren Międzynarodowych Targów Poznańskich było dla mnie ciekawym doświadczeniem. Przekroczywszy próg tej fantastycznej krainy w pierwszej kolejności swoje kroki skierowałam do hali w której miał znajdować się nasz obóz. Zastałam tam wszędzie rozłożone skrzynie, sprzęt, bagaże oraz pracujących w pocie czoła innych członków M'Y. Uczyniwszy zadość rytuałowi powitań od razu zabrałam się do pomocy przy rozkładaniu obozowiska. Dość szybko udało się nam je rozłożyć więc kiedy tylko zjawiła się wśród nas Dhadral zabrałyśmy się obie za kończenie naszych zbroi. Usadowiłyśmy się za obozem i otworzyłyśmy tam nasze małe stanowisko do szycia. W całej akcji dzielnie wspierał nas nasz Mandalor oraz Ryba. Początkowo martwiłam się iż ominie mnie jedna z prelekcji na która chciałam iść jednak okazało się, że miała ona miejsce zaraz za kotarą oddzielająca nasz obóz od pozostałej części hali. Dzięki temu udało mi się być jednocześnie na prelekcji i przyszywać rzepy do zbroi. Kiedy tylko skończyłam pracę od razu przebrałam się w swoją zbroję i wyruszyłam na przechadzkę po terenie konwentu. Było to mój debiut więc ciągle wszystkich zamęczałam pytaniami czy całość nie wygląda źle, bądź czy wszystko się trzyma. Oczywiście mojej zbroi udało się parę razy rozpaść jednak zawsze pod ręką znajdowała się jakaś tubka super glue ratującą mój pancerz. Z pomocą przychodziła mi często Agata posiadająca magiczny plecak ze wszystkim co można było sobie wymarzyć i akurat w danym momencie było potrzebne. Cały piątek upłynął mi głownie na troopowaniu i sporadycznym podklejaniu zbroi. Późnym wieczorem wraz z Rybą i Dhadral wybraliśmy się na obiad po którym udaliśmy się do sleeproomu. Ostatnim punktem tego dnia było rozpakowanie się oraz kończenie przeze mnie prelekcji.
Sobota rozpoczęła się wczesno poranną pobudką. Tego dnia wraz z Dinu i Rybą przebraliśmy się w nasze stroje członków Gwiezdnej Floty z Star Treka czym wywołaliśmy w sali pośród innych fanów Star Wars niezłe zamieszanie. Tak ubrana udałam się do sali Literackiej 2 gdzie miała się odbyć prelekcja prowadzone przeze mnie oraz Dhadral. Dhadral dla równowagi chciała przebrać się w swoją zbroję niestety nie udało nam się zdobyć klucza od naszej przebieralni. Początkowo w sali zjawili się tylko nieliczni słuchacze jednak im mniej czasu pozostawało do rozpoczęcia prelekcji tym więcej osób zaczęło się pojawiać. Tak duża frekwencja mimo wczesnej pory zaskoczyła mnie oraz Dhadral. Oczywiście jak tylko rozpoczęłyśmy naszą prelekcję początkowo byłam bardzo stremowana jednak z czasem zaczęłam czuć się bardziej swobodnie. Temat naszej prelekcji był tak rozległy, że nie udało nam się zmieścić w przeznaczonym dla nas czasie o czym przypomniano nam w bardzo sugestywny sposób za pomocą wielkiej białej kartki. Po prelekcji wraz z Rybą wybrałam się wreszcie po śniadanie. Zaopatrzywszy się wreszcie w prowiant wróciliśmy do obozu gdzie w otoczeniu innych Mandalorian skonsumowaliśmy nasze śniadanie. Dwóch fanów Star Treka siedzących w obozie Mandalorian i jedzących śniadanie musiało wyglądać dość interesująco. Pożywiwszy się wyruszyłam z Rybą na przechadzkę po terenie konwentu. Około godziny 16 przebraliśmy się wszyscy w zbroje, aby zrobić sobie wspólne zdjęcia wszystkich członków M'Y. W czasie fotografowania nasz miłościwie panujący Mandalor wezwał mnie, Dhadral oraz Krayt'a na środek ogłaszając w nasz awans do rangi Mando'ad. Naprawdę wspaniale było dowiedzieć się, że staje się pełnoprawnym członkiem M'Y właśnie na Pyrkonie. Po kolejnej serii wspólnych zdjęć szybko udałam się z Rybą i Dinu na konkurs Trekowy. W trakcie jego trwania postanowiliśmy znowu przebrać się w mundury Gwiezdnej Floty. Po zakończeniu konkursu wraz z innymi fanami Treka wybraliśmy się na wspólną sesje zdjęciową. Kolejnym punktem programu był wreszcie obiad. Wraz z Agatą, Dinu oraz Rybą wybraliśmy się razem w deszczu na poszukiwania miejsca gdzie moglibyśmy zjeść obiad. Najedzeni tradycyjnie wybraliśmy się do wypełnionego po brzegi Games Roomu. Trochę czasu zajęło nam szukanie jakiegoś wolnego stołu oraz stanie w kolejce po grę. Wreszcie jakaś kolejka na tym konwencie!! Skończywszy grę wróciliśmy do szkoły, żeby ustawić się w kolejce pod prysznic i położyć się spać.
Ostatni dzień Pyrkonu minął mi bardzo szybko. Zaraz po przebudzeniu przyszła chwila na smutną konieczności spakowania swoich rzecz, zwinięcia karimaty i śpiwora. Uporawszy się z tym udaliśmy się z Rybą ponownie na teren konwentu w celu przebrania się w zbroje. Cała niedziela minęła nam na troopowaniu w zbrojach. Około godziny 17 wraz z Iskrą, Yurim, Dhadral, Araxussem, Dinu oraz Rybą zabraliśmy się za zbieranie naszego obozu. Wszystko udało nam się spakować szybko i sprawnie, choć nie obyło się bez zabawnych sytuacji takich jak rozmontowywanie konstrukcji nośnej naszego namiotu. Kiedy cały obóz był już zapakowany przyszedł czas na pożegnania. Wieczorem będą już w domu od razu poszłam spać. Był to naprawdę emocjonujący i pełen wrażeń weekend.
Okiem Kuela:
Pyrkon! Tyle już zostało powiedziane o tej imprezie, że nie sposób się nie powtarzać. Choć ten największy w Polsce konwent fantastyki z roku na rok odbywa się w Poznaniu, mniej więcej w tym samym terminie, a nawet w tych samych budynkach i salach, to jednak zawsze jest wydarzeniem niepowtarzalnym.
Tak było i tym razem - edycja roku 2014 przyciągnęła na teren Międzynarodowych Targów Poznańskich ponad 22 tysiące uczestników. Przez trzy dni ta masa ludzi, kolorowa i pełna pozytywnej energii przewinęła się przez ogromne hale kompleksu. I to się dało odczuć. Czy to troopując w zbroi, czy przechadzając w cywilu, człowiek mógł poczuć niezwykłą atmosferę tego miejsca. Wszystko to zawdzięcza się właśnie ogromnej liczbie ludzi o podobnych zainteresowaniach.
Organizatorzy udostępniają uczestnikom co raz to większą powierzchnie (co i tak nie zawsze pomaga na tłok i przeludnienie), przez co zwiedzanie Pyrkonu to naprawdę duża frajda- games room, budynki z aulami prelekcyjnymi, hala wystawowa, czy wreszcie ‘targowisko’- wszystko to zapewnia nam świetną zabawę.
Oczywiście tak duża impreza powinna też zostać uświetniona obecnością Mandalorian. Manda’Yaim, jako jeden z twórców programu pojawiła się w składzie osobowym o nie spotykanej do tej pory liczebności. Kapitalnie urządzony obóz był popularnym punktem wśród zwiedzających halę wystawową, a każdy, kto przechodził przez teren konwentu musiał ujrzeć przynajmniej jednego z nas.
Takie wydarzenie może sprawić, że człowiek czuje się dumny- stojąc razem z taką ilością Mandalorian. Za to jestem zobligowany podziękować wszystkim członkom Manda’Yaim na raz i każdemu z osobna. To dzięki wam, między innymi, Pyrkon jest tak niepowtarzalną imprezą, na którą czeka się cały rok ze zniecierpliwieniem.
Szczególne podziękowania należą się ekipie ze sleepingu w szkole - za długą noc i dodatkowy „konwent”, wszystkim, którzy powiedzieli jakieś dobre słowo o mojej zbroi, każdemu z kim przyszło mi troopować (w tym kucykom naszym, które próbowały mnie wciągnąć w świat magii). Dodatkowo także tym, którzy zajmowali się obozem, no i rzecz jasna, organizatorowi całego przedsięwzięcia.
Do następnego Pyrkonu!
Okiem Dhadral:
Epizod 1: Wizja Pyrkonu
Moja przygoda z Pyrkonem 2014 rozpoczęła się tydzień przed samą imprezą. Wtedy to razem z Ran zabrałyśmy się w końcu za mój pancerz. Od piątku wieczora do sobotniego popołudnia, wycinałyśmy, szlifowałyśmy, gięłyśmy i malowałyśmy. Niezapomniana atmosfera, zwłaszcza gdy zejdzie się do naszej piwnicy gdzie do dziś unosi się swądek farby w sprayu. Następnych kilka dni płynęło mniej pyrkonowo, ot normalne sprawy i zbieranie materiałów do prelekcji i tak aż do środy. W środę w Poznaniu zjawiła się Gaja, która przyjechała na przedpyrkonowe szkolenie. Ponieważ nie miała gdzie przenocować, zaprosiłam ja na moją „noc na uczelni”. Mierzenie niesporczaków i gadanie o pyrkonie, Star Wars i w ogóle o fantastyce aż do białego rana.
W czwartek wieczorem Ran, Gaja i ja miałyśmy kolejny wieczór ze zbroją. Potem nastąpiła cała noc nauki na poranne kolokwium. Wyżej wymienione koło napisałam o 8.00. O 12 byłam już w domu kończąc pakowanie na Pyrkon.
Episode 2: Mandalorianie kontratakują
I tak oto w piątek trochę przed 14, ciągle ponaglana telefonicznie przez Ran, zjawiłam się na Pyrkonie. Jak niemal wszyscy wchodzący obładowana pakunkami, z jednej strony torba z butami do stroju, z drugiej jeszcze większa torba z zbroją , na plecach plecak i spadający na głowę śpiwór. Pierwszą rzeczą która wprawiła mnie w stan pozytywnego aczkolwiek lekkiego szoku był absolutny brak kolejki. W miarę spodziewanie przy kasie spotkałam Gaję z którą zamieniłam kilka słów. Po wejściu na teren konwentu o mało się nie zgubiłam, na szczęście inni mando, w tym i X-Yuri, przyszli mi z pomocą.
Już po drodze mijałam osoby w strojach, a podniecenie związane z Pyrkonem ogarnęło mnie na dobre. Całkowicie nie czułam tych ostatnich 4 nie przespanych nocy. Po dotarciu do budynku 8 oczom ukazał się niesamowity widok, zaraz za wielką sceną stała wystawa Startrekowców z gablotami pełnymi modeli statków kosmicznych, naprzeciwko rozstawiała się tradycyjnie już wystawa statków kosmicznych z Gwiezdnych Wojen. Dalej w głębi Sali zobaczyłam moje siostry i braci montujących nasz obóz. Gdy się zjawiłam właśnie zaczął nabierać kształtów. Od razu jak przyszłam przywitałam się z Rybą i Iskrą. Po ledwie kilku minutach już siedziałam na podłodze za stawianym namiotem i razem z Ran’iką przyszywałyśmy rzepy do naszych kamizelek. Praca szła mi powoli, znacznie wolniej niż Ran. Mimo i z Yuri zgodził się mi pomóc z przyszyciem rzepów do nagolenników. Jednak niedługo potem został odwołany do pilniejszych zadań. Ryba i Yuri byli w jednym z pierwszych troopujacych zespołów. Ran i ja szyłyśmy dzielnie, co jakiś czas witając kolejnych przybywających, niektórych widziałam po raz pierwszy wżyciu, inni jak Pepcok, byli mi już dobrze znani. Obok nas w bólach rodziło się stoisko Legionów. A my szyłyśmy. Nie ocenione okazało się sąsiedztwo (przez kotarę) sceny. Wysłuchałyśmy całego oficjalnego otwarcia Imprezy i prezentacji wszystkich paneli. O 15 zaczęła się prelekcja „Z archiwów podboju kosmosu”. Niedługo po jej zakończeniu Ran skończyła szyć swoją kamizelkę i poszła pokręcić się po okolicy. Ja wysłuchałam kolejnej prelekcji na temat pisania i wydawania komiksów. Jakoś z jej końcem Rangka’ra wróciła by się przebrać a już po kilku minutach ruszyła do boju. Ja zostałam za namiotem. Szczerze przeżywałam tam chwile czarnej rozpaczy. Miałam już ponurą wizję tego, iż cały Konwent przyjdzie mi przesiedzieć między sceną a naszym obozem z igłą w ręku. Naszczęście czas mojej pracy umilały mi kolejne punkty programu w tym zaczęte z lekkim opóźnieniem spotkanie z Jarosławem Grzędowiczem. Przyjemnie się słuchało. Po tym co usłyszałam nabrałam przemożnej ochoty na zapoznanie się z jego twórczością. Najlepsze jest to, że gdybym nie szyła tych rzepów pewnie nie wybrałabym się na to spotkanie i zapewne snuła się po terenie, bez powodzenia szukając wolnego miejsca na jakiejkolwiek prelekcji. W między czasie Legioniści skończyli rozstawiać swoje stoisko.
Jakieś trzy rzepy później byłam już bliska końca, ale niestety byłam też niebezpiecznie blisko wyczerpania się pojemności mojego pęcherza. A tak się złożyło że byłam w tym momencie jedyna osoba w obozie więc pilnowałam wszystkich naszych bambetli. Na szczęście z obowiązku stania na warcie w porę zwolnił mnie Dinu, który przyszedł z kilkoma innymi chłopakami zabrać rzeczy do przebieralni.
Wreszcie gdzieś po wpół do siódmej mogłam ubrać moja zbroję. Wybrałam się wtedy razem z Ran na krótki obchód. Ten okazał się naprawdę rekordowo krótki, bo ledwo doszliśmy do stoisk handlowych a odpadł mi nagolennik. Co do zbroi, dumna to z niej byłam przez jakieś 15 sekund, potem wyszłam z za namiotu i spotkałam pozostałych. Cóż jak widać rekordowy czas przygotowania = rekordowo niskiej jakości wykonania. Piątek był generalnie dniem odpadających części. Ciągle coś gubiłam, potem odkleił mi się rzep od pleców, i żeby nie wyglądać jak garbata musiałam chodzić jakbym połknęła kij i jeszcze przytrzymywać płytę pleców łokciami, tak żeby niebyło nic widać. Była to bardzo nie wygodna pozycja. Tym nie mniej było świetnie, w ogólnej radości nie zwraca się uwagi na takie drobiazgi (zakwasy w dziwnych miejscach pojawiają się dzień później). Spotkałam moja koleżankę z roku. Która w przebraniu Pidgeotta była po prostu ubóstwiana przez wszystkich. Zresztą słusznie, bo wycięcie wszystkich tych piór na skrzydła to była na pewno mozolna i wielogodzinna praca. Zaraz po tym jak się z nią pożegnałam przez nasza salę przebiegł Nyan cat ze swoja tęczą.
Koło 20 zaczął się koncert i w Sali zrobiło się tak głośnio, że nie dało się słyszeć własnych myśli. Cały obóz podskakiwał i drżał w posadach, a mój mózg wypłynął uchem i ukrył sie w jednej z pustych butelek po wodzie mineralnej, gdzie znalazłam go kilka godzin później.
Bezmózga i głodna ruszyłam za pozostałymi by złożyć swoje bambetle w przebieralni. Po drodze spotkaliśmy Agatę, która serio zasłużyła na miano „Kobiety która ma wszystko” przynajmniej w zakresie potrzeb konwentowych. Zastanawiacie się co jest w stanie zmieścić się w kobiecej torebce? Obojętnie co wymyślicie, to nic w porównaniu z tym co Agata ma w walizce. I za to przygotowanie na każdą okoliczność należy jej się wielki plus. Chyba niewiele było osób z M’Y którym nie służyła pomocą i wszelkimi dobrami od żywności począwszy, na narzędziach i medykamentach skończywszy.
Po zebraniu się z przebieralni, udaliśmy się do szkoły, było już w piorun zimno. Rozłożyliśmy się w Sali. Mieliśmy dobrą miejscówkę. Jak się potem okazało sala pomieściła prawie wszystkich przybyłych Mando wraz z rodzinami i oraz naszych przyjaciół/kolegów/współfanów (niepotrzebne skreślić) z Imperium Mocy.
Ran i ja miałyśmy jeszcze dopracować na rano nasza prelekcję ale nie szło nam to na głodniaka. Tak więc kolo 22, razem z Rybą i Ran udaliśmy się na wyprawę w poszukiwaniu jedzenia. Wyprawa zakończyła się na Deptaku w pizzerii Grosso. Jedzenie było pyszne. Niestety powrót nie należał do przyjemnych. Wiatr który w dzień dawał przyjemnie orzeźwiający chłodek w nocy stał się lodowatym porywistym wiatrem gnającym ciemne chmury. NIGDY nie wyprawiajcie się na wycieczkę w poszukiwaniu jedzenia mając na sobie tylko kombinezon. Zmarzłam wtedy na kość. Na moje szczęście jak pisałam Agata w swoim bagażu miała wszystko z lekami przeciw grypowymi włącznie. Pomocą służyła także Gaja, do społu doprowadziły mnie do stanu względnej używalności jednak dopiero pół godzinna drzemka w moim ciepłym śpiworze postawiła mnie na nogi na Tyle że mogłam dokończyć prezentacje. Nie wiem nawet o której poszłam spać.
Jednak następnego dnia wstałam na czas, około 8.30. Po przebudzeniu powitał mnie widok trójki członków Gwiezdnej floty. Po założeniu okularów okazało się że owymi „intruzami” są Dinu Ran i Ryba, którzy zespołowo dali upust swojej drugiej wielkiej fantastycznej pasji. Trzeba przyznać że ich stroje wyglądały naprawdę ładnie. Ale to nadal i tak nie to samo co zbroja Araxussa. Bez większych kłopotów zdążyliśmy na nasza prelekcję. Niestety z powodu trudności ze zdobyciem klucza nie mogłam wygłaszać prelekcji w stroju tak jak zrobiła to Ran. Ale i tak, wchodziłam na salę w przekonaniu ze to nie taka tragedia, bo przecież tak wcześnie rano nikt się nie zjawi. O słodka naiwności. Sala była pełna. Na szczęście Ran ocaliła mnie od całkowitej paniki i skończyło się tylko na nerwowym chichotaniu. Widownia miała mnóstwo uwag, jeszcze zanim zaczęłyśmy prezentacje. Jednak mimo wszystko prelekcja się podobała. Widownia domagała się wersji beta (dłuższej i bogatszej).
Potem był cały dzień chodzenia w stroju. Cudne. Okazało sie ze łażenie w zbroi to najwspanialsza rzecz na świecie. Może to zasługa tego, że pewne części jeszcze mi odstawały, a może tego, że jednak pancerze mój i Ran są lżejsze niż chłopaków, ale w ogóle się tym nie zmęczyłam, nie odczuwałam też żadnego dyskomfortu. Wręcz przeciwnie wreszcie miałam strój w którym buty mnie nie obcierają, w którym czułam się silna, twarda i tak jakoś bardziej sobą. Na zmianę były rundki po terenie konwentu, z aparatem lub bez. Siedzenie w obozie, kurcze nawet przerwa regeneracyjna i jedzenie bułek uchwycone na fotkach wyglądało fajnie i tak klimatycznie. Od 14 podsłuchiwałam maskaradę. Potem o 16 nasze zbiorowe zdjęcia. Wiecie jeden mando to fajny widok, dwoje „wow”, czworo mandalorian i tłum się rozstępuje. Ale dopiero gdy zobaczysz grupę liczącą niemal dwadzieścioro mandalorian w zbrojach i pod bronią, wiesz co to prawdziwa epickość. Nasz przemarsz na dwór, na miejsce naszego apelu był czymś co powinno przejść do legendy. Apel, cóż miałam wrażenie że nasz awans był spodziewany (same się domyśliłyśmy po tym, iż przez ostatnie tygodnie i Ran i Ja byłyśmy cały czas gonione do spisania biografii). Jako coś przewidywanego wcześniej nie wzbudził takich wybuchów spontanicznej radości jak awans Iskry na Copernikonie, ale i tak było to naprawdę wspaniałe przeżycie. Potem wręczanie kartki urodzinowej Gajowemu. I jeszcze więcej zdjęć.
Gdy zdjęcia dobiegały końca, ktoś rzucił ze fajnie było by coś zjeść. Tez byłam głodna, ale po wczorajszym przemarznięciu nie miałam specjalnej ochoty paradować poza terenem konwentu w samym kombinezonie. I nagle pomysł sam powstał w głowie. „Chodźmy w zbrojach”. Okazało się że znalazło się w sumie 10 amatorów zbrojnego obiadu. Poczekaliśmy aż kilka osób towarzyszących wyskoczy ze swoich skorupek i ruszyliśmy. Pierwotnym celem był bar mleczny. Gdy ten jednak okazał się zamknięty obraliśmy nowy kurs: Citycenter. Drogę co centrum skróciliśmy sobie przez dworzec, miny podróżnych były po prostu bezcenne. Jeszcze lepsze wrażenie zaanektowanie 2 stolików na potrzeby M’Y, i patrzenie jak sąsiednie stoliki pustoszeją.
Po powrocie krótka wizyta w przebieralni i dosłownie 10 minutowa przerwa w chodzeniu w zbroi, potem powrót do kostiumu i pożyczenie od Yuriego Karabinu. Wybrałam prelkę na którą chciałam się wbić i jeszcze jedna zaczynającą się później. Niestety na Dewolucję i science fiction nie udało mi się dostać, takie były tłumy. Więc udałam się na mój nr.2 czyli „Górnictwo Kosmiczne”, po drodze zahaczyłam jeszcze o obóz. Prelekcja o górnictwie bardzo mi się podobała. Choć i na nią dostanie się graniczyło z cudem. Na prelekcji poznałam też fana Kodu Lyoko, który zaprosił mnie na swój blog. Fajnie się złożyło bo nie wiedziałam, że Lyoko ma w Polsce aż tylu fanów. Jak widać po prostu do tej pory nie miałam szczęścia ich spotkać. Następnie udałam się do szkoły, z zamiarem wypicia herbaty i powrotu na teren. Miałam nawet chrapkę na jeszcze jeden czy dwa punkty programu. Dlatego też nie zostawiłam zbroi w przebieralni. Jednak w noclegownie totalnie mnie ścięło. Okazało się że 12 h w pancerzu jednak daje w kość. Niby nie czuje się od razu ale… Pogadałam jeszcze sobie z chłopakami, ulokowałam skorupkę w bezpiecznym miejscu i uderzyłam w kimono.
Epizod 3: Powrót (do) rzeczywistości
Dzień rozpoczął się tym że zaspałam na prelekcję na którą bardzo chciałam iść. Bywa. Ale przynajmniej nie musiałam się martwić tym że nie można się dostać do przebieralni, zbroje miałam ze sobą. Po porannej szybkiej wizycie w biedronce gdzie wyposażyłam się w niezbędne jedzenie.
Niestety wszystko kiedyś się kończy i Pyrkon także. Od rana już tylko ubywało osób. Najpierw nieznacznie. Jeszcze spotykało się sporo osób w strojach, były prelekcje, muzyka i śmiech, ale przeczucie nadchodzącego końca konwentu zmieniło atmosferę. Wszyscy dobrze się bawili, ale bardziej jakby starając się wyrwać jeszcze jak najwięcej dobrej zabawy, przed całym długim rokiem oczekiwania na następny Pyrkon. Trochę jak ostatnie godziny świąt.
Czego to wtedy się nie robiło. Alicja i Vhipir patatajały w strojach Kucyków. A ja? Po pierwsze chciałam nabyć pamiątkę. No i znalazłam idealną. Bobę Fetta który trzęsie głową jak go się szturchnie. Dobra pamiątka z pierwszego konwentu we własnej zbroi. Następnie postanowiłam jeszcze trochę potroopować. I tak troopowałam z Ran , aż niedowidziałyśmy się o genialnej przecenie na komiksy. Po nabyciu tychże jeszcze trochę potroopowałyśmy. O 14 Yuri zaczynał swoja rundę, wiec musiałam pożegnać się i z hełmem i z karabinem. Przez pewien czas razem z Dinu i Araxussem siedzieliśmy w obozie. Potem trochę chodziłam i tu i tam i dookoła jak owca z kołowacizną. Razem z Dinu, Ran i Rybą robiliśmy sobie zdjęcia z przedstawicielami gwiezdnej floty. Potem Rani i Ryba zniknęli gdzieś załatwić swoje sprawy. Ja jeszcze trochę kręciłam się razem z Dinu po terenie budynków 7a i 8. Zrobiliśmy sobie zdjęcie w foto-kąciku. Po powrocie stwierdziliśmy iż Arax postanowił do nas dołączyć i rozpoczął żmudny proces ubierania swojej zbroi. Dinu dalej poszedł wędrować a ja zostałam z Araxussem. Chwilę potem podeszła do nas para na oko 35+. Kobieta patrzy na mnie i zapytała czy mogę podejść bo jestem dziewczyną. Podchodzę grzecznie i dowiaduje się ze nie, nie mogę być bo oni potrzebują zobaczyć jak wygląda normalna zbroja a moja ma szyję inaczej. Chcieli zobaczyć stroje jak zrobić bo chcą do legionu. Ok. Odsuwam się grzecznie informując, że kolega zaraz będzie gotowy do prezentacji. Zapytałam się więc z promiennym uśmiechem na twarzy, za kogo chcą robić stroje. Kobieta z radością pokazał mi ściskany przed chwilą kurczowo tablet, mówiąc słodkim głosem, że ona bardzo chce się dostać do rebel legionu i zrobić strój Sabine. I dlatego prosi czy mogłaby przyrównać „kolegę” do jej zdjęcia. Osobiście jakoś wytrzymałam, ale mimowolnie spojrzałam na Araxusa. I powiem to takiej miny się nie da zapomnieć. Szok pomieszany z chęcią mordu. Na swoje szczęście Państwo stwierdzili, że czekanie aż Araxuss się ubierze zajmie im za dużo czasu.
Jak znalazło sie dla nas zastępstwo do pilnowania obozu, razem z Araksusem ruszyliśmy w teren. Złapali nas ludzi chyba z Pyrkon Dance więc tańczyliśmy. Potem natknęliśmy się na Kaczkę z Pyrkonu. Później każde z nas chodziło sobie osobno.
Później poszłam się przebrać i zabrać swoje rzeczy z przebieralni i znieść je w pobliże obozu. Przebrałam się wtedy w mój kostium Sitha i tak wędrowałam po kończącym się Pyrkonie. Patrzyłam jak znikają stoiska. Jak ubywa ludzi. I zrobiło mi się tak bardzo smutno. Oto zbliżał się moment pożegnania z tym fantastycznym światem, gdzie spotkały się wszelkie universa.
Nasze stoisko pozostało chyba najdłużej ze wszystkich. Złożyliśmy je dopiero gdy wrócili Ryba i Ran. A potem pożegnałam się ze wszystkimi którzy jeszcze zostali na placu boju, zapakowałam resztę swoich rzeczy i ruszyłam w drogę do domu i realnego świata.
Podsumowując:
Top 10 zdarzeń z Pyrkonu które są warte zapamiętania
10) Brak kolejek
9) Rozmowy w przebieralni
8) Niewyobrażalne tłumy
7) Mando Kucyki Pony
6) Obiad w zbrojach
5) Gajowy przymierzający gorset
4) Jedzenie śniadania w obozie
3) Araxuss pijacy przez słomkę
2) Wspólne zdjęcia z Trekowcami
1) Nasz przemarsz na apel
Wnioski:
Kupić pistolet na klej.
Okiem Krayta:
Tegoroczny Pyrkon był pierwszym tego typu konwentem, na której byłem. Muszę powiedzieć, że zrobił na mnie naprawdę duże wrażenie, pomimo tego, że byłem tylko na jednym dniu.
Zacznijmy od początku, a mianowicie od wczesnego ranka 22 marca, w okolicach godziny 04:30. Samą podróż pominę, gdyż nie zdarzyło się w trakcie niej nic godnego większej uwagi.
W każdym razie, autokar wiozący mnie i Roacha zawitał do dworca w Poznaniu około godziny 04:00 nad ranem. Po krótkiej wizycie w galerii handlowej (która była w większości zamknięta o tej porze) udaliśmy się do najbliższego wejścia na Pyrkon. Stamtąd nas przekierowano do nieco odleglejszego budynku, ale przynajmniej zawierającego szatnię, w której mogliśmy zostawić nasze torby z beskar'gamami (szczególnie dla mnie była to spora ulga, albowiem przyjechałem ze zbroją zapakowaną do całkiem sporej wielkości torby hokejowej). Poszliśmy raz jeszcze do galerii i wróciliśmy na teren Pyrkonu około godziny 6:30, jeśli dobrze pamiętam. Połaziliśmy trochę po nim, po czym zdecydowaliśmy skorzystać z games roomu i zagrać w Star Wars Miniatures. Oczywiście przegrałem. Gdy skończyliśmy, telefon od Araxussa przypomniał mi o patrolu zaczynającym się o godzinie 10:00. Spotkaliśmy Mynocka i zdecydowaliśmy iść się przebrać w 'gamy. Po (niezbyt) krótkim bieganiu z jednego miejsca do drugiego, do trzeciego, z powrotem do pierwszego, itd., w końcu spotkałem (pierwszy raz w cztery oczy!) grupkę reprezentantów M'Y nieco bardziej obeznanych w lokalizacjach pokoi i kluczy do nich. Niedługo po tym, sala-przebieralnia została otwarta i się opancerzyliśmy i naprawiliśmy to, co potrzebowało naprawy (przy okazji pragnę podziękować wam, Vode, za użyczenie mi podczas konwentu wszelkich potrzebnych klei i pomoc w naprawie 'gamu.).
W pełnym opancerzeniu, grupka Mandalorian wyszła z sali-przebieralni i udaliśmy się do głównego budynku Pyrkonu. Tam czekał na nas nasz piękny Mandaloriański obóz, a wokół niego krzątały się tłumy wszelkiego rodzaju istot żywych, podziwiając go (i nas) i stojąc w jakiś kolejkach.
Następne 5-6 godzin spędziliśmy łażąc po konwencie w zbrojach i przesiadując w obozie. Dla mnie był to pierwszy trooping, i, muszę przyznać, naprawdę fajne to uczucie. Nie mam tutaj na myśli dosyć niewygodnych butów czy zmiażdżonego pod hełmem nosa, oczywiście, tylko tłumy ludzi patrzących na mnie z zaciekawieniem i chcących robić sobie ze mną zdjęcia. Generalnie, było super.
Około godziny 16:00 udaliśmy się wszyscy na sesję zdjęciową pod gołym niebem. Ustawiliśmy się pod ścianą, po czym Yuri wywołał na środek kilka osób, w tym mnie. W sumie to nie do końca wiedziałem, o co chodzi (choć miałem podejrzenia), ale wystąpiłem przed szereg zgodnie z rozkazem. I tutaj stało się coś, na co sekretnie liczyłem już od dłuższego czasu, że się tutaj stanie. Awans na Mando'ada! Przy okazji raz jeszcze serdecznie dziękuję Mand'alorowi oraz gratuluję pozostałym wywołanym na środek.
W każdym razie, po tym była jeszcze mała sesja zdjęciowa, a po niej wróciliśmy do środka. I znowu trooping. Mniej więcej do godziny 19:30 znów łaziłem w zbroi po konwencie, przy okazji gubiąc się w sleeproomach i takie tam...
Niestety około 19:30 musieliśmy (tj. ja i Roach) się zbierać, więc poszliśmy z powrotem się przebrać w cywilne ciuchy. Przed ostatecznym wyjazdem wróciliśmy do obozu się pożegnać, przynajmniej z tymi, którzy tam byli. A potem, niestety, ku mojemu wielkiemu smutkowi, zmuszeni byliśmy opuścić teren Pyrkonu aż do następnego roku. Udaliśmy się z Roachem szybko do KFC w galerii na kurczaka (gdzie jeszcze zdążyliśmy spotkać Dinuirara), po czym poszliśmy na dworzec kłócić się z wyjątkowo di'kutla busiarzem, i w końcu odjechaliśmy...
Cóż, podsumowując, było naprawdę świetnie. Dziękuję wszystkim, z którymi choć trochę gadałem czy troopowałem, i do zobaczenia na StarForce, mam nadzieję. Oya!
Zdjęcia:
Agata:
Dhadral:
Kal Ashi:
Merr-Sonn:
Urthona:
Yuri:
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|