|
Człowieczeństwo |
|
|
|
CZŁOWIECZEŃSTWO
Był zdziwiony, że jakikolwiek dar’manda ma na tyle czelności – lub odwagi, by żądać rozmowy z nim, prawą ręką Mandalora. Ale ‘Zayne Cerrick’ wiele wyjaśniało. Był to ten sam renegat Republiki, który planował go zabić na Taris. Nie spotkali się wtedy, ale do uszu Cassusa Fetta dotarło wiele opowieści o uciekającym jetii. Mandalorianin był ciekawy, bo w końcu to Zayne odpowiadał za pojmanie Demagola, najbardziej znaczącego naukowca wśród Mando’ade, czym wyświadczył niejaką przysługę samemu Fettowi. Nie cierpiał Demagola. I czemu nawiązał połączenie? By ostrzec Cassusa, człowieka, którego przecież chciał zabić nie tak dawno temu, by nie lądował na Jebble, planecie zarażonej plagą rakghouli... Niedorzeczność, bo Fett nie otrzymał żadnych meldunków o takim problemie, a przecież stacjonowali tam jego wojownicy.
- Starasz się tylko uratować swój świat przed nami – zarzucił mu Cassus z niejaką wyższością, ale i niechęcią. Już poznał jak działa Republika. Zniża się do kłamstw i oszczerstw, nieuczciwością starając się wkupić w łaski Mandalorian. Ich pech, bo Mandalorianie nie znali tego słowa.
- Tak – Zayne przyznał bez chwili wahania, nie odwracając oczu. Mandalorianin opornie przyznał przed sobą, że republikański renegat przynajmniej ma odwagę mówić prawdę. – Ale staram się także uratować wasze światy! Nie ląduj.
Cassus ściągnął brwi w niezadowoleniu. Żaden dar’manda nie będzie mu mówić, co ma robić, a czego nie. I miał sporo dosadnych słów na ten temat, ale jednak ciekawość wzięła górę nad irytacją.
- Dlaczego miałbyś nas ostrzec? Jesteśmy Mandalorianiami! – powiedział z wyraźnym naciskiem, by przypomnieć uciekinierowi do kogo się zwraca; do swoich wrogów. Ale Zayne nie speszył się na słowa Fetta, tylko popatrzył na niego tymi swymi naiwnymi oczami.
- Jesteście ludźmi – rzekł, jakby to wyjaśniało wszystko. I być może tak było, ale Fett nie rozumiał. Słowa jeszcze długo brzęczały w jego myślach, choć cisza od dobrych paru minut wypełniła pomieszczenie po przerwanym holo-połączeniu. Ciemność na powrót powróciła do kwatery, a Cassus stał w bezruchu, z założonymi za plecami dłońmi i patrzył przez iluminator. W tafli transpastalowej szyby odbijał się kształt jego żółtej zbroi, a on nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio widział swoją twarz, a nie czarny wizjer hełmu.
Mandalorianie nie mieli jednej rasy, ani jednego wyglądu. Ale wielu z nich było ludźmi, jak sam Cassus. I to nie miało znaczenia, zawsze tak uważał. Tak mu mówił Mandalor, tak twierdzili Taungowie, którzy chętnie zaopiekowali się klanem Fetta, którzy chętnie dzielili się swoją chwałą i wiecznością z niegdyś będącymi dar’mandami. A jednak republikański renegat uważał, że to ma znaczenie. Że warto ich ostrzec przed plagą, nie tylko ze względu na bezpieczeństwo własnych światów, ale także i Mandalorian, wrogów. Cassus obracał ten koncept w myśli, badając i rozkładając na pomniejsze czynniki.
Czym jest człowiek?
Czym jest człowieczeństwo?
Im dłużej myślał nad tym, tym bardziej był pewien, że czymkolwiek by to nie było, nie chciałby tego stracić przez plagę rakghouli. Rozumiał konsekwencje złej decyzji, która by przeniosła cały ten osik na inne światy. Bezrozumność odebrałaby mu chwałę. Odebrałaby mu wieczność. Ale czy mógł zaufać Zaynowi?
Ten brak wahania w głosie młodego chłopaka, jego naiwność wymalowana w oczach dziwnie zaintrygowała wojownika. To, że chciał pomóc, nie targując się, ani nie żądając zapłaty, z irracjonalnej potrzeby. Ale wiele wartości, które wojownicy nosili w sercu nie miały swojego przełożenia na pieniądze, czy rozum. Cassus uznał, że zanim podejmie decyzje o lądowaniu, przekona się wpierw, czy renegat nie kłamał. A jeśli mówił prawdę, znajdzie sposób, by spłacić swój dług... i wspomóc zarażonych vode. Bo tym, którym ukradziono człowieczeństwo to się należy. Więc Fett postanowił zadbać, by zarażeni stali się częścią wieczności, uwolnieni z ciał bezrozumnych potworów.
Hashhana |
|
|
|
|
|
|
|