|
|
Relacje - Copernicon 2013 |
|
|
|
Okiem Serim'iki:
Cały konwent był dla mnie bardzo udanym szaleństwem wpadania i wypadania, zdążania i spóźniania się na swoje i nie swoje prelekcje, a także wdychania klimatu neogotyckiego Collegium Maius i cieszenia się tak licznym i zacnym towarzystwem ^^.
Jednak konwentowanie z M'Y zaczęło się dla mnie kiedy dość przypadkiem dołączyłam się do mando w silnej ekipie (i zbrojach) jedzących sobie jakby nigdy nic naleśniki. Wtedy to powstał plan (rzucony przez Gaję, a entuzjastycznie podtrzymany przez Iskrę, Widu i Werę) coby dołączyć do LARPa w świecie Warhammera. Tam też przedstawiciele mieszczaństwa i kapłaństwa pomimo swych stosunkowo małych wpływów omal nie doprowadzili do Sądu Bożego, osiągnęli swoje cele kłamstwem, knuciem i podstępem, a w końcu dołączyć do naglej wojny domowej która opętała Imperium.
Po chwilowej przerwie na inne prelekcje zakończone planem wciągnięcia M'Y w słuchanie Ayreona znaleźliśmy się wszyscy w sleep roomie. Oczywiście w ruch poszło Ankh - Morpork i BSG, ale tutaj nas zaskoczyła nagła ciemność już przed drugą w nocy. Z braku warunków więc bawiliśmy się równie dobrze starymi, dobrymi rozmowami.
Ostatniego dnia nie było już niestety wiele czasu na nic innego niż poskładanie i posprzątanie sali.
Okiem Kala:
Dużo można by pisać, ale to tak naprawdę trzeba przeżyć, więc w kilku słowach i skromnie.
Cały konwent zaczął się w piątek o 2:22 w Katowicach.
To o tej godzinie ruszył nasz pociąg do Warszawy a stamtąd do Torunia, gdzie Ryba razem z Dragonem odebrał mnie i KatharSISa z dworca PKP.
O akredytacji o tej godzinie (ok.9:00), mogliśmy pomarzyć, w sumie ruszyła około 14, ale dzięki współpracy z orgami poszło to szybko sprawnie i bez kolejki. Od samego przyjazdu praca, praca i jeszcze raz praca ... od banerów po gabloty i inne atrakcje : )
Pierwszy dzień konwentu, to prelekcje, turnieje, prelekcje, turnieje i jeszcze raz prelekcje i turnieje.
Kiedy zwaliła się cała nasza rodzinka M'Y zaczęło robić się gwarnie i wesoło.
Prelekcja goniła prelekcję a kiedy dochodziła już godzina ostatniej, niektórzy usnęli na stołku :D (no tak Mandalor nie śpi, Mandalor myśli).
Szybki wypad na miasto po jakieś zakupy i powrót na wisielca :D. po konkursie wiedzy .... :D ruszyliśmy w ścianie deszczu do sleeproomu ... po kilku minutach nie wiedziałem czy pada z góry na dół, czy z dołu do góry... lało jak z cebra. Mokrzy i głodni wylądowaliśmy na sali gimnastycznej w X LO. Szybki posiłek z dowozem i koczowanie przy czajniku z Iskrą ... (herbata w ilościach hurtowych, BEZCENNE biorąc pod uwagę to, że wtyczka była nad gablotami dwa metry nad ziemią). mój pierwszy dzień skończył się około godziny 2:30 sobota czyli dłuuuga doba, nie śpiąc od czwartku 7 rano.
SOBOTA
Pobudka, szybkie śniadanie, kawa i kierunek Collegium Maius... Dzień troopingu gdzieś około 10 wbiliśmy w zbroje. Jako pierwszy Mandalor potem po kolei Ryba ja i Dinu i... paszli w teren w towarzystwie Sithów i Jetti. Jak zwykle GB zdjęć, gra terenowa z naszym udziałem, GB zdjęć, obiad w naleśnikarni w zbrojach... powrót na teren konwentu i dalej trooping mimo późnej pory ( szarawo już było ) postanowiliśmy razem z Merr'em zrobić jeszcze jedną rundkę po starówce. W godzinach wieczornych, pokaz walki na miecze świetlne w wykonaniu Dragona i naszych vode ( nie dopisała jedynie pogoda ).
Po powrocie do ( obozu uchodźców :D )sali śpiocha, nasz Mandalor dokonał awansu Iskry i Mynock'a, awans był o tyle huczny że długie owacje na stojąco zebrał Yuri od wszystkich znajdujących się w sleepie ( znaczy się Yuri stał wszyscy siedzieli :) ), oczywiście nie obyło się beż sto lat... też oczywiście dla naszego drogiego Mandalora :)... ( śpiewał cały sleep ). Więc przybyło nam z tym dniem Mando`ade... droga siostro, drogi bracie ... GRATULACJE!!!( w sumie to już chyba była niedziela)
Niedziela
Pobudka Ryby i kierunek PKP około godziny 7:00. Dla mnie konwent skończył się w momencie gdy wsiadłem do pociągu... z żalem opuszczam Toruń i moich drogich vode. Do zobaczycha niebawem...;)
Podsumowując konwent.
Jako że był to mój pierwszy kilku dniowy konwent, uważam go za udany... jak dla mnie, okazja do poznania pozostałych członków naszej M'Y rodzinki : ) . Słowami nie można tego opisać, tam trzeba być i zobaczyć. Sporo atrakcji, masa zabawy, wiele ciekawostek. Fajny klimat i super ludzie a to na takich imprezach jest najważniejsze.
Dziękuję wszystkim vode za świetną zabawę i super towarzystwo. Organizatorom za super konwent i do następnego Coperniconu... będę na pewno.
Okiem Rangka'ry:
Piątek:
Rano z cały naszym olbrzymim bagażem udałyśmy się na pociąg. Olbrzymi był on głównie z powodu przewożonych przez nas strojów. Stojąc na peronie udało nam się wypatrzyć więcej potencjalnych konwentowiczów. Charakterystyczne stroje oraz przywieszone do plecaków karimaty i śpiwory upewniły nas w tym przeświadczeniu. Podróż pociągiem przebiegła bez większych perturbacji, o dziwo PKP postanowiło się nie spóźniać za bardzo. A więc kiedy tylko nasze stopy dotknęły toruńskiej ziemi skierowaliśmy się w stronę Maiusa. Tam po otrzymaniu akredytacji mogliśmy rzucić się na pomoc w przygotowywaniu sali. Oczywiście po wcześniejszym odbyciu rytuałów związanych z ogólnie przyjętymi przywitaniami. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności udało się nam zdążyć ze przygotowaniem sali i ok. 16.00 Dhadral mogła przedstawić wszystkim swoją prelekcję dotyczącą geologii w SW. Która mi osobiście bardzo się podobała i była świetnym rozpoczęciem bloku Star Wars. Równie wielce ciekawe były późniejsze prezentację Dinu o sztucznej inteligencji oraz Ari o astronomii. Sama swoją prelekcję tworzoną w kooperacji z Kalem przeprowadziłam w ekspresowym tempie będąc strasznie zestresowaną, szczególnie iż była to moja pierwsza prelekcja. Później razem z Dhadral, Dinu oraz Agatą wzięliśmy udział w wisielcu z odległej galaktyki przyjmując zaszczytne miano Czapka Mandalora jako nazwę naszej drużyny. Inaczej niż zwykle przyniosła nam ona jednak szczęście pozwalając zająć drugie miejsce. Po zakończeniu ostatniego punktu programu udaliśmy się do sleeproomu niestety przez całą drogę strasznie padało. Wszyscy zmokliśmy dokumentnie, a nasz dzielny Madalor musiał ratować Agatę przed nurkowaniem w kałuży. Kiedy po wielu trudach i znojach udało nam się wreszcie dotrzeć do sali gimnastycznej pełniącej rolę sleeproomu zabraliśmy się za rozwieszanie na najbliższych drabinkach naszych przemoczonych ubrań oraz logistyczną organizację i rozkładanie obozowiska. Na konwentach się nie śpi więc jak zwykle wszyscy rozmawiali do późnych godzin nocnych.
Sobota:
Rano udało się mi mimo niewyspania jakoś wstać. Choć było ciężko. Razem z Dinu stwierdziliśmy, że pójdziemy boso do Maiusa żeby nie moczyć butów. Cała akacja została okrzyknięta wyprawą Hobbitów. Pomimo późnej godziny naszego wyjścia udało mi się obejrzeć dwie pierwsze prelekcję zanim wynikła drobna awaria z holokronem potrzebnym do gry organizowanej przez Iskrę. Dinu i ja za pomocą kropelki staraliśmy się „przylutować” kabel zasilający do baterii. Trochę nam to zajęło, ale w końcu odnieśliśmy sukces i pięknie wycięty przez Iskrę holokron mógł świecić. Czasu było już mało więc szybko poszłam się przebrać w strój Jedi, potrzebny mi od odgrywania mojej roli w Iskrowej grze. Wraz zresztą przebranych Dhadral, Yurim, Rybą, Kalem oraz Dinu wyszliśmy potroopować na stary rynek. Kiedy staliśmy pod pomnikiem Kopernika jakaś grupka japońskich turystów zrobiła sobie zdjęcie z naszymi dzielnymi Mando. Może kiedyś M'Y będzie „sławne” w Japonii. ;P Po powrocie z troopingu nadeszła pora na grę terenową Iskry. Udało nam się zebrać dwie drużyny, które wyruszyły na poszukiwanie holokronu. Tylko jednej udało się ukończyć grę, choć nie dotarła do ostatniej stacji i ominęłoby ich obejrzenie holokronu. Na szczęście po grze cała drużyna przyszła na kolejną prelekcję do nasze sali i mogli spokojnie obejrzeć przedmiot po którego zdobycie zostali posłani. Kiedyś jednak trzeba coś jeść i po tym wszystkim wraz z częścią ekipy wyruszyliśmy na łowy w celu zdobycia pożywienia. Daleko iść nie musieliśmy, bo zatrzymaliśmy się w naleśnikarni na rynku. Oczywiście cała nasza banda była dalej w strojach więc musiało to wyglądać nawet całkiem zabawnie dla postronnych ludzi. Jedi wraz z Mandalorianami siedzący i spożywający posiłek w miłej rodzinnej atmosferze. Po powrocie do Maiusa Gaja zabrała Dhadral, Ari, Iskrę oraz mnie na Warhammerowego LARPa. Jak na prawdziwe Madalorianki przystało udało nam się rozbić Imperium i wywołać wojnę domową na tle religijnym. :D Jednym z ostaniach punktów tego dnia była wielce ciekawa i zabawna prelekcja Yuriego. Wszyscy nieźle się uśmiali z przedstawionych przez Niego dziwactw oraz późniejszego pokazu fanfilmów. Po tym wszystkim znowu wyruszyliśmy w drogę do szkoły noclegowej, tym razem na szczęście nie padało i udało nam się przebyć tą trasę suchą stopą. Wieczorem wraz z Iskrą, jej lepsza połową oraz Mynockiem zagraliśmy w Ankh-Morpork. Reszta tradycyjnie zasiadła do partii BSG.
Niedziela:
Poranne wstawanie okazało się tego dnia najcięższe ze wszystkich dla mnie. Po długim czasie kiedy wreszcie udało mi się obudzić zabrałam się za pakowanie mojego dobytku, który został rozrzucony po całym naszym obozowisku. Ubrania wiszące na drabinkach od piątkowego wieczoru nawet zdążyły już wyschnąć więc można było je z nich ściągnąć i spakować. Trochę zbieranie nam się z tym wszystkim zajęło, więc do Maiusa dotarliśmy w połowie prelekcji Merr-sonna. Czego żałuję bo chciałam ją całą zobaczyć. Udało mi się jednak zobaczyć prezentację Dinu dotyczącą statków Imperium oraz obejrzeć ich modele. W międzyczasie Dhadral przebrała się w zbroję Yuriego. Wyglądała w niej naprawdę świetnie więc wraz z Iskrą obie wyruszyły na trooping. Po zakończeniu ostatniej prelekcji zabraliśmy się wszyscy za sprzątanie. Wynikło z tego powodu kilka zabawnych sytuacji. Kiedy wszystko zostało już posprzątanie, a ostatnie rzeczy odwiezione nastąpił niestety czas pożegnań. Część nas która zostawała w Toruniu do wieczora udała się na obiad, który znowu minął w rodzinnej atmosferze. Jako pierwsi do domu odjeżdżali nasi vode z Bydgoszczy. Ja oraz mój klan wyjeżdżaliśmy później. Poza drobnym wypadkiem kiedy Dhadral próbował wskoczyć do pociągu na bombę nie mieliśmy większych problemów w czasie podróży. Późnym wieczorem dotarłyśmy do naszej bazy wypadowej ponownie, czyli mojego skromnego domku. I tak się skończył dla mnie Copernicon.
Wrażenia:
Był naprawdę jeden z najbardziej udanych konwentów na jakim byłam. Miło było poznać wszystkich obecnych na nim vode. Wreszcie mogę zacząć kojarzyć twarze z nickami na forum. Sam Copernicon był w mojej opinii dobrze zorganizowany. Żadnych kolejek po akredytację, przyjemne zaskoczenie. Plusem była też nie aż tak wielka odległość głównego budynku konwentu od szkoły konwentowej. Nie udało mi się być niestety na żadnym punkcie programu innym niż te dotyczące SW, więc nie mam wyrobionego zdania na temat ich jakości.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|