|
|
Koszary |
|
|
|
KOSZARY
Koszary były jego ulubionym miejscem w całym tym przeludnionym sercu gnijącej Republiki. Miasto-planeta żyło w swej ignorancji, choć wokół trwały walki obejmujące coraz to nowe sektory galaktyki. Nieprzerwany hałas, neony niegasnącego światła, wieczne korki i pełno miejsca dla szumowin pokroju Skiraty, były jednymi z niezmiennych standardów Coruscant. Jednak koszary pachniały domem.
Skirata nigdy nie przebywał za długo w jednym miejscu, ale koszary łączyły żołnierzy tak samo jak wspólna walka. Tutaj, pośród tysięcy klonów, zwykłych piechurów, komandosów, czy zwiadowców, Kal czuł się jak między swymi, na Mandalorze.
Wieczorami, gdy nie miał nic lepszego do roboty, lubił siedzieć na progu werandy jednego z budynków, z widokiem na szykujące się do wylotu oddziały, zgrupowane na placu w dole.
Był oficjalnie po służbie, więc delektował się gorzkim smakiem alkoholu. Nawet nie odwrócił się, gdy znikąd pojawił się obok niego inny, mandaloriański najemnik ubrany w czarną zbroję, z towarzyszącym my strillem. Vau miał zdjęty hełm, a przez ramię przerzucony tobołek. Usiadł bez słowa koło niego, w ustach trzymając tlącego się papierosa. Zapach spalanego, koreliańskiego tytoniu rozniósł się w powietrzu, wraz ze smugą dymu. Sierżant krzywiąc się na niechciane towarzystwo, zajął się trzymanym w ręce pełnym kuflem. Siedzieli w milczeniu, które niespodziewanie przerwał Vau.
- Pięćset-jedynka straciła generała.
Mandalorianin zakrztusił się swoim trunkiem.
- Zabili Skywalkera? – zapytał z niedowierzaniem. Osobiście nie znał tego Jedi, ale nie było żadną tajemnicą w koszarach, że 501-wszy Legion był mu bezwzględnie i wręcz fanatycznie oddany. Niemal od początku wojny służyli pod komendą młodego Skywalkera, przechodząc z jednego piekła walki do drugiego. Taka strata musiała być ciosem dla żołnierzy, i choć Kal nie cierpiał Jedi, nie mógł nie współczuć nieszczęsnym klonom.
- Nie Skywalkera – wyjaśnił Mandalorianin, z niesmakiem patrząc na Kala. – Krella.
Przez chwilę panowała cisza. Potem Skirata wybuchł śmiechem.
Nie pytał skąd Vau wie takie rzeczy. Tak samo jak ukochani chłopcy Kala, Elitarni Zwiadowcy serii Zero, Walon specjalizował się w pozyskiwaniu informacji, czy to przez tortury, czy hakerskie zdolności. A taka wiadomość na koniec dnia wprawiła Skiratę w euforię.
Od dawna słyszał historie o generale Jedi Pong Krellu, z rasy Besalisk. Cztero-ręki, ogromny kolos był zmorą starego sierżanta. Jego podwładni wręcz bali się go i rzadko kiedy mieli odwagę żalić się na swój los, jednak Kal wiedział, miał nosa do takich oficerów. Z daleka wyczuwał drani, którzy traktowali sklonowanych żołnierzy, gorzej niż przedmioty jednorazowego użytku. Może i Krell miał efektowne zwycięstwa, ale na pewno nie warte ilości zabitych w procesie żołnierzy. Żaden Jedi, którymi pogardzał, nawet Windu, czy Vos nie osiągał takiej skali strat. Krell był w czołówce na czarnej liście sierżanta Kala Skiraty, zaprzysiężonego, samozwańczego obrońcy klonów.
- Za to mogę wypić.
Ale nie upił nic, widząc ponura minę swego niechcianego towarzysza.
- To nie są dobre wieści, prawda? – zapytał odkładając szklankę, przejęty złym uczuciem.
- Rada Jedi właśnie przesłuchuje żołnierzy, by wyjaśnić tę sprawę.
- Wyjaśnić co?
Jego rozmówca wydawał się być zaniepokojony.
- Dlaczego żołnierze z Pięćset-jedynki zabili Krella.
- Osik – Kal przeklął. Sam miał ochotę zabić tego pokręconego, aroganckiego drania, ale żeby żołnierze i to nie byle jacy, a wyhodowane do posłuszeństwa klony otwarcie się mu sprzeciwiły... nie wiedział, co miał o tym myśleć. Żołnierze czasem stawali przeciw swoim dowódcą, ale naprawdę wiele musiałoby się wydarzyć, by doszło do takiej sytuacji. Tym bardziej zachowanie żołnierzy WAR-u wydawało się być niespodziewane. Skirata musiał zganić się w duchu. Przecież nawet białasy, jak potocznie nazywano zwykłych, zmodyfikowanych do posłuszeństwa żołnierzy, byli inteligentnymi i czującymi ludźmi. Tylko, że ich akcja zaskoczyła go. Zrozumiałby niezależnych ARC, czy nawet komandosów... tym bardziej dowództwo, w tym cholerna Rada Jedi będzie domagać się wyjaśnień.
- Czemu?
- Dobre pytanie... – odpowiedział mu ponuro Vau. – Zabili generała i to Jetii. Ich kapitan złożył raport, że podjął działanie przeciw Krellowi, bo zdradził Republikę.
Powiedz, że nie ma żadnego „ale”, desperacko pomyślał Skirata.
- Ale?
- Słowo klonów przeciw bohaterskiemu Jedi – Vau skrzywił się, jakby słowa miały nieprzyjemny smak. – Nie mają żadnych dowodów, żadnych nagrań, nic.
- A Skywalker? Czemu nic nie zrobił? - Kal poczuł jak wściekłość wzburzyła mu krew. I jak tu szanować Jedi, najmniej przydatne istoty w tej cholernej galaktyce...
- Ach... – Walon uśmiechnął się swoim typowym uśmieszkiem, którego widok zawsze doprowadzał Skiratę do furii. - Więc nie wiesz, że przed bitwą Rada Jedi odwołała go z dowodzenia?
Sierżant nawet nie był zaskoczony. To było takie typowe dla Jetiise, ni stąd ni z shebsa wyskoczyć z jakimś swoim widzimisie i komplikować wszystko jak się da.
- Nie widziałem go w koszarach.
- Kalu, ty nawet nie wiesz, jak on wygląda – Vau wytknął mu, z niemałą satysfakcją obserwując swego nadpobudliwego kompana.
- Zdziwisz się, ale czasem oglądam holo-wiadomości!
Drwiący uśmiech wypłynął na wąskie usta Mandalorianina. Od niedawna w holonecie cały czas mówiono o championach Republiki, nieodłącznym duecie Jedi: Negocjatorze Kenobim i Bohaterze Bez Strachu Skywalkerze. Tylko, że ich twarze nie były rozpowszechnione, bo obaj unikali reporterskiej fali zainteresowania, głównie przebywając na różnych liniach frontu. Riposta Skiraty tylko bardziej podjudziła drugiego do złośliwości.
- Wybacz, zapomniałem, że literki to za trudne wyzwanie dla ciebie.
- Przyszedłeś mnie wkurzać? – burknął poirytowany sierżant. – Właściwie, co ty tutaj robisz? To teren wojskowy, a ty jesteś cywilem! Precz mi stąd!
- Nie martw się, za godzinę zniknę na dobre.
Mierzyli się spojrzeniami. Kal wściekły, Vau jak zawsze zimny i drwiący.
To było dla nich normalne, droczyć się i wyzywać. Jakoś nigdy nie byli dobrymi ziomkami, a długie lata na Kamino jeszcze bardziej ich zniechęciły do siebie i skomplikowały ich relacje. Tylko, że w całych koszarach nie było aż tak wielu Mandalorian, niedawnych Cuy’val Darów. Obaj krążyli wokół swoich szkolonych na Kamino oddziałów, niechętni zostawić ich samych i na pastwę Republiki i Jedi.
Kal spojrzał na leżący u stóp najemnika worek z jego dobytkiem. Zrozumiał, że Vau nie żartował, naprawdę opuszcza Coruscant i koszary. Niechętnie musiał przyznać sam przed sobą, że jednak bez drugiego Mando’ad nie będzie mu lepiej.
- Na serio odchodzisz? – zapytał nie patrząc na drugiego mężczyznę, bardziej zaabsorbowany widokiem krzątających się w dole komandosów. Vau wstał, oparł się łokciami o barierkę, ale nim zdążył coś powiedzieć, na tarasie pojawił się RC-1207. Sev, snajper drużyny Delta zasalutował. Kal rzucił podejrzliwym spojrzeniem w stronę swego kompana.
- Sierżancie – Sev zwrócił się do Vau, nie zważając, że ten obecnie jest cywilem. – Jesteśmy już gotowi, sir.
- Dobrze – stwierdził Mandalorianin, jak zawsze głosem pozbawionym pochwały. – Idź, zaraz dołączę.
Sev wyglądał na niechętnego, by opuścić swego sierżanta. Kal nigdy nie był pewny, czy to brak zaufania do niego, czy ogólny brak zaufania do innych istot z poza drużyny czynił z komandosa takiego niecywilizowanego ponuraka. Zwłaszcza, że czasy kiedy Skirata próbował zabić Vau już dawno minęły i nawet ostatnio byli w lepszych stosunkach, po wspólnej misji antyterrorystycznej. Mimo wszystko Sev zawsze wydawał się być podejrzliwy i gotowy do obrony swego byłego szkoleniowca.
Jedno spojrzenie Vau od razu zmusiło klona do wyjścia.
- Mird’ika - strill poderwał się na dźwięk swego imienia, zamaszyście machając swym długim jak bicz ogonem, zahaczającym co chwila o nogi Kala. Vau pokazał coś swemu zwierzakowi na migi. Strill pochwycił w swe potężne szczęki tobołek Mandalorianina i pognał w ślad za klonem.
- Coruscant znam już na pamięć – stwierdził Vau patrząc za biegnącym strillem. – Lecę pozwiedzać Mygeeto.
Drużyna Delt miała tam wykonać zadanie. Sierżant domyślił się już, że jego kompan zamierza dołączyć do komandosów, ale po co? Wolał nie wiedzieć.
- Nie zapomnij wziąć sobie ciepłych gaci – zakpił.
- Mówi to ten, co próbuje złapać wilka – Vau nie pozostał mu dłużny, szturchając go okutym butem. Skirata niechętnie wstał z zimnego progu.
- Jak wpadniesz w kłopoty, nie licz na mnie.
- Nie jestem tobą, by wpadać w kłopoty – rzekł Mandalorianin, wkładając swój czarny hełm. Miał już przekroczyć próg, gdy niespodziewanie Kal złapał go za ramię.
Miał nie pytać. To była ich niepisana reguła. Nie interesuj się, co drugi robi, wtedy nie wtopisz w żadne kłopoty. Jednak Kal musiał znać prawdę.
- Skąd o tym wiesz? O Krellu?
T-kształtny wizjer zwrócił się w jego stronę. Filtr hełmu wydawał się łagodzić drwiący głos właściciela.
- Od swoich chłopców.
Nigdy się nie żegnali, nigdy nie życzyli sobie powodzenia w takich chwilach. Po prostu każdy szedł w swoją stronę i już.
Kal stał jeszcze chwilę na werandzie po odejściu swego kompana. Patrzył z góry jak Vau pakuje się do wnętrza kanonierki i zastanawiał się, która z drużyn komandosów prowadziła akcje na Umbarze. Tylko w ten sposób Vau mógł się dowiedzieć co się dzieje. Zarówno on, jak i Kal utrzymywał stały kontakt ze swoimi byłymi podwładnymi. To był też powód dlaczego Vau, cywil, ciągle przebywał w koszarach, albo znajdował się w ich pobliżu.
Skirata był pewny, że niebawem jego chłopcy, Elitarni Zwiadowcy serii Zero wpadną na ślad niejasnej sytuacji z Krellem i 501-wszym Legionem. Postanowił zaoszczędzić im czasu. Wyciągnął komunikator, wybrał odpowiedni numer.
- Ordo, ad’ika – rzekł do swego syna – chyba mamy kolejny osik w koszarach.
Zastanawiał się, gdzie jest Skywalker. Bo jeśli nie on stanie w obronie swoich żołnierzy, Kal Skirata był gotów iść na bakier z każdym Jedi, Kanclerzem i samą Mocą łącznie.
Nikt nie będzie bezkarnie niszczył spokoju jego koszar.
Hashhana |
|
|
|
|
|
|
|
|
Komentarze |
|
|
|
Brak komentarzy. Może czas dodać swój?
|
|
|
|
|
Dodaj komentarz |
|
|
|
|