CC-7567 takie zachowanie jest niezgodne z procedurą, takie zachowanie nie przystoi oficerowi GAR-u! Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, jak wpłynie to na morale całego legionu? Czy ty rozumiesz, jak wpłynie to na ich skuteczność? O ilości ofiar nie wspomnę!
Mogę to sobie powtarzać wiele razy, ale jest coraz trudniej. Wojna zmienia każdego. Podczas szkolenia na Kamino byłem numerem CC-7567, nie przeszkadzało mi to, ale na pewno poczułbym się lepiej, gdyby używali mojego imienia. Dziś po 913 dniach wojny zwracam się do siebie używając numeru, to zawsze stawia umysł i ciało na baczność. Zaprogramowany odruch, którego nigdy się nie pozbędę. Dziś staram się go wykorzystać, aby zapanować nad sobą. Ale jest coraz trudniej.
Zostałem wyhodowany i wyszkolony na idealnego żołnierza. W porównaniu z niesklonowanym personelem jestem wybitnym oficerem. Jesteśmy najdoskonalszą armią jaką widziała galaktyka. A mimo to jesteśmy niewolnikami. Choć coraz częściej dochodzę do wniosku, że nie zasługujemy nawet na to miano. Niewolnik przedstawia jakąś wartość, musi na siebie zapracować. My nie musimy oddawać Republice niczego - niczego poza całym życiem. Ograbiono nas z indywidualności, zaprogramowano nas. Zamknięto nas w więzieniu braterstwa i honoru.
Wykonuję rozkazy, bo taki jest obowiązek każdego oficera. Jednak ilu oficerów wysyłało własnych braci na śmierć? Ilu widziało własną twarz u umierającego brata? Jestem zbyt dobrze zaprogramowany, żeby nie widzieć jak bezcelowa jest ta wojna. Przerzucają nas z jednego punktu zapalnego do drugiego. Jesteśmy elitą, więc lądujemy tam, gdzie nikt inny nie dałby rady. Ponosimy jedynie akceptowalne straty. Tyle, że akceptowalne straty dawno przestały być akceptowalne. Jako oficer jestem dumny z renomy mojej jednostki. Jako żołnierz widzę rosnące stosy ciał braci. Na miejsce każdego, który zginął, przysyłają kogoś nowego, bez doświadczenia, bez potrzebnych umiejętności. Patrząc na rzędy biało-niebieskich pancerzy nie widać jak skurczyła się i jak rozciągnięta jest GAR. Jednak dziennie znikają całe kompanie białych pancerzy. Nas, braci, którzy pierwsi założyli niebieskie barwy, także nie zostało wielu. Nieliczni bracia wiedzą, że kreski na moim pancerzu nie oznaczają wcale ilości zniszczonych droidów. To jedyny rodzaj nagrobka jaki mogłem im dać. Pamiętam każde imię. Tak każe nasze dziedzictwo. Dziedzictwo wpojone przez ludzi dumnych ze swojej pracy.
Nie mógłbym uciec, mam obowiązek się nimi zajmować. Są moimi braćmi i towarzyszami broni. I nie mam nikogo bliższego od nich. GAR jest jak oaza na pustyni, jeżeli chcesz możesz ją porzucić, ale szanse, że przeżyjesz są znikome, o odnalezieniu nowej oazy nie wspomnę. Starałem się nie myśleć, co będzie po wojnie. Doszedłem jednak do wniosku, że najlepiej byłoby zostać ostatnią ofiarą tego konfliktu. Nie mam złudzeń, dla sklonowanych weteranów nie ma miejsca w republice. Co mielibyśmy robić? W najlepszym przypadku zamrożą nas do czasu, gdy znów potrzebni będą obrońcy majestatycznej Republiki.
Jesteśmy eksploatowani ponad nasze siły, jesteśmy w stanie ciągłej gotowości. To odbija się na nas wszystkich. Nieraz widziałem załamanych, płaczących braci. Kilku musiałem odesłać z frontu ze względu na zły stan zdrowia psychicznego. Wiem, jak się czuli, na Kamino każdy kto odstawał znikał jak wadliwy towar. Nie ma to jak wspaniałe dzieciństwo w sterylnym mieście będącym zarazem laboratorium i fabryką oraz jedynym miejscem jakie można by nazwać domem. Oczywiście domem jako miejscem pochodzenia, dom jest tam, gdzie są bracia. Gdy ktoś odsyła cię z frontu i wiesz, że nigdy nie wrócisz do braci, umierasz, wiesz, że to koniec. Dlatego też nigdy nie odebrałem nikomu broni krótkiej, dałem im szansę odejść jak na żołnierza przystało. Mam nadzieję, że jeżeli dojdzie to takiej sytuacji, ktoś da mi taką samą szansę. Przy życiu utrzymuje mnie tylko honor, obowiązek i świadomość, że zanim zginę mogę zdezintegrować jeszcze paru separatystów.
Ciekaw jestem, czy którykolwiek z generałów wie, jak się czujemy. Oni są przekonani, że jesteśmy natchnionymi ochotnikami, uważają, że wierzymy w ideały Republiki. Jak mogę wierzyć w demokrację, skoro nigdy jej nie doświadczyłem? Jak mogę wierzyć w wolność? Walczę o cudze ideały i nikt mi za to nie podziękuje. Wszyscy myślą, że gdy klon świadomie idzie na stracenie dokonuje aktu ogromnego poświęcenia. My nie mamy czego poświęcić, nic, co posiadamy nie należy do nas. Robimy to wszystko by chronić jedyną wartość w naszym życiu. Braci.
Wszyscy wiedzą dokąd to zmierza. Z jednej strony boimy się zwycięskiego końca wojny. Z drugiej strony wojownik wewnątrz nas nie godzi się ze stratami i tą bezcelową strategią. Dlatego też chłopcy potrzebują oparcia w dowódcy. Tyle że ja ledwo to wytrzymuje. To kwestia zmęczenia, z nikim też nie mogę się tym podzielić. Ukrywam swoje emocje, nawet przed sobą. Jestem wymagający i szorstki w stosunku do podkomendnych. Ktoś musi trzymać ich w ryzach. Ktoś musi zapełniać ich czas, żeby nie myśleli o tym, co wszystkim chodzi po głowach. To zagroziłoby im wszystkim. Na szczęście podczas walki wszystko wraca do normy. Jesteśmy sobą, elitą wojowników. Kiedy jesteśmy pod ogniem, jestem spokojny, mam wyczulone zmysły, a mój umysł jest czysty. Adrenalina odcina cię od wszystkiego, nie myślisz, działasz, pozwalasz, aby działały wpojone nawyki. Robisz to, do czego zostałeś stworzony, to w tym czujesz się najlepiej. Właśnie. Czas wstawać.
Zbierać manatki, formować szeregi, za sześćdziesiąt sekund ruszamy w dalszą drogę! Ta forteca sama się nie zdobędzie!
Generale ,Tu Kapitan Rex, melduję, że 501`s jest znów gotowy do działania. Postępujemy zgodnie z poprzednimi wytycznymi.
Delta13 |